Na platformie Netflix dostępny jest siedmioodcinkowy serial "Tapie", opowiadający o kontrowersyjnym Bernardzie Tapie. Świat sportu zna go głównie z powodu Olympique Marsylia, któremu szefował przez lata.
Tapie przejął klub w 1986 roku, a kilka lat później, w 1993 roku, doprowadził do triumfu w Lidze Mistrzów. Nigdy wcześniej ani nigdy później żaden francuski klub nie powtórzył już tego sukcesu.
W świecie biznesu Tapie był znany jako specjalista od przejęć podupadających firm, był między innymi właścicielem Adidasa. W świecie polityki to osoba związana z lewicą, a w pewnym momencie nawet minister we francuskim rządzie.
Do tego prowadził popularny program telewizyjny, był piosenkarzem, kierowcą wyścigowym, grał w filmach i teatrze. Ktoś kiedyś napisał: "Tapie miał sto żyć i każde bardzo ciekawe".
W tej historii jest też polski wątek, a mianowicie rywalizacja Olympique Marsylia, prowadzonego wtedy przez Franza Beckenbauera, z Lechem Poznań w Pucharze Europejskich Mistrzów Krajowych (poprzednik Ligi Mistrzów). "Kolejorz" wygrał wtedy u siebie 3:2, ale w rewanżu przegrał aż 1:6.
Przy okazji tego drugiego meczu działy się dziwne rzeczy. W Poznaniu do dziś przypuszczają, że drużyna mogła zostać podtruta, o czym miało świadczyć fatalne samopoczucie niektórych piłkarzy przed i w trakcie meczu. A co na to Stephane Tapie, syn Bernarda, ten sam, który w bagażniku zawoził ojca do więzienia w 1997 roku?
Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty: Czytałem, że cała rodzina Tapie była i jest zdecydowanie przeciwna tej serii na Netfliksie, opowiadającej historię pańskiego ojca?
Stephane Tapie, syn Bernarda Tapie, autor książki "Jak ci powiedzieć do widzenia": Co najważniejsze, przeciw powstaniu tej serii był przede wszystkim mój ojciec, któremu powiedziano o tym pomyśle kilka lat temu. Jeśli więc ktoś, kto jest tu bohaterem, był zdecydowanie przeciwny, a mój tata był przeciwny, to po prostu nie uszanowano jego woli. To raz. Po drugie: to nie jest dokument wiernie przedstawiający życie i czyny ojca.
Pełno w nim nieprawdy, bardzo luźnego pokazywania "faktów", przekręcania różnych wydarzeń. I właśnie z tych powodów ta seria nam się nie podoba. Byliśmy i jesteśmy bardzo niezadowoleni, że powstała, i że pokazuje sprawy w wykrzywiony sposób. Ojciec miał bardzo, bardzo ciekawe życie. Można było je opowiedzieć w sposób prawdziwy.
A oglądał pan wszystkie odcinki?
Oczywiście, że tak. Żeby się wypowiedzieć o filmie, trzeba go zobaczyć. Obejrzałem od początku do końca.
To zapytam tak: co się panu w nim podobało?
Nic.
Aż tak?
Aż tak.
A co się najbardziej nie podobało?
Najbardziej wkurzyła mnie scena, gdzie ojciec rzekomo przełącza swoją rozmowę z prezydentem Mitterandem na aparat głośnomówiący, aby słyszeli ją będący u niego dziennikarze, którzy akurat przeprowadzali z nim wywiad. To już jest... Nawet nie wiem, jak to nazwać.
Ojciec przywiązywał wielką wagę do poufności takich rozmów. Gdy rozmawiał z kimś bardzo ważnym, to dbał, aby nikogo w pobliżu nie było. A niewątpliwie prezydent był taką osobą. Przy czym przez słowo "nikogo" rozumiem absolutnie wszystkich, włączając w to rodzinę.
Serial serialem, ale historia pańskiego ojca jest dobrze znana. Jakie miejsce w jego życiu zajmowała piłka nożna?
Bardzo ważne. Była dla niego czymś, co łączyło jego dzieciństwo z późniejszymi latami. Tata urodził się w rodzinie robotniczej, miał niski status społeczny. A futbol też kojarzy się raczej z masami, nie jest to przecież sport dla elit. To mu bardzo pasowało. Wpisywało się w jego filozofię pod tym względem. Choć mówiąc o moim ojcu i sporcie, trzeba też wspomnieć kolarstwo. Bo na tym polu też się angażował, również z sukcesami.
A dlaczego Olympique Marsylia? Przecież ojciec urodził się w Paryżu, więc w teorii bliżej powinno mu być do PSG.
To przeze mnie. Bo ja dorastałem w Marsylii, tam mieszkałem z mamą. A mówiąc całkiem poważnie - tatę namówiono na ten klub. Jedna z kluczowych rozmów odbyła się 14 lipca, w Dniu Święta Narodowego Francji, w trakcie imprezy na Polach Elizejskich. Myślę, że w jakimś sensie Marsylia i ojciec byli dla siebie stworzeni. Tata był albo i jest jedynym paryżaninem akceptowanym przez marsylczyków (śmiech).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kopnął spod własnej bramki. Zdobył gola
W serialu widać, że rywalizacja z PSG miała dla niego duże znaczenie, wykraczające poza sport. A jak było w rzeczywistości? Jak ojciec to traktował? To było na zasadzie Marsylia kontra Paryż?
Nieco inaczej: Paryż kontra prowincja. Zresztą, śladem OM poszli kibice innych francuskich klubów. W tym sensie, że PSG we Francji nikt nie lubi. Poza stolicą oczywiście. Jeśli zapyta pan kibiców FC Nantes, komu kibicują jako drugiej drużynie we Francji, to nigdy nie powiedzą, że PSG. Usłyszy pan o Marsylii.
Największym triumfem w sporcie była wygrana Olympique Marsylia w Lidze Mistrzów. To był pierwszy triumf francuskiego zespołu w Champions League.
I ostatni! Do dziś żadna inna francuska drużyna nie powtórzyła tego sukcesu.
To prawda. Jak pan wspomina to wydarzenie?
Kiedy w 1986 roku ojciec trafił do OM, powiedział od razu, że jego celem jest wygranie Ligi Mistrzów. Wtedy sytuacja klubu była trudna, więc wielu pukało się w czoło. Na zasadzie: oho, przyjechał gość z Paryża i myśli, że wszystko może obiecać. Ale jak obiecał, tak zrobił.
Wiadomo było, że są potrzebne do tego odpowiednie środki i ojciec je zapewnił. Tamten zespół był wspaniały. Pełen zdolnych piłkarzy, kreatywnych, technicznych, po prostu super drużyna. W pewnym momencie stała się nie do pokonania.
Mocno świętowaliście tamten sukces?
Naturalnie, że tak. Ojciec był niezmiernie szczęśliwy, choć myślę, że bardziej cieszył się tym, że dał ten sukces marsylczykom. Cieszył się ich radością na pierwszym miejscu, a dopiero na drugim była jego satysfakcja osobista. Lubię wracać do tamtego spotkania. Oglądałem je wielokrotnie. Zwłaszcza początek, gdy Barthez dwa raz uratował nas po szarżach Massaro.
Skoro rozmawiamy o Olympique Marsylia, to muszę o to zapytać. Była taka rywalizacja, OM kontra Lech Poznań, jesienią 1990 roku. W Poznaniu było 3:2 dla Lecha, w rewanżu natomiast OM wygrał 6:1. Legenda jednak głosi, że Polacy zostali podtruci przed rewanżowym meczem. Słyszał pan tę historię?
Nie, słyszę o niej po raz pierwszy. Sam pan użył słowa "legenda". I tak radzę to traktować.
