Artur Wiśniewski: Epidemia nienawiści

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Gdyby dodać do siebie wartości ilorazu inteligencji wszystkich pseudokibiców Legii, Wisły i Korony, a następnie podzielić tę sumę przez ich liczbę, to otrzymalibyśmy najpewniej wynik dwucyfrowy, jeśli nie jedno. Chuligaństwo z Warszawy i Krakowa, a także i z Kielc, znów dało o sobie znać, przez co rodzi się pytanie: czy aby przypadkiem nie istnieje na Ziemi grono osób z wyglądu przypominających ludzi, w gruncie rzeczy będących dzikimi zwierzętami?

W istnienie wilkołaków przeciętny człowiek przestaje wierzyć w wieku 4-5 lat. Nawet nakręcony w 1994 roku znany film z udziałem Jacka Nicholsona o tytule "Wilk" nie pozostawił złudzeń - przeobrażenie o zmroku człowieka w dzikie czworonogie zwierzę ziejące z pyska nienawiścią to jedynie fikcja; jedna z wielu zmyślonych bajek, dzięki którym można tworzyć szereg rożnych wyimaginowanych historii.

Ale rok 2009 okazał się swoistym przełomem. W pewnym postkomunistycznym kraju w Środkowej Europie (na nieszczęście w naszym) w paru miejscach odkryto masowe przypadki osób, które pod wpływem ciemności, a może po prostu ciemnego umysłu, zamieniły się w dzikie stworzenia rządne krwi, w dodatku wydające przeraźliwe odgłosy. Stworzenia, które tylko dzięki interwencji prawdziwych ludzi nikomu nie rzuciły się do gardeł, nikogo nie pozbawiły życia.

Ludzka tolerancja dla różnych patologii zawsze ma swoje granice. W Kielcach część prawdziwych sympatyków futbolu ze stadionu zaczęła wychodzić na sporo przed ostatnim gwizdkiem sędziego. Bitwa słowna pomiędzy kibolami Korony i Wisły swoim znaczeniem niekiedy stawała ponad tym, co dzieje się na boisku. A prawdziwym punktem kulminacyjnym stała się druga część meczu, w której hołota z Krakowa już nie tylko obrażała tragicznie zmarłego przed 2 latami kibica Korony Karola Piróga, ale zaczęła także wojować z ochroniarzami, rzucając w nich petardami i innymi niebezpiecznymi przedmiotami. Zachowanie kieleckich kibiców wcale nie było jednak lepsze. Oni również awanturowali się z grupami porządkowymi, przenosząc się z sektora na sektor, aby wspomóc tych, którzy uczestniczą w największym zamieszaniu.

W stolicy z kolei warszawska łobuzeria na meczu Legii z Ruchem Chorzów na wieść o śmierci Jana Wejcherta, jednego z współwłaścicieli klubu, zaintonowała słynne "jeszcze jeden, jeszcze jeden" (śpiewane zwykle po strzeleniu gola drużynie przeciwnej), domagając się tym samym śmierci drugiego współwłaściciela, Mariusza Waltera.

Różnica pomiędzy prawdziwym kibicem, a pseudokibicem jest zasadnicza - ten pierwszy przychodzi na mecz, aby wspierać, ten drugi aby niszczyć.

Naprawianie zdemoralizowanych osób to proces niewdzięczny, długi i trudny. Nie każdemu bowiem łatwo jest przetłumaczyć, jak się powinien zachowywać w miejscu publicznym, skoro ma on trudności z elementarnym odróżnieniem dobra od zła.

Na szczęście wciąż w przeważającej liczbie na mecze przychodzą ludzie, których system wartości nie opiera się na nienawiści i nieposzanowaniu godności drugiego człowieka. Gdyby takich ludzi było mniej, nie pozostałoby chyba nic innego, jak tylko oglądać mecze w telewizji, oczywiście o ile ktokolwiek chciałby je transmitować.

Źródło artykułu: