Pracował jako operator dźwigu i wózka widłowego. Po pracy spędzał czas z żoną i córką. Miał jedną pasję - grał w piłkę nożną. To ona dawała mu oddech, pozwalała odpocząć.
W lipcu 2022 roku podczas prowadzenia dźwigu, poczuł, że lewa strona jego ciała drętwieje. Najpierw zbagatelizował objaw. Zrzucił go na karb zmęczenia. Już po kilkudziesięciu minutach było jednak coraz gorzej. Koledzy zadzwonili po karetkę.
W szpitalu przeszedł serię badań. Diagnozę usłyszał stosunkowo szybko.
- "Stwardnienie rozsiane". Taki był wyrok. Bo inaczej się tego nie da nazwać. Mam mentalność sportowca, tymczasem z dnia na dzień dowiedziałem się, że jestem nieuleczalnie chory. Wymagam rehabilitacji i regularnych zastrzyków. Gdybym zlekceważył stan zdrowia, najprawdopodobniej straciłbym sprawność i wylądował na wózku inwalidzkim. Kiedy to usłyszałem, zalał mnie strach. Człowiek nigdy nie jest gotowy na taką informację - mówi Daniel Migacz w rozmowie z WP SportoweFakty, prywatnie fan Ruchu Chorzów.
Ludzie o nim zapomnieli
Dziś twierdzi, że choroba ukazała mu ludzką naturę w pełnej postaci. Przed wykryciem SM, jego telefon dzwonił nieustannie. Od czasu diagnozy uparcie milczy. Zostali tylko najbliżsi.
- Gdyby nie córeczka, która jest najważniejsza i żona, straciłbym sens życia. Świadomość, że ktoś na mnie czeka, dodaje otuchy i pozwala myśleć o kolejnych dniach - przyznaje Daniel.
Odległe terminy rehabilitacji odbierają mu nadzieję. To zmusza go, by szukać pomocy prywatnie. Nie może czekać. Nie w sytuacji, gdy stawka jest tak ogromna.
- Wszystko kosztuje i to nie są niskie ceny. Co tydzień płacę za sesje, za zastrzyki. Środki się kurczą. Potrzebuję pomocy. Ten fakt mnie dobija, bo jestem raczej osobą, która nie potrafi o nią prosić. To mnie krępuje. Czuję się niezręcznie. Jednak nie mam innego wyjścia, bo znalazłem się w sytuacji podbramkowej. Dlatego założyłem specjalną zbiórkę na serwisie pomagam.pl. Zawsze byłem samowystarczalnym mężczyzną. Umiałem zadbać o swoje potrzeby. Życie wystawiło mnie na wielki test - nie kryje emocji Migacz.
Bliscy cierpią
Marzeniem Daniela jest powrót do czasów sprzed choroby, kiedy mógł zapewnić rodzinie czas spędzony na rodzinnych wycieczkach. Dziś to rodzina pomaga jemu.
- Doskonale znam moją żonę. Stara się nie pokazywać, że to wszystko wiele ją kosztuje. Gdyby nie ona i moja córeczka, zupełnie zgubiłbym sens - dodaje.
Daniel częściej przebywa w szpitalach niż w domu. Walczy o rentę. Otrzymał status osoby częściowo niezdolnej do pracy. O wykonywaniu zawodu w tej chwili nie ma mowy. Przeszedł dwie operacje kolana i czeka go trzecia.
- Córeczka jest jeszcze za mała, by być świadomą tego, co się dzieje. Czasami jest nawet zadowolona, bo są okresy, kiedy częściej jestem w domu. Wcześniej bywałem w nim rzadziej, bo pracowałem nawet po 12 godzin dziennie. Bardzo cenię spędzony z nią czas. To jedna z niewielu rzeczy, która mnie cieszy. Doceniam każdą wspólną chwilę. Jest moim oczkiem w głowie - mówi wzruszony.
Nie traci nadziei
W trakcie leczenia, w szpitalu, poznał ludzi cierpiących na tę samą przypadłość. Jak twierdzi, chorzy przywracają mu nadzieję.
- Są ludzie, którzy mogą względnie normalnie funkcjonować. Widać u nich efekty kuracji. Niestety są też tacy, którzy jeżdżą na wózku inwalidzkim i cierpią. Trudno przewidzieć, jak będzie ze mną. Z tygodnia na tydzień słyszę o kolejnych niepokojących diagnozach - tłumaczy nam Migacz.
Hobbystycznie Daniel zajmuje się tworzeniem makiet stadionów. Dziś sprzedaje je na aukcjach, aby zarobić na leczenie. - Jeden dobry człowiek pokazał mi cały proces. Bardzo mnie to pochłonęło - uśmiecha się kibic.
- Choć wstyd mi prosić, nie mam innego wyjścia. Liczy się każdy grosz. Z góry wszystkim dziękuję. Mam nadzieję, że będę mógł kiedyś oddać dobro, które do mnie płynie - podsumowuje Daniel Migacz.
Bogumił Burczyk, WP SportoweFakty
Zobacz także:
- Zobacz, kto pojawił się na meczu LM
- Pierwsza wpadka Peszki!