Ale jednak relacje uczestników tamtych zdarzeń są niepokojące. Niektórzy piłkarze Lecha nie nadawali się do gry, inni byli ospali, śnięci.
Ale kto to opowiadał? Dziennikarze?
Nie do końca. Raczej ekipa Lecha, czyli ci, którzy mieli być podtruci.
Nie trzeba było truć piłkarzy Lecha, żeby im strzelić sześć goli. Z całym szacunkiem dla rywala, ale taka drużyna jak ówczesny Olympique Marsylia był w stanie strzelić takiemu zespołowi jak Lech mnóstwo goli bez podstępów. Proszę spojrzeć na nazwiska piłkarzy, jacy u nas wtedy grali. To był futbol, nie mafia. A trucie kogoś to jednak bardziej metoda mafijna.
OK, tego się pewnie nigdy na sto procent nie wyjaśni. Wiadomo natomiast, że Bernard Tapie imał się różnych sposobów, również w piłce. Sam opowiadał o fortelu, gdy wmówił działaczowi AS Monaco, że Abedi Pele, którego ten klub chciał pozyskać, ma HIV, a następnie sam podpisał z nim kontrakt.
Abedi Pele bardzo chciał przyjść do OM. Taka była prawda.
To po co ta historia z "wypuszczeniem" Monaco?
Bo jego agent chciał go umieścić w Monaco. Na szczęście ostatecznie trafił do nas. I myślę, że nie miał powodów, aby narzekać z tego powodu.
O ile wygrana w Lidze Mistrzów była największym sukcesem, o tyle afera z przekupieniem trzech piłkarzy Valenciennes, aby odpuścili mecz, żeby OM nie zmęczył się przed starciem z Milanem, oznaczała upadek. Skończyło się degradacją OM do drugiej ligi i karą więzienia dla ojca. Jak pan wspomina po latach to, co się wtedy wydarzyło?
Wyrok zapadł, został wykonany. Napisano o tym i powiedziano już bardzo dużo. Nie chciałbym już do tego wracać po raz kolejny. Natomiast co do wygranej nad Milanem. Też mówiono wtedy, że Tapie kupił Puchar Europy.
Ale kto tak sugerował?
Paryskie media. Tylko jedna uwaga: Berlusconi był wtedy dwa razy bogatszy od Tapiego.
We wspomnianym serialu Bernarda Tapie w bagażniku swojego samochodu odwozi do więzienia jego ojciec, czyli pana dziadek. Wszystko po to, aby przechytrzyć czekających pod waszym domem dziennikarzy. Tak było, czy to fikcja?
Tak było, choć nie do końca. Bo to ja odwiozłem ojca.
Pan?
Tak, ja.
I faktycznie w bagażniku?
Tak, w bagażniku. To się zgadza. Chodziło o to, aby uniknąć dziennikarzy, fotoreporterów, kamer.
Jak pan zapamiętał tamte wydarzenia?
Masz dzieci?
Tak, trzech synów.
W jakim wieku?
10, 10 i 13.
A ojciec żyje?
Niestety już nie.
To wyobraź sobie, jak czuliby się twoi synowie, gdybyś ty poszedł do więzienia, albo jak ty byś się czuł, gdyby do więzienia poszedł twój ojciec. Wiadomo, że to było bardzo smutne dla mnie. Nic odkrywczego tu nie powiem.
Dużą część zawodowego życia Bernarda Tapie zajmowała też polityka. Według pana przyniosła mu więcej rozczarowań, czy jednak satysfakcji?
Ojciec był bardzo dumny z tej działalności. Tak, "dumny" to adekwatne słowo. Polityka pozwalała mu służyć ludziom. W niej też dotarł tam, gdzie w teorii nie było mu pisane. Przecież tacy jak on nie mieli zostawać posłami, ministrami.
Mówi pan o robotniczym pochodzeniu, tak?
Tak. Syn robotnika rzadko kiedy zostaje ministrem. Ale tacie się udało zajść dużo wyżej niż w teorii było mu dane.
