Po porażce z Lechem na własnym stadionie, miejsce w bramce Jagiellonii kosztem Rafała Gikiewicza zajął Grzegorz Sandomierski, który w sześciu kolejnych meczach nie dał się pokonać. Tak więc sprowadzony do zespołu Jagi doświadczony Grzegorz Szamotulski pojedynki swojego zespołu musiał oglądać z ławki rezerwowych.
Licznik minut bez straconego gola zatrzymany został w 15 minucie meczu z Ruchem. Przy strzale sprzed pola karnego Artura Sobiecha Sandomierski nie miał szans na skuteczną interwencję. Golkiper Jagi mocno zdenerwowany po stracie gola głośno krzyczał do kolegów z defensywy, ale nie był to koniec jego nieszczęść w niedzielne popołudnie. - Każda passa ma swój koniec - przyznał Sandomierski, który przy Cichej wyciągał piłkę z siatki aż pięć razy. - Szkoda tylko, że wszystko nastąpiło z wielkim hukiem. Nie zagraliśmy słabego meczu. Postawiliśmy Ruchowi wysoko poprzeczkę i moim zdaniem przegraliśmy zbyt wysoko - narzekał po meczu bramkarz z Białegostoku.
Dla bramkarza Jagi spotkanie z Ruchem było powrotem do jednego z najgorszych momentów w karierze. Półtora roku temu Jaga przegrała przy Cichej 0:4, a w bramce zespołu gości stał właśnie Sandomierski, który spotkania nie mógł zaliczy do udanych. Od tego momentu reprezentant polskiej młodzieżówki w ekstraklasie był niepokonany. - Staram się zapominać o meczach, które za mną. Patrzę przede wszystkim na to co dzieje się teraz. Nie ważne co było i będzie - przyznał Sandomierski, który może na swoje konto zaliczyć co najmniej dwa stracone gole. - Cóż można powiedzieć. Przegraliśmy 5:2 i przede wszystkim jest mi żal naszych kibiców, którzy przyjechali z dalekiego Białegostoku do Chorzowa, a musieli zobaczyć naszą wysoką porażkę - dodał na koniec 20-letni bramkarz.