Polscy "kłusownicy". Niemcy mieli z nimi problem

Instagram / Na zdjęciu: Tomasz Rybicki
Instagram / Na zdjęciu: Tomasz Rybicki

- Słuchaliśmy heavy metalu, marzyła nam się wolność, więc wyjechałem - opowiada Tomasz Rybicki. Dziś odpłaca się Polsce. Dostał nawet ministerialną nagrodę.

Zaczęło się od tego, że Tomasz Rybicki coraz częściej jako skaut niemieckich klubów słyszał polski język wśród obserwowanych piłkarzy czy ich rodziców. A że grał kiedyś w piłkę, zanim wyprowadził się do Niemiec, zaczął się zastanawiać, czy wie o nich Polski Związek Piłki Nożnej. No bo jak to tak - pomyślał, że takie dzieci polskich emigrantów jak Miroslav Klose czy Lukas Podolski grają pierwsze skrzypce, zdobywają tytuły i przechodzą do historii piłki, ale... niemieckiej.

- Pracowałem już wtedy jako skaut, ale dla niemieckich klubów nie federacji. Dlatego zastanawiałem się, co z tym zrobić - opowiada nam na spotkaniu w Niemczech Rybicki. Zaczął sprawdzać, czy PZPN odrobił lekcję. Nie odrobił. - Poznawałem coraz więcej zawodników, którzy chcieli grać dla Polski i przydaliby się naszej kadrze. Od 2007 roku zacząłem zgłaszać to w listach i mailach do piłkarskiego związku. I tak to się zaczęło - dodaje.

Najwyższe odznaczenie ministerstwa

Wtedy też dopiero zaczęły formować się pierwsze struktury zagranicznego skautingu w polskiej federacji. Pieczę nad nimi objął Maciej Chorążyk, który zgłosił ten pomysł Jerzemu Engelowi, ówczesnemu dyrektorowi sportowemu związku. W końcu odnalazł listy Rybickiego.

- Maciej napisał do mnie z pytaniem, czy nadal interesuję się piłką nożną. Zabrzmiało to, jakby wykopał którąś ze starych wiadomości - wspomina 53-letni Rybicki. W Niemczech jest już 34 lata.

ZOBACZ WIDEO: Nie dostał powołania do kadry. Zamiast w Mołdawii tak spędzał czas

Współpraca z PZPN zaczęła się na luźnych warunkach. Rybicki stworzył bazę polskich zawodników. Nazywała się "Gramy dla Polski". Raz w roku organizował dla nich spotkania w polskim konsulacie w Kolonii. Nastolatkowie polskiego pochodzenia mogli się tam poznać, porozmawiać z trenerami reprezentacji, przekonać, że jest dla nich miejsce. Rybicki, okazało się, w kilka miesięcy sprowadził tylu chętnych do gry dla Biało-Czerwonych, ilu nie udało się sprowadzić przez poprzednich kilka lat.

Rosła też baza "Gramy dla Polski". Tam zgłaszają się piłkarze, którzy mają polskie korzenie i chcieliby grać dla Biało-Czerwonych. Nie wszyscy mają już obywatelstwo, czasem polscy skauci pomagają im w uzyskaniu paszportu.

Po pierwszych miesiącach działalności Rybickiego do bazy zapisało się ok. 70 zawodniczek i zawodników. Dziś jest w niej już 1400.

Luźna współpraca Rybickiego z PZPN trwała do 2015 roku. W końcu związek zatrudnił go na pełen etat, a pracę włożoną dla polskiej piłki nożnej dostrzegło też Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Pięć lat temu razem otrzymał najwyższe cywilne odznaczenie resortu "Bene merito". Wcześniej ten order odebrali m.in. Ryszard Kaczorowski, Jerzy Owsiak czy Adam Małysz.

Rybicki cieszy się, że udało się zorganizować polski skauting. - Przecież to Polacy, którzy najczęściej wyjechali z kraju nie dla kaprysu, myślą o ojczyźnie i chcieliby, żeby ich dzieci ją reprezentowały - opowiada Rybicki.

30 tysięcy kilometrów

W Polsce Rybicki grał w Starcie Działdowo. W 1989 roku uczęszczał do technikum, zbliżał się co prawda czas przełomu, ale w Polsce było szaro i ponuro. Nadarzyła się okazja, Tomasz przerwał szkołę, choć do ukończenia zostało kilka miesięcy i wczesną wiosną stawił się w Niemczech.

