Dwie twarze Legii. W Europie gramy jak w westernie [opinia]

Wycieczki kibiców Legii po Europie zaczynają przypominać obrazki z ze starych westernów: oto do miasteczka wjeżdża grupa jeźdźców, którym źle z oczu patrzy, a w okolicznych domach wszyscy zamykają okiennice. Bo już wiadomo co będzie.

Dariusz Tuzimek
Dariusz Tuzimek
Josue podczas meczu Aston Villa - Legia Warszawa PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Josue podczas meczu Aston Villa - Legia Warszawa
Jak kibice Legii jadą na mecz, to w Europie wiedzą, że czas domykać okiennice. I zamykają. Trudno później zrozumieć zdziwienie i protesty Legii, że za granicą nie chcą nas wpuszczać. Tym razem w repertuarze atrakcji w Birmingham były starcia z policją (ranni funkcjonariusze), leciały race i inne przedmioty. Były aresztowania. Kibiców z Warszawy nie wpuszczono na mecz, delegacja Legii z prezesem na czele się obraziła i na stadion nie poszła. Klienci biznesowi i goście klubu ze stolicy też na trybuny się nie dostali. Co to ma wspólnego z futbolem? Ano nic. Ale jakoś to się do piłki przykleiło. Jak widać, nawet po Brexicie dosyć udanie coś eksportujemy na Wyspy: chaos.

Rozbieranie kolejnego (po Alkmaar) skandalu na czynniki pierwsze, szukanie, kto zawinił bardziej, kto zawinił pierwszy itd., jest zajęciem dla koneserów. A że się do nich nie zaliczam, to jednak teraz kilka słów o sporcie.

Bądźmy szczerzy, porażka Legii z Aston Villą 1:2, choć przykra, wielkiego znaczenia dla zespołu z Łazienkowskiej nie ma. Trochę była wkalkulowana w koszty i raczej należało się spodziewać, że punktu potrzebnego do awansu trzeba szukać nie w Birmingham, ale w ostatnim grupowym meczu z AZ Alkmaar w Warszawie.

Czwartkowy wynik konfrontacji z czwartym zespołem z Premier League boli, bo remis był w zasięgu. Legia zagrała dobrze, śmiało, odważnie. Ale, co tu kryć, zobaczyliśmy w meczu z Aston Villą, co to znaczy dobrze opłacana jakość piłkarska.

Gra w europejskich pucharach jest – nie przymierzając – trochę jak pocztówka z wakacji. Ładny obrazek, miłe wspomnienia, trochę sentymentów. Ale te puchary są jak wakacje właśnie, zawsze za szybko się kończą. A na końcu liczy się to, co da się w wstawić do gabloty. Czyli w przypadku Legii trofeum za mistrzostwo albo Puchar Polski.

W maju zespół z Łazienkowskiej sięgnął z nowym trenerem po krajowy puchar i drugie miejsce w Ekstraklasie, więc można było odtrąbić sukces. Ale ten poprzedni sezon był wyjątkowy. Kibice nawet nie mieli pretensji, że tytuł pojechał do Częstochowy. Rozumieli, że Legia jest po przejściach, że jeszcze sezon wcześniej otarła się o katastrofę, czyli widmo spadku z ligi, więc oczekiwanie cudu (mistrzostwa) od nowego trenera Kosty Runjaicia byłoby nie na miejscu. Ale ta wyrozumiałość kibiców miała swoją datę przydatności do spożycia. Ta data już minęła. W Europie jest fajnie, ale liczy się liga. I to z tego będą rozliczać trenera.

ZOBACZ WIDEO: Co Polacy myślą o reprezentacji Polski i Michale Probierzu? "Oglądałem. Źle zrobiłem"

A na krajowym podwórku robi się nerwowo, bo wpadki Legii w lidze są irytujące. Nie wynikały przecież z wysokiej klasy rywala, a raczej z braku koncentracji, rozkojarzenia czy ogólnie nieodpowiedniego podejścia mentalnego. Bo nikt nie powie, że Legii brakuje potencjału, by łatwo wygrywać na Łazienkowskiej z takimi rywalami jak Warta Poznań (2:2), Stal Mielec (1:3) czy z Puszczą Niepołomice na wyjeździe (1:1) Albo powalczyć o coś więcej niż remis z Lechem u siebie (0:0). Porażki Legii z Jagiellonią (0:2) czy Śląskiem (aż 0:4!) są bardziej zrozumiałe, bo obie ekipy grają w tym sezonie świetnie.

No, ale bądźmy szczerzy, pod względem piłkarskiej jakości te zespoły koło Aston Villi nawet nie stały. Skoro więc z Anglikami można grać w obu meczach jak równy z równym, to też można przywozić lepsze wyniki z Białegostoku czy Wrocławia, prawda?

Wymieniam te wszystkich wpadki Legii w tym sezonie, bo są jak wyrzut sumienia. Zespół z Warszawy ma na tym etapie rozgrywek już 11 punktów straty do liderującego Śląska. To dużo. Nawet jeśli się weźmie pod uwagę fakt, że Legia ma jeszcze do rozegrania zaległy mecz z Cracovią.

I nie kupuję popularnej w okolicach Łazienkowskiej teorii, że trzeba patrzeć na Raków i Lecha, bo to są główni rywale do mistrzostwa. A Jaga i Śląsk to typowe zające, które w wyścigu na dłuższy dystans spuchną, bo to nie są drużyny na tytuł. Po pierwsze jeśli ktoś tu puchnie w Ekstraklasie, to póki co Legia. A po drugie, ktoś kto tak myśli, chyba nie pamięta już mistrzostwa dla Piasta Gliwice w 2019 roku i dla Śląska w 2012.

Niezły mecz warszawiaków z Aston Villą przynosi doskwierające poczucie, że zespół Legii nie gra w tym sezonie na miarę swojego potencjału sportowego. I nie chodzi o porażkę Birmingham. Chodzi o to, żeby pocztówkowe występy w pucharach, za które trener Runjaić zbierze brawka, bo powalczyli, nie stały się listkiem figowym przykrywającym klapę w lidze. Tej kibice nie zniosą.

Właśnie mecze z Aston Villą pokazały, że od Legii można wymagać więcej. Żadnych wymówek nie będzie.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×