Blisko 38-letni dziś Tomasz Jodłowiec występował w reprezentacji w latach 2008-2016. Stawiało na niego czterech kolejnych selekcjonerów: Leo Beenhakker, Franciszek Smuda, Waldemar Fornalik i Adam Nawałka. Na Euro 2016 we Francji zagrał w każdym z pięciu meczów Biało-Czerwonych.
Przez 16 lat grał w najlepszych klubach kraju. Z Legią (6) i Gliwice (1) zdobył łącznie siedem mistrzostw Polski, a z Wojskowymi (4) i Groclinem Dyskobolia Grodzisk Wlkp. (1) sięgnął po pięć Pucharów Polski.
Jest jednym z najbardziej utytułowanych polskich piłkarzy XXI wieku między innymi dlatego, że... całą karierę spędził w kraju. - Sukcesy z Legią mi to zrekompensowały - mówi w rozmowie z portalem legia.net. I tłumaczy, dlaczego nigdy nie zdecydował się na zagraniczny transfer.
ZOBACZ WIDEO: Rozmawiał z Lewandowskim w Barcelonie. "Ta decyzja była słuszna"
Marcin Szymczyk, legia.net: Jak się miewa Tomasz Jodłowiec? Co dobrego u ciebie?
Tomasz Jodłowiec, 49-krotny reprezentant Polski, 7-krotny mistrz Polski, były gracz m.in. Polonii Warszawa, Śląska Wrocław, Legii Warszawa czy Piasta Gliwice: Jestem w Podbeskidziu Bielsko-Biała, walczymy o baraże, choć nie wszystko już zależy od nas. Gram w klubie z moich rejonów, można powiedzieć, że wróciłem do domu, w rodzinne strony. Najważniejsze, że jeszcze mogę się cieszyć z gry w piłkę. Człowiek docenia takie rzeczy po czasie. Miałem problemy zdrowotne z kolanem, a wiadomo, że u piłkarza w tym wieku lepiej ze stawem kolanowym nie zaczynać. Na szczęście wyszedłem z tego i wróciła większa radość z piłki. Mam nadzieję, że jeszcze jakiś czas będzie mi dane grać w piłkę, wszystko zależy od zdrowia. Obecnie czuję się bardzo dobrze. Wiem, że mam 37 lat, czyli sporo, ale póki będę się dobrze czuł, to nie będę myślał o końcu kariery. Jak zdrowia zabraknie, to trzeba będzie pomyśleć o zawieszeniu butów na kołku, ale chcę odwlec ten moment jak najdłużej.
A myślałeś już o tym co dalej? Zostaniesz przy piłce w roli trenera czy menedżera?
Nie wiem kiedy ten koniec nastąpi, może za miesiąc, może za dwa lata. Ale gdy już się to wydarzy, to chciałbym być nadal związany z piłką.
Wiele lat gry za tobą. Który okres wspominasz najlepiej, najchętniej?
Nie ma co ukrywać, że okres spędzony w Legii - nawet nie ma się co nad tym zastanawiać. Prawie każdy piłkarz w lidze chciałby grać w Warszawie, mnie się ta sztuka udała. Cieszę się z tego, że miałem możliwość i zaszczyt bycia w Legii, w świetnym zespole. Graliśmy na naprawdę dobrym poziomie i co ważne szły za tym sukcesy i trofea. To bezapelacyjnie mój najważniejszy okres w karierze.
Była okazja do współpracy z wieloma trenerami. Masz swojego ulubionego?
Zacząłem do trenera Jana Urbana, któremu dużo zawdzięczam, a sam szkoleniowiec jest dobrym człowiekiem. To był fajny okres. Potem był trener Henning Berg, który mnie ukształtował jako zawodnika, również wiele mu zawdzięczam, to był bardzo udany czas gdy pracował z nami w klubie. I nie mogę zapomnieć o Stanisławie Czerczesowie – to był krótszy okres, ale bardzo mocny, to również był świetny czas. Nie powiem, kto był najlepszy, ale tę trójkę bym wyróżnił, zawsze będę ich ciepło wspominał.
Pamiętam takie słowa trenera Czerczesowa po meczu z Cracovią, w którym miałeś trzy asysty przy trafieniach Nemanji Nikolicia, że dla niego jesteś wart przynajmniej 15 milionów euro. Chyba nikt nigdy tak wysoko cię nie wycenił?
Miałem wtedy bardzo dobry czas w Legii, czułem się mocny. Trener Stanisław Czerczesow faktycznie wypowiedział takie słowa, dobrze je pamiętam, mocno mnie podbudowały. W szatni koledzy sobie żartowali, że Rosjanin nie zajrzał mi w metrykę i nie wiedział ile mam lat. A miałem już trzydziestkę, nie byłem młodzieniaszkiem. Każdy zna swoją wartość, ja w tamtym momencie naprawdę czułem się mocny. Może trener nieco przesadził, ale mnie było z tego powodu bardzo miło.
Spotkanie z Cracovią było bardzo udane, ale pewnie nie jest tym, które wspominasz najlepiej, bo grałeś z lepszymi i bardziej atrakcyjnymi drużynami. Masz taki swój ulubiony mecz, taką wizytówkę?
