Mecz w Bielsku-Białej miał być dla Lechii łatwy, a okazał się najtrudniejszy w 2024 roku. Podbeskidzie prowadziło po pierwszej połowie, gdańszczanie mieli problemy z grą w ofensywie, jednak po przerwie zobaczyliśmy odmieniony zespół. Lechia momentalnie ruszyła do przodu, szybko wyrównała po strzale Iwana Żelizki z rzutu wolnego, a pod koniec zdobyła bramkę na 2:1.
- W pierwszej połowie mieliśmy problem z odpowiednim nastawieniem w grze defensywnej. Nie byliśmy wystarczająco agresywni, pozostawialiśmy zbyt wiele przestrzeni przeciwnikowi. Nie byliśmy też dobrze zorganizowani w fazach przejściowych. Przy straconym golu nasze reakcje były spóźnione. Nasze indywidualne błędy sprawiły, że gospodarze wyszli na prowadzenie - mówił trener Szymon Grabowski na konferencji prasowej.
- Staraliśmy się złapać swój rytm, dwustuprocentowa sytuacja Camilo Meny była dobrym prognostykiem. W przerwie powiedzieliśmy sobie, że chcemy zrobić coś, co jeszcze nam nie wyszło, czyli złamać wynik. Chcieliśmy odwrócić losy spotkania. I to jest nasze bardzo cenne zwycięstwo, bo druga połowa była bardzo dojrzała, mogła skończyć się zdobyciem większej liczby bramek - komentował trener Lechii.
ZOBACZ WIDEO: Ten gol przejdzie do historii. Trudno uwierzyć, ale piłka... wpadła do siatki
Bohaterem zespołu został Kacper Sezonienko. To on strzelił gola na wagę zwycięstwa chwilę po wejściu na boisko, choć - jak się okazuje - w związku z tą zmianą powstało lekkie zamieszanie przy ławce Lechii.
Trener Grabowski w ferworze emocji nie zorientował się, że jedynym młodzieżowcem w składzie był w tamtym momencie Tomasz Neugebauer. W miejsce 20-latka miał wejść Louis D'Arrigo, jednak w porę zareagował kierownik zespołu Patryk Dittmer.
- "Sezon" dobrze odnalazł się na pozycji numer dziesięć. Stwarzaliśmy dzięki temu przewagę w bocznym sektorze boiska, dał bardzo fajną zmianę. Myślę, że zasłużył na to, by jego bramka dała zwycięstwo - przyznał trener Grabowski.
Dla 20-latka był to pierwszy strzelony gol od 19 października i meczu Pucharu Polski z Radunią Stężyca. - Sporo czasu minęło, ale zwycięstwo cieszy dużo bardziej niż ta bramka - mówił Sezonienko po spotkaniu.
Padła po sytuacyjnym strzale głową po dośrodkowaniu Miłosza Kałahura. I Sezonienko nie do końca wiedział, że po jego uderzeniu piłka wpadła do siatki. Sprawiał wrażenie zaskoczonego, przez co radość nie była zbyt ekspresyjna.
- Koledzy po chwili mi powiedzieli, że wpadło. Było trochę szczęścia, ale najważniejsze, że mu pomogliśmy - przyznał.
- Najważniejsza jest drużyna. Musimy wrócić do Ekstraklasy. Obecnie jesteśmy liderem i będziemy chcieli utrzymać to do samego końca - podsumował Sezonienko.
Tomasz Galiński, WP SportoweFakty