Kończy się najgorszy od dawna rok reprezentacji Polski. "Trucizny" - jak to pięknie określił w jednym z wywiadów Robert Lewandowski - nadal trawią tę drużynę, choć od smutnego mundialu w Katarze i afery premiowej minął już szmat czasu.
Eliminacje do Euro 2024 skończyły się spektakularną katastrofą, na którą solidarnie zapracowali dwaj selekcjonerzy: Fernando Santos i Michał Probierz. Portugalczyka już na szczęście w kadrze nie ma, były trener Cracovii i Jagiellonii, jest.
Probierz to selekcjoner, który tej reprezentacji nie pomoże. Z jego obecności w kadrze nie wyniknie nic sensownego. Nawet gdyby się okazało, że fartem awansujemy w barażach na finałowy turniej mistrzostw Europy w Niemczech. Gdyby tak się stało, to będzie to raczej kwestia jakiejś indywidualnej szarży, któregoś z piłkarzy, zwykłego łutu szczęścia czy uśmiechu losu. Ale zapewne nie dlatego, że zatriumfuje jakaś przemyślana, mocno wysofistykowana koncepcja trenera Biało-Czerwonych. Bo to, co się w ostatnich miesiącach wokół kadry dzieje, można nazwać jednym słowem: antykoncepcja.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: piękne chwile. Arkadiusz Milik w roli głównej
Na obecnym etapie nasza drużyna narodowa wymaga remontu kapitalnego. Gruntownego, wielopoziomowego, takiego do samego spodu. A Probierz to nie jest człowiek z potencjałem, który pozwalałby mu taki remont przeprowadzić.
Razi mnie to, że obecny selekcjoner nie bierze na klatę odpowiedzialności za losy awansu do Euro 2024. Kiedy potknął się na reprezentacji Mołdawii i nie był w stanie pokonać Czechów (oba mecze graliśmy u siebie, na Narodowym), to zaczął robić uniki w mediach i opowiadać, że to nie jego wina, że nie zakwalifikowaliśmy się bezpośrednio na turniej w Niemczech, bo on (Probierz) tu przyszedł nie dlatego, że było dobrze, tylko dlatego, że było źle. Czyli w domyśle: wszystko to wina poprzedniego selekcjonera, więc ode mnie się odczepcie.
Ani słowem nie zająknął się, że on sam los awansu miał w swoich rękach. Wystarczyło wygrać z europejskim autsajderem Mołdawią i najsłabszą reprezentacją Czech w ostatnich dekadach. Probierz tego nie zrobił. Co gorsza, nie miał zamiaru uderzać się w pierś czy przepraszać, że zaprzepaścił szansę. Widać było, że czuje się na swoim stanowisku bardzo pewnie.
Po - powiedzmy to sobie szczerze - bardzo korzystnym dla Polski losowaniu baraży (w pierwszym meczu zmierzymy się z Estonią, w drugim ze zwycięzcą spotkania Walia - Finlandia) selekcjoner żachnął się na pytanie dziennikarza czy poda się do dymisji, jeśli nasza reprezentacja nie zakwalifikuje się do Euro 2024. - Dlaczego miałbym to robić, skoro mój kontrakt jest dłuższy? - wypalił Probierz i nawet nie drgnęła mu powieka. Tupet to ma. I mocne przekonanie, że dopóki stoi za nim Cezary Kulesza, włos z głowy mu nie spadnie.
Nie uparłem się na Probierza. Personalnie nic do niego nie mam. Ale mam przekonanie, że to nie ten rozmiar kapelusza. Czułem to już w dniu jego nominacji na selekcjonera, a kolejne mecze kadry tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że to pomyłka personalna.
Cztery spotkania (z wyspami Owczymi, Mołdawią, Czechami i Łotwą) to był festiwal chaosu, braku koncepcji i elementarnej konsekwencji. Bałagan strategiczny, personalny i rewia przypadków na boisku. Najdobitniejszym przykładem tego chaosu, było wpuszczenie w meczu z Czechami na boisko Patryka Pedy (przy stanie 1:1), by po dwudziestu kilku minutach zdjąć go z boiska. Tak jakby selekcjoner dopiero wówczas sobie przypomniał, że musi gonić wynik.
Po czterech meczach Probierza w roli selekcjonera nikt - łącznie z nim samym - nie jest w stanie powiedzieć, jak na dzisiaj wygląda podstawowy skład reprezentacji Polski. Wiadomo, że - jeśli są zdrowi - to muszą grać Szczęsny, Zieliński i Lewandowski, ale co z całą resztą? Czy jest miejsce w tej drużynie dla tak istotnych piłkarzy jak np. Matty Cash, Sebastian Szymański, Bartosz Bereszyński? Bo z powołań i sposobu, w jaki Probierz korzystał z tych zawodników, nic kompletnie nie wynika. Mogą w drużynie na baraże być, a może ich - równie dobrze - nie być. Te cztery mecze nowego selekcjonera przyniosły zaskakująco mało odpowiedzi.
W zasadzie jedyny problem, jaki Probierz jesienią rozwiązał, to był ten, który... sam stworzył. Najpierw ogłosił w mediach, że chce zrobić w zimie zgrupowanie kadry dla piłkarzy z polskich klubów, po czym po kilku dniach się z tej koncepcji wycofał. Dlaczego? Z tego, co słyszy się w kuluarach - spytał, co o tym pomyśle sądzą ligowi trenerzy!
Ha! To może należało najpierw ich spytać, a potem opowiadać o tym w mediach? Choć - na zdrowy rozum biorąc - nawet bez pytania wiadomo było, że entuzjazmu wśród trenerów dla tak "nowatorskiej" koncepcji nie będzie.
Za Probierzem trudno trafić. Zdaje się prowadzić kadrę jak drużynę ligową. Bardzo chce pokazać, że jest szefem, że rządzi, że jest bezkompromisowy. Nawet jeśli niczemu to nie służy. Klubowa historia Probierza to historia konfliktów, które zna całe środowisko. Łącznie z tym ostatnim konfliktem, mocno w sumie groteskowym, gdy w Niecieczy obecny selekcjoner popracował dokładnie... dwa dni.
W kadrze też się dzieją fajerwerki. Po zwolnieniu trenerów od przygotowania fizycznego, Probierz wziął się za zwalnianie Kuby Kwiatkowskiego, byłego menedżera kadry i byłego rzecznika PZPN. W ten sposób selekcjoner "zapisał się" do kompletnie nie swoich problemów. Wróble ma mieście ćwierkają, że tą decyzją tak zirytował Zbigniewa Bońka, że ten - wcześniej zwolennik Probierza - całkowicie wycofał swoje dla niego poparcie, o czym nie omieszkał go poinformować.
Trudno nie odnieść wrażenia, że Michał Probierz zakiwał się na śmierć. I chce się kiwać dalej. Powinien robić te dryblingi gdzie indziej, niekoniecznie w naszym polu karnym.
Dariusz Tuzimek
Wskazał największy problem reprezentacji Polski. "Potrzebują czasu" >>
FC Kopenhaga szuka zastępstwa za Kamila Grabarę. Na celowniku kolejny Polak >>