Trudno tak wybrać jeden, tych spotkań, z których byłem zadowolony, było w barwach Legii wiele. Towarzyszyło temu wiele emocji, czasem trzeba się było podnieść z dołka. Do głowy przychodzi mi teraz finał Pucharu Polski z Lechem, gdzie strzeliłem przypadkową bramkę samobójczą na 0:1, ale podnieśliśmy się z tego, mnie udało się wyrównać, a potem Marek Saganowski strzelił zwycięskiego gola. 2:1 i radość ze zdobycia trofeum. To był okres mocnej rywalizacji sportowej z Lechem, spotkanie o dużym ciężarze gatunkowym, było mnóstwo smaczków wokół tego wydarzenia. Spotkanie dało mi wiele emocji i adrenaliny, wspólna radość z kibicami Legii na wypełnionym po brzegi Stadionie Narodowym, to naprawdę wyjątkowa sprawa.
Sześć mistrzostw Polski z Legią, cztery Puchary Polski – w sumie dziesięć trofeów. Naprawdę dużo. Które wspominasz najmilej?
Do Legii trafiłem ze Śląska Wrocław, sezon skończyliśmy mistrzostwem i spotkaniem właśnie ze Śląskiem, które wygraliśmy w dobrym stylu 5:0. Wówczas trener Jan Urban pierwszy raz wystawił mnie na środku pomocy. Do Warszawy trafiłem jako stoper, ale od tego momentu występowałem już wyłącznie w środkowej linii. To pierwsze mistrzostwo bardzo cieszyło i było dla mnie czymś wyjątkowym, a jak się później okazało, była to dopiero zapowiedź tego, co wydarzyło się w kolejnych sezonach. Następne mistrzostwa też cieszyły, fety na Starówce z kibicami są przeżyciem na całe życie, ale to pierwsze mistrzostwo smakowało wyjątkowo. Legia nie jest klubem dla wszystkich, każdemu meczowi towarzyszy duża presja, trzeba sobie z tym radzić. Ja sobie poradziłem, dzięki czemu spełniłem się jako piłkarz, spełniałem swoje sportowe marzenia. Po latach wraca się do tego czasu wyśmienicie.
A co było większym wyczynem - awans z Legią do Ligi Mistrzów czy mistrzostwo Polski z Piastem Gliwice?
Trudno to porównać. W Legii miałem świetny czas, dawałem z siebie sto procent mając obok siebie kolegów, którzy też mieli swój czas, w piłkę grać potrafili i byli dobrymi piłkarzami. Będąc w takim klubie, w takim momencie z takimi zawodnikami, łatwiej jest o sukcesy, choć oczywiście awans do tych najbardziej elitarnych rozgrywek, trzecie miejsce w trudnej grupie to olbrzymi sukces. O te w Piaście było trudniej, tam sukces nie był czymś oczywistym, czego każdy oczekiwał. Żartowałem wówczas, że mistrzostwo zabrałem ze sobą z Warszawy, że ten końcowy sukces poszedł za mną.
A wymienisz trzech największych kozaków, z którymi grałeś w Legii?
Nie chciałbym kogoś pominąć, ale zawsze jednostki kreuje drużyna. Kiedy dobrze wyglądaliśmy jako zespół, to i pochwał indywidualnych nie brakowało. Ale gdybym miał na szybko wymienić to na pewno Nemanja Nikolić. Świetny napastnik. Choć jak do nas przyszedł, to wcale na treningach tego nie pokazywał. Ale rozkręcił się i był snajperem, jakiego tu wcześniej nie było, potrafił strzelać bramki w każdej sytuacji. Krótko był Vadis Odjidja-Ofoe, ale przez rok pokazał naprawdę dużo, były spotkania, które ciągnął w ofensywie w pojedynkę. A trzeciego to wymienię siebie (śmiech). Żartuję, zaraz powiedzą, że mi sodówka do głowy na starość uderzyła. W takich sytuacjach mówi się głównie o graczach ofensywnych i ich grę docenia, a ja bym chciał jeszcze wskazać na Ivicę Vrdoljaka. Graliśmy razem na boisku i uważam, że stworzyliśmy bardzo dobry duet pomocników. Kibice zapamiętali mu te nieszczęsne karne z Celtikiem, ale to się mogło zdarzyć każdemu.
Był wtedy żal do losu? Wygraliście oba mecze ze Szkotami, a to oni awansowali.
Był, bo mieliśmy wtedy naprawdę świetną drużynę, znakomicie zbalansowaną, każdy z nas wystrzelił z formą i zrobił progres. Uważam, że po przejściu Celtiku w czwartej rundzie poszlibyśmy siłą rozpędu i awansowali do Ligi Mistrzów już wtedy. Wyglądaliśmy świetnie jako zespół, nie było na nas mocnych. Niestety wydarzył się błąd proceduralny i stało się tak, jak się stało. Widocznie tak musiało być. Wtedy mocno to przeżyliśmy, niedosyt był duży, ale trudno powiedzieć czy to był żal, czy może złość. Ale potrafiliśmy się pozbierać, awansowaliśmy do Ligi Europy i tam też fajnie się zaprezentowaliśmy.
Wspomniałeś o Nikoliciu - w ekstraklasie rządził, w jednym sezonie strzelił gole wszystkim możliwym rywalom. Ale w Lidze Mistrzów zszedł na dalszy plan, a miejsce z przodu zajął Aleksandar Prijović. Byłeś tym zdziwiony?
Niko był wtedy w dobrej formie, przyczynił się do awansu do fazy grupowej, jego bramki zapewniły nam awans do kolejnych rund. Moim zdaniem zasłużył na to, aby grać więcej w fazie grupowej, ale decyzja trenera Jacka Magiery była inna. Szkoleniowiec zawsze patrzy szerzej niż piłkarze, kadrę mieliśmy szeroką i z pewnością miał powody, dla których tak zdecydował.
Przetrwały jakieś przyjaźnie z czasów Legii? Z Tomkiem Brzyskim byliście w Warszawie jak papużki nierozłączki.
Jestem z "Brzytwą" w kontakcie, ale głównie telefonicznym. Dzieli nas spora odległość, co utrudnia kontakt osobisty. W Legii faktycznie trzymaliśmy się razem i dlatego pewnie wciąż do siebie dzwonimy. Ale z innymi kolegami z szatni Legii kontaktu w zasadzie już nie mam. Na początku był, ale z czasem zanikał. I dziś już kontakt jest sporadyczny, często przypadkowy.
Grałeś w reprezentacji Polski, występowałeś z Legią w Lidze Europy i Lidze Mistrzów. Dawałeś sobie radę, ale do lepszej ligi nigdy nie wyjechałeś? Nie chciałeś spróbować? Czy może nie było przekonujących ofert?
Szanse na wyjazd były, ale jakoś nigdy mi się do niego nie paliło. Mogę się teraz zastanawiać czy słusznie, czy nie lepiej byłoby sprawdzić się w zachodniej lidze. Czasem miałem takiej myśli, by spróbować swoich sił w innym środowisku, uważałem, że umiejętnościami nie odstawałem, ale jakoś zawsze zostawałem w Polsce. Choć naprawdę możliwości wyjazdu były, propozycji nie brakowało – szczególnie gdy byłem w Legii. Ale z drugiej strony czy trafiłbym do klubu z tak dużego miasta jak Warszawa, czy wygrywałbym z tym klubem mistrzostwo Polski, grałbym z nim w fazie grupowej Ligi Europy czy Ligi Mistrzów? Raczej o taki klub w zachodniej lidze byłoby trudno, a w Legii to miałem i graliśmy na naprawdę wysokim, europejskim poziomie. Gdyby te pięć lat w Legii tak nie wyglądało, to pewnie bym żałował. A tak niedosyt jeśli jest, to niewielki, na pewno dzięki Legii jest dużo mniejszy niż by mógł być.
To fajne słowa, ale takie zachowania w dzisiejszych czasach to rzadkość. Przychodziła oferta z Ligue 1 czy Bundesligi i mówiłeś, a po co mi to?
Tak to może brzmieć nieprawdopodobnie, ale tak było. Te pierwsze oferty, gdy byłem młody, to odrzucałem, bo nie byłem dojrzałym człowiekiem, a potem po prostu doceniałem to co mam, miejsce, w jakim się znalazłem. Miałem sporo tych propozycji, czasem było to naprawdę poważne oferty. A mając propozycje z Francji, Hiszpanii czy Anglii brakowało też trochę odwagi. Ale grając w Legii sięgaliśmy po mistrzostwo, Puchar Polski, graliśmy w pucharach z atrakcyjnymi rywalami i to mi ten wyjazd zagraniczny rekompensowało.
A oglądasz mecze obecnej Legii?
Oglądam i zawsze jej kibicuję i życzę mistrzostwa Polski i Pucharu Polski. Najlepiej by tak działo się co sezon. Tak było gdy ja grałem w Legii i tak może być dalej. Zżyłem się z Legią i jej kibicuję w ekstraklasie.
Zespół Kosty Runjaicia zdobył Puchar Polski, zajął drugie miejsce w lidze i latem powalczy o Ligę Konferencji Europy. Masz doświadczenie w eliminacjach europejskich pucharów. Twoim zdaniem Legia ma szansę na osiągnięcie fazy grupowej?
Mogę się mylić i oby tak było, ale wydaje mi się, że aby było to realne, to Legia musi się wzmocnić. By zdobyć w przyszłym roku mistrzostwo Polski i dodatkowo awansować do fazy grupowej Ligi Konferencji Europy i tam grać, by łączyć te rozgrywki, to Legia musi się wzmocnić. Tak to widzę z boku, tak podpowiada mi doświadczenie w piłce. Runjaić zrobił z zawodników Legii zespół, który lepiej funkcjonuje, nadał im też trochę charakteru. Ale brakowało mi przekonujących zwycięstw, lepszej i pewniejszej gry w ofensywie.