553 - tyle minut rozegrał Robert Lewandowski od strzelenia ostatniego gola w La Lidze. Licznik wstydu bije od 10 grudnia ubiegłego roku i meczu z Gironą (2:4). Potem "Lewy" miał tzw. "puste przebiegi" z Valencią (1:1), Almerią (3:2), Las Palmas (2:1), Realem Betis (4:2), Villarrealem (3:5) i teraz z Osasuną (1:0).
Sześć kolejnych ligowych występów bez gola. W jego przypadku to aberracja. Po raz ostatni zaciął się na tak długo 13 lat temu. W pierwszym sezonie w Borussii Dortmund. Między 11 grudnia 2010 a 26 lutego 2011 roku nie zdobył bramki w dziewięciu meczach Bundesligi z rzędu.
A równie długa niemoc, jak ta aktualna, dopadła go jeszcze tylko raz - w barwach Znicza Pruszków w sezonie 2007/08. Ba, w Bayernie zdarzyło mu się przez cały sezon nie rozegrać tylu spotkań bez zdobycia bramki (2020/21 - 4), co teraz w niespełna dwa miesiące...
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: strzelecka rywalizacja w Barcelonie. Nowy król wolnych
Polak czeka na gola w lidze już 52 dni. Dla niego to cała wieczność. Po meczu z Osasuną Xavi przyznał wprost, że oczekuje od Lewandowskiego więcej bramek i wymaga od niego, by potrafił rozstrzygać losy meczu. To już nie jest sygnał ostrzegawczy. To wskazanie palcem. Trener Barcelony pierwszy raz publicznie podważył wkład Polaka w grę Barcelony. Czy zdobyło mu się na odwagę, bo kilka dni temu ogłosił odejście z klubu? A może w środę przelała się czara goryczy?
Spotkanie z Osasuną było czwartym (!) kolejnym ligowym, w którym Lewandowski nie oddał ani jednego uderzenia na bramkę rywali. Innymi słowy: golkiper przeciwnika ani razu nie musiał interweniować po strzale "Lewego". O ile jednak z Las Palmas, Realem Betis i Villarrealem był ignorowany przez kolegów, tak w środę 35-latek nie mógł narzekać na serwis.
Problem w tym, że w ostatnich tygodniach wygląda tak, jakby w La Lidze obowiązywał przepis o grze oldboja, a beneficjentem programu ochrony weteranów był właśnie on. Wszystko dzieje się dla niego za szybko, zbyt intensywnie, zbyt twardo. Po przegranych starciach z rywalami pozostaje mu błagalnie spoglądać w kierunku sędziego albo machać rękoma z frustracji.
Zresztą, na żywą gestykulację zdobywa się nie tylko wtedy. W pierwszych miesiącach w Barcelonie był mentorem dla młodszych kolegów. Po tym troskliwym Lewandowskim śladu już jednak nie ma. Gdy kolega nie poda mu piłki w polu karnym, Polak wchodzi w tryb koordynatora ruchu naziemnego na lotnisku. Nie ma nic bardziej irytującego dla drużyny.
Z Osasuną partnerzy go jednak dostrzegali, ale gdy wypracowali mu pozycje strzeleckie, to albo był blokowany, zanim uderzył, albo pudłował. Dla wszystkich, którzy pamiętają, że jeszcze dwa lata temu nie miał sobie równych na świecie, jest to dojmujący widok. Nie to jest jednak najgorsze dla Lewandowskiego.
Barcelona uniezależniła się od bramek Polaka. W ostatnich sześciu meczach strzeliła 14 goli (średnio 2,33 na spotkanie) i bez jego trafień zdobyła 14 z 18 możliwych do zdobycia punktów. Sześć z nich zapewniła sobie, gdy "Lewego" nie było już na boisku. Nie zmniejszyła straty do Girony i Realu, ale też rywale jej nie uciekli.
Ponadto, w środę Barca wygrała po trafieniu Vitora Roque. Brazylijczyk pokonał Aitora Fernandeza kilkadziesiąt sekund po wejściu na boisko. Jego pierwszy kontakt z piłką zakończył się posłaniem jej do bramki Osasuny. 18-latek w mgnieniu oka zrobił to, czego starszy kolega nie potrafił przez godzinę.
To gol-symbol. Kolejny znak, że Polak jest coraz mniej potrzebny Barcelonie na boisku. Cezura wskazująca początek końca "Lewego" w Dumie Katalonii. Dziś to Roque - jak półtora roku temu Lewandowski - wnosi do Barcelony dobrą energię. Może 35-latek nie jest jeszcze zupełnie zbędny, ale jego obecność na placu gry nie jest już konieczna.
Lewandowski przez dekadę wspinał się na szczyt światowej piłki, by w ostatnich miesiącach zjeżdżać z niego w tempie i stylu Andrzeja Bargiela. Na złamanie karku. To już nie jest kryzys, dołek. To jest sportowa zapaść, zestawiając oczekiwania i efekt. Nie można jej ciągle tłumaczyć powikłaniami po Katarze. To jest nowa, smutna rzeczywistość, z którą musimy się jak najszybciej oswoić.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty