Niedziela w polskich mediach sportowych zdominowana była sprawą przyszłości Fernando Santosa. W sieci pojawiła się informacja, jakoby selekcjoner reprezentacji Polski miał dojść do porozumienia z jednym z saudyjskich klubów i zrezygnować z pracy w Polsce. Więcej TUTAJ.
Mając w pamięci ucieczkę Paulo Sousy, polscy kibice i eksperci momentalnie zaczęli analizować, czy możliwa jest powtórka i dezercja kolejnego portugalskiego trenera. Nie pomagały informacje płynące z PZPN, że nikt z federacji nie może dodzwonić się do Santosa.
Po kilku godzinach z selekcjonerem skontaktował się w końcu Łukasz Wachowski, a Cezary Kulesza ogłosił, że Santos pozostanie na stanowisku. Więcej TUTAJ.
- Dla mnie to jest dowód tego, w jakich czasach żyjemy. Co minutę pojawiają się jakieś sensacyjne rzekomo wiadomości, które potem okazują się nieprawdziwe - komentuje w rozmowie z WP SportoweFakty Michał Listkiewicz, były prezes PZPN (1999-2008).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Benzema nieszczęśliwy w Arabii Saudyjskiej? Ten film jest wymowny
"Trochę śmieszne"
Wszystko zaczęło się od wpisu na Twitterze saudyjskiego dziennikarza Saeeda Al-Rubaie, który stwierdził, że Santos porozumiał się już z Al Shabab i jedyne, co pozostało, to złożyć podpis pod umową.
- Jakiś tajemniczy dziennikarz z Arabii Saudyjskiej to nie jest poważne źródło informacji. Tutaj akurat będę stał po stronie zdrowego rozsądku i racjonalnego myślenia. Jest to jednak trochę śmieszne, że jakaś kompletnie nieznana osoba z Arabii Saudyjskiej coś pisze i nagle robi się z tego sensacja na cały duży kraj europejski - komentuje Listkiewicz.
Ale emocje rosły, skoro niemal przez całą niedzielę nikomu z PZPN nie udawało się skontaktować z Santosem. Nieuchwytność selekcjonera tylko podsyciła plotki. - Każdy człowiek na urlopie ma prawo być na urlopie i jeżeli kilka godzin nie dało się z nim skontaktować, to nie ma w tym nic dziwnego - uważa Listkiewicz.
- Ja też, gdy jestem na urlopie, gdzieś na plaży czy nad jeziorem, wyłączam telefon albo na niego nie reaguję. Każda osoba będąca na urlopie ma prawo do spędzania go w sposób prywatny. Gdyby przez kilka dni unikał kontaktu, tak jak to było chociażby z Sousą... - dodajesz nasz rozmówca.
- Ale w tym wypadku nie widzę żadnej sensacji. Oczywiście, dzisiaj, w epoce korporacji, to korporacje życzą sobie, aby człowiek był 24 godziny na dobę uchwytny, ale nie jest to dobre dla zdrowia psychicznego - zwraca uwagę Listkiewicz.
Problemem reakcja
Niedzielna sytuacja wpisuje się w obraz PZPN za kadencji Cezarego Kuleszy, w którym pożary wybuchają jeden po drugim. Najpierw do ochrony kadry zatrudniono człowieka z kryminalną przeszłością. Potem wybuchła afera premiowa, a do Mołdawii zaproszono skazanego za korupcję w sporcie Mirosława Stasiaka.
I wreszcie Grzegorz Krychowiak i Jacek Jaroszewski spotkają się w sądzie z powodu wspólnego biznesu. A PZPN przyznaje się do bezradności. W dodatku rzecznik prasowy związku odpowiada w tej sprawie anonimowemu kontu na Twitterze.
Nadszarpnięty wizerunek PZPN nie pomaga w zażegnywaniu kryzysów, a kolejny pożar może wybuchnąć od najmniejszej iskry.
- Dziś jest mnóstwo mediów społecznościowych, przez co jesteśmy zasypywani milionem informacji każdego dnia. Inną sprawą jest jednak sposób reagowania na nie. Moim zdaniem afera ze Stasiakiem to jest nic w porównaniu z sytuacjami, jakie były za moich czasów, jak chociażby afera korupcyjna czy skandale obyczajowe związane z niektórymi piłkarzami - przyznaje Listkiewicz.
- Różnica jest jednak taka, że wówczas, w późnych latach 90. czy na początku tego wieku, media społecznościowe nie istniały, media internetowe były w powijakach i nie miały takiej siły rażenia. Po prostu PZPN musi się nauczyć, jak na to reagować i jak rozwiązywać kryzysy. Trzeba mieć od tego specjalistów. Wydaje mi się, że dziś można mieć większe pretensje co do tego, jak zareagowano na sprawę Stasiaka, aniżeli do samego faktu, że tam poleciał - podsumowuje Listkiewicz.
Czytaj także:
- Zgrzyt na mundialu
- Albert Betowski zdecydował