To, co wydarzyło się w Barcelonie przed meczem w Antwerpii (2:3), przypominało pierwsze sceny komedii gangsterskiej. Oczyma wyobraźni widzę Joana Laportę, który niczym Bohdan Łazuka w polskiej klasyce gatunku "Chłopaki nie płaczą", wali pięścią w stół, gdy dowiaduje się, że Xavi zamierza odpuścić mecz z Royalem.
Szef Barcy wściekł się, że goły i wesoły mistrz Hiszpanii może nie podnieść z boiska blisko trzech milionów euro - na tyle UEFA wycenia pojedyncze zwycięstwo w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Dlatego strofuje Xaviego i zmusza go do tego, by wziął do Belgii swoich najlepszych chłopaków i przywiózł w walizce premię za wygraną.
Problem w tym, że po dwóch minutach na Bosuilstadion nikomu poza gospodarzami nie było do śmiechu. Lekka w swym założeniu komedia gangsterska zamieniła się w dramat (uwaga, spojler!) bez happy endu. Dla Xaviego, dla Barcelony i dla Lewandowskiego.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: niespodzianka na treningu Bayernu. Zobacz, kto odwiedził piłkarzy
Xaviemu Laporta przetrącił kręgosłup. Wtrącił mu się w decyzje, które powinny być jego autonomicznymi. Podważył jego autorytet w oczach zespołu. Kto bywa blisko drużyn, wie, że to pierwszy krok (nawet postawiony nieświadomie) w kierunku rozstania z trenerem. Nikt nie skoczy za marionetką w ogień.
Barcelona natomiast miała poprawić sobie morale po domowej klęsce z Gironą (2:4), tymczasem otrzymała w Antwerpii ciężki cios, po którym może dojść do siebie dopiero po przerwie świąteczno-noworocznej. I do tego wraca do kraju z pustymi rękoma.
Lewandowski wreszcie stracił w Belgii więcej, niż mógł zyskać. Miał być tym, który - w oczach Laporty - poprowadzi Barcę do zwycięstwa. Zapewni 2,8 mln euro. Tego prezydent klubu oczekiwał od drugiego najlepiej (a spośród zdrowych: najlepiej) opłacanego piłkarza klubu.
Tymczasem "Lewy", pozostając w konwencji filmowej, zachowywał się jak Jurek Kiler, który przypadkiem znalazł się w określonej sytuacji. Tyle że Kiler znakomicie się odnalazł w nowej roli, a ścieżką dźwiękową do kompilacji środowych zagrań "Lewego" mógłby być kawałek "Co ty tutaj robisz?" Elektrycznych Gitar.
Gdyby w 2021 roku jakiś fan futbolu wylądował na bezludnej wyspie i teraz został odnaleziony, nie uwierzyłby, że tak gra dziś Lewandowski. Sportowa zapaść kapitana reprezentacji Polski sprawia dojmujące wrażenie. Wydaje się, że "Lewy" płynie już na drugą stronę rzeki. I raczej motorówką, a nie w pontonie.
W środę nie oddał ani jednego strzału w kierunku bramki rywali, nie wykonał ani jednego dryblingu, przegrał cztery z pięciu pojedynków. Gdyby Barca grała w "10", nikt by się nie zorientował.
Fakt, że Xavi zdjął go z boiska przy niekorzystnym dla Barcelony wyniku 20 minut przed końcem, jest doskonałym podsumowaniem jego gry. Dotąd się to nie zdarzało, by "Lewy" nie uczestniczył w pościgu za wynikiem. Teraz trener uznał, że 35-latek po prostu mu się w tym nie przyda.
Z bólem serca to powtarzam, ale Lewandowski staje się dla Barcelony (złotą) kulą u nogi. Ostatnio, jeśli wygrywa, to pomimo "Lewego", a nie dzięki niemu. Niechybnie zbliżamy się do momentu, w którym Xavi posadzi Lewandowskiego na ławce nie po to, by go oszczędzać, tylko by wzmocnić siłę rażenia Barcelony.
Środowy mecz dał Laporcie do myślenia ws. Polaka. W przyszłym sezonie pensja Polaka poszybuje do 32 mln euro rocznie, a wszystko wskazuje na to, że "Lewy" z miesiąca na miesiąca będzie dawał Barcelonie jeszcze mniej niż teraz. Na niekorzyść "Lewego" działa też to, że wyrównującego gola (2:2) strzelił wprowadzony za niego 17-letni Marc Guiu.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty
Kibicuj "Lewemu" i FC Barcelonie na Eleven Sports w Pilocie WP (link sponsorowany)