- To było piekielnie trudne - opowiada. - Ja i koledzy byliśmy niepokorną młodzieżą. Słuchaliśmy heavy metalu, marzyła nam się wolność. W sklepach były puste półki, nie dało się już dłużej żyć w tamtym systemie - uzupełnia.

Rybicki chciał kontynuować karierę, ale szybko się okazało, że najpierw po prostu trzeba znaleźć pracę. Piłki jednak nie rzucił, w mały klubie załapał się jako skaut. Zajmował się tym po pracy. Potem został już kierownikiem skautingu. Wyrabiał sobie w Niemczech kontakty i coraz lepszą pozycję. Miał to, co u skautów ceni się najlepiej - oko do zawodników i odrobinę szaleństwa. Bo kto za darmo lub półdarmo objeżdża cały kraj w poszukiwaniu talentów?

W Niemczech ma nowy dom, założył rodzinę i od lat pracuje w firmie produkującej drzwi i zabezpieczenia. Dziś jest tam szefem produkcji. - Nasze produkty są w co drugim banku - opowiada. - W naszym zakładzie powstają też systemy do oszklenia wieżowców. Kontroluję, czy wszystkie wychodzą w najlepszym stanie i są gotowe do użycia. Lubię, żeby był "qualitat". Podobnie jak na boisku - mówi.

Dostarcza piłkarzy do reprezentacji

Jeśli ktoś z niemieckich klubów dostaje się do młodzieżowych reprezentacji Polski, to musiał poznać Rybickiego. Współpracę z nim chwalił Maik Nawrocki, który przyszedł do Legii Warszawa z Werderu Brema i za kadencji Paulo Sousy był przymierzany do dorosłej kadry. Bliskie kontakty ze skautem utrzymują utalentowany bramkarz Borussii Dortmund Marcel Lotka, czy napastnik Schalke Philip Amaro Buczkowski.

Cztery lata temu Rybicki pomagał ściągnąć do kadry U-20 sześciu graczy na młodzieżowy mundial w Polsce. To on też wypatrzył Nico Adamczyka z BVB i Mike'a Hurasa ze Stuttgartu. Obaj grali w maju dotarli z kadrą U-17 do półfinału mistrzostw Europy.

- W tym roku już około 50 zawodników z zagranicy zostało powołanych na konsultacje i zgrupowania młodzieżowych reprezentacji. W marcu do kadr U-17, U-18 i U-19 powołano 27 graczy. Można byłoby stworzyć z nich jedną kadrę - wylicza skaut PZPN na Niemcy.

Nazywali ich kłusownikami 

Kiedy zagraniczny skauting raczkował, Niemcy nazywali polskich łowców talentów kłusownikami. Rybicki powiedział raz, że zachowywali się jak pies ogrodnika. Sami nie powoływali chłopców do kadry, a kiedy ci dostawali zaproszenie do polskiej drużyny, zapraszali ich na dyscyplinujące rozmowy i szybko proponowali grę u siebie. Rozpętała się burza.

- Dlaczego jako PZPN mamy nie korzystać z zawodników, którzy wychowują się na emigracji? - pyta Rybicki. - To ich i nasze prawo. Przez lata nawiązaliśmy też coraz lepszy kontakt z miejscowymi trenerami - dodaje.

Trudno wyliczyć mu, ile kilometrów przejechał za polskimi zawodnikami. Może to być koło 30 tysięcy. W sezonie telefon rozgrzany jest do czerwoności. Dzwonią trenerzy, rodzice, zawodnicy, chcący skonsultować decyzje dotyczące kariery. - Żona czasem patrzy na komórkę i dziwi się, bo po pani Kasi dzwoni pani Ewa, a potem pani Agnieszka. W telefonie mam kilka tysięcy nazwisk - mówi Rybicki.

- Niemcy mawiają, że każdego trenera można zwolnić, ale skaut jest niezastąpiony. To ogromna siatka kontaktów - przyznaje i dodaje. - Ale ostatecznie najważniejsze, że dajemy chłopakom szansę poznania innych rodaków i zagrania dla swojego kraju. Polska emigracja coraz chętniej się otwiera, częściej widać naszą narodową dumę - kończy.

Z Essen Maciej Siemiątkowski, dziennikarz WP SportoweFakty

Michał Pazdan w nowym klubie. Prawdziwa sensacja
Media: Piotr Zieliński okradziony!

Komentarze (0)