Od Ekstraklasy dzielił ich punkt. Trener Arki zwrócił się z apelem do kibiców

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Wojciech Łobodziński
PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Wojciech Łobodziński
zdjęcie autora artykułu

Po 28 kolejce Arka Gdynia miała dziewięć punktów przewagi nad GKS-em Katowice i wydawało się, że nic nie jest w stanie zabrać jej awansu do PKO Ekstraklasy. Wydawało się, bo Arka udowodniła, że niemożliwe nie istnieje.

28. kolejka Fortuna I ligi. GKS Katowice w absurdalnych okolicznościach wypuścił z rąk dwubramkowe prowadzenie z Bruk-Betem Termalicą Nieciecza i tylko zremisował 2:2. Arka Gdynia wygrała wtedy z Wisłą Płock i miała już dziewięć punktów przewagi nad zespołem Rafała Góraka.

Dziewięć punktów przewagi na sześć kolejek przed końcem.

Wydawało się, że nic złego nie może stać się drużynie Wojciecha Łobodzińskiego. No właśnie, wydawało się. Piłkarze z Gdyni przeszli samych siebie. Mieli wszystko w swoich rękach i nie stanęli na wysokości zadania. Przegrana z GKS-em Katowice była tylko gwoździem do trumny. To nie w tym meczu przegrany został bezpośredni awans.

To znaczy: też, ale nie tylko. Sprawę można było zakończyć znacznie wcześniej. Na przykład w Pruszkowie (przegrana 0:2), na przykład w Bielsku-Białej (remis 0:0). Nawet w derbach Trójmiasta, gdzie Arka przez około godzinę grała z przewagą jednego zawodnika, miała kilka stuprocentowych sytuacji, a ostatecznie schodziła z boiska pokonana.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: co on zrobił?! To może być gol sezonu

Z jednej strony należy chwalić GKS, za którym fenomenalna runda wiosenna (38 punktów w 16 meczach). Ale z drugiej trzeba zganić Arkę. Mieć tyle okazji, żeby przypieczętować awans i nie wykorzystać żadnej z nich? To się nie mogło wydarzyć. W Gdyni była zorganizowana feta z okazji awansu na około 15 tys. osób i trzeba ją było odwołać.

Oczywiście punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Pewnie gdyby przed początkiem sezonu ktoś powiedział kibicom Arki, że zespół zajmie trzecie miejsce po rundzie zasadniczej i będzie przystępował do baraży z najlepszej pozycji (potencjalnie dwa mecze na własnym stadionie), to taki scenariusz każdy brałby w ciemno.

Jednak obecne okoliczności sprawiają, że dziś w żółto-niebieskiej części Trójmiasta ciężko znaleźć zadowolone osoby.

Zawodnicy muszą jednak wykrzesać z siebie resztki sił i spróbować powalczyć w barażach. Bo to jeszcze nie jest koniec sezonu dla Arki. Awans wciąż jest realny.

Trener Łobodziński zwrócił się z apelem do kibiców. - To jeszcze nie jest koniec. Wiem, że teraz wszyscy są rozgoryczeni, ale jako trener nie mogę pozwolić sobie, żeby się załamywać. Mogę zapewnić, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ta drużyna - tak czy inaczej - zagrała w Ekstraklasie. Jesteśmy faworytem i po prostu chcemy awansować. Mam prośbę do kibiców, żeby zaufać jeszcze temu zespołowi - powiedział trener Arki na konferencji prasowej.

W tym sezonie przez długi czas wszystko układało się idealnie dla Arki. Jesienią była kapitalna seria zwycięstw, efektowna gra. Natomiast większość osób zwracała uwagę na bardzo wąską kadrę zespołu. Arkę omijały kontuzje, ale kiedy zaczęły się one pojawiać, to problemy były uwypuklane. Brak Janusza Gola w ostatnich meczach okazał się problemem, z którym trener Łobodziński sobie nie poradził. Zresztą podobnie wygląda to w przypadku Dawida Gojnego, jednego z najlepszych bocznych obrońców w całej lidze. Jeden i drugi nie zagrają w czwartek z Odrą Opole, a do tego grona dołączył kontuzjowany Martin Dobrotka.

Tomasz Galiński, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty