Wojna w Ukrainie trwa. I choć piłkarze na co dzień skupiają się na swojej pracy na boisku, to jednak z tyłu głowy mają to, co dzieje się za naszą wschodnią granicą.
W Lechii Gdańsk jest trzech ukraińskich zawodników. Bohdan Sarnawśkyj, Iwan Żelizko i Maksym Chłań. Ten ostatni jest najmłodszy z całej trójki, ma 20 lat, a i tak zdążył już przeżyć sporo pod kątem piłkarskim, jak i życiowym.
- Wymieniamy się informacjami. Widzieliśmy, co wydarzyło się parę dni temu w Odessie. To jest bardzo przykre. Nasze rodziny i znajomi cały czas są tam na miejscu, staramy się im pomagać, jak tylko możemy. Próbujemy się koncentrować na piłce, ale z tyłu głowy niestety zawsze jest ten temat - opowiada Chłań w rozmowie z WP SportoweFakty.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zobacz "Messiego" z... Uzbekistanu. Wow!
W stanie zagrożenia
On sam jest bezpieczny, od paru tygodni mieszka w Polsce, natomiast na Ukrainie pozostają jego rodzina i bliscy. Urodził się w Żytomierzu, który położony jest ok. 140 kilometrów od Kijowa.
Mimo to rodzinne miasto zdążyło już mocno ucierpieć w wojnie.
- Każda rodzina w Ukrainie jest zagrożona, moja również. Najbliżsi podjęli decyzję, że zostaną w kraju. Codziennie się o nich martwię, staramy się utrzymywać kontakt, ale nigdy nie wiesz, kiedy koło twojego domu przeleci rakieta albo przyjdzie rosyjski żołnierz. Cały czas żyją w niepewności - mówi łamiącym się głosem Chłań.
"Nie uważam się za niewolnika"
Do Lechii oficjalnie dołączył 4 września.
- Miałem propozycje z Polski oraz Hiszpanii, ale dużo dała mi rozmowa z prezesem Lechii. Był bardzo konkretny i zrozumiałem, że muszę tu trafić - tłumaczy.
Wcześniej występował w Zorii Ługańsk. Nie ma jednak zbyt dobrych wspomnień z tego klubu. Podpisał kontrakt w styczniu 2021 roku. Obiecywano mu wiele zarówno pod kątem sportowym, jak i finansowym, jednak nic z tego się nie wydarzyło.
Co więcej, w pewnym momencie został postawiony pod ścianą. Prezes klubu powiedział mu, że albo przedłuży kontrakt, albo nie będzie grał.
I... nie grał. On sam był chętny do prolongaty, natomiast na okres krótszy niż pięć lat, a tyle proponowała mu Zoria.
- W Polsce mało kto zna moją sytuację. Nie mogliśmy się porozumieć z klubem i zostałem zesłany do rezerw. Nikt się mną nie interesował, biegałem dookoła boiska, byłem totalnie odstawiony od zespołu. Nie uważam się za piłkarskiego niewolnika, żeby godzić się na coś takiego. Musiałem podjąć jakieś kroki. Zaczęły się problemy z papierami, zostałem zawieszony przez klub i FIFA musiała wkroczyć do akcji. Cieszę się, że ten koszmar już za mną - mówi Chłań.
Zdecydowało życie
- Ciężko powiedzieć co by było, gdyby nie wojna. Do tego momentu nasza piłka się rozwijała i szła w niezłym kierunku - przyznaje.
A pytamy, czy w ogóle rozważyłby transfer do polskiej ligi, gdyby nie rosyjska inwazja. Wcześniej w ukraińskich mediach twierdził, że priorytetem jest dla niego pozostanie w kraju.
- Po rozpoczęciu wojny każdy zawodnik zaczął się zastanawiać, co dalej. Trzeba było podejmować decyzje. Na szczęście ja miałem kilka opcji do wyboru i zdecydowałem się wyjechać. Tak zdecydowało życie - powiedział Chłań.
Tomasz Galiński, WP SportoweFakty
CZYTAJ TAKŻE:
Jakub Kiwior uratował Arsenal w Carabao Cup. Nietypowa interwencja Polaka [WIDEO]
Glik szalał z radości. Kto nie widział, ucieszył się z "jego" bramki