Czasem się zastanawiam jednak, czy nie był zbyt ambitny, nigdy nie potrafił odpuścić. No właśnie: był bardzo ambitny, czy zbyt ambitny?
To faktycznie straszne, że ktoś jest bardzo ambitny. Normalnie horror. Jak tak można...
Nie chodzi o to, że wielka ambicja to coś złego. Wręcz przeciwnie. Zastanawiam się jednak, czy czasami nie było to autodestrukcyjne? Że może czasem lepiej było coś odpuścić, a Bernard Tapie nie potrafił.
Wiesz jaki był mój ojciec? Jednego się bardzo bał: bezużyteczności. Chciał coś robić, być użytecznym. Mówił nam nieraz, że w życiu chodzi o to, aby coś po sobie zostawić. Że nawet gdy już go nie będzie, żeby ludzie pamiętali, czego dokonał. Zależało mu, żeby odcisnąć piętno. I to mu się udało. Zostawił po sobie wiele śladów. Nie zmarnował życia. A wręcz przeciwnie. Wiesz co powiedział Didier Deschamps, kapitan Francuzów, po wygraniu mistrzostwa świata? Że to zwycięstwo należy też w części do Bernarda Tapie, bo to on nauczył wielu piłkarzy Marsylii, w tym jego, mentalności zwycięzcy. Między innymi o takich śladach mówię.
Prawdą jest, że tych śladów, jak pan to określa, ojciec zostawił sporo. Dziękuję zatem za rozmowę.
Proszę bardzo. A powiedz mi jeszcze, jak tam Arek Milik? Jak mu się wiedzie?
Pamiętam, że to jeden z ulubionych pańskich napastników.
Dokładnie tak. Do tej pory uważam, że OM nie powinien się go pozbywać.
W Juventusie idzie mu w kratkę. Raz lepiej, raz gorzej.
To bardzo utalentowany napastnik. Ale do niego potrzeba specyficznego podejścia: mając takiego gracza jak Milik budujesz zespół pod niego. Dając mu zaufanie i wsparcie możesz tylko zyskać. W takiej sytuacji to według mnie napastnik na 20-30 goli w sezonie. Ale jeśli bierzesz Milika jako jednego z wielu, do rotacji, to lepiej nie brać go wcale.
To taki przypadek jak Jean-Pierre Papin. W OM grał z przodu była ustawiona pod niego. A wtedy Papin odwdzięczał się fantastyczną grą i wieloma bramkami. Potem, w AC Milan, wyglądało to już inaczej. Milik jest jak Papin. Albo w pełni mu ufasz, albo lepiej go nie sprowadzaj.
Sporo czasu poświęciliśmy tu Olympique Marsylia. Teraz w klubie znów są zawirowania, zwolniono właśnie trenera Gennaro Gattuso.
Szkoda gadać! To, co się dzieje w tym klubie, to katastrofa, farsa. Gattuso nie jest ani pierwszym, ani głównym odpowiedzialnym. Sam się nie zatrudnił. Wypowiedzi prezesa, zarządzanie tym klubem. Ręce opadają. Widziałeś ostatni mecz z Brestem? Przegraliśmy na wyjeździe 0:1, a gra była koszmarna. Ten zespół nie ma na siebie żadnego pomysłu. Piłkarze są sparaliżowani strachem, nie podejmują żadnego ryzyka, nie potrafią wymienić między sobą kilku prostych podań.
W OM nic nie funkcjonuje, od zarządzania po grę. Efekt jest taki, że klub zajmuje miejsce ledwie w środku tabeli. Aż się dziwię, że kibice OM są tak spokojni. A wiemy przecież na co ich stać. Fani, jak chyba w żadnym innym klubie, są jego integralną częścią. Żal mi ich, że musza przez to wszystko teraz przechodzić.
Rozmawiał Piotr Koźmiński, dziennikarz WP SportoweFakty