W poniedziałek w siedzibie klubu z Drogi Dębińskiej odbył się briefing z udziałem właściciela Bartłomieja Farjaszewskiego, prezesa Artura Meissnera oraz członka zarządu, Macieja Wojdyło. Tym razem nikt nie gryzł się w język, od kulis poznaliśmy sprawę negocjacji z operatorem Stadionu Miejskiego, padła też jasna deklaracja co do kwestii sportowych.
- Ostatnie dni nie były dla nas łatwe. Znaleźliśmy się w ciężkiej sytuacji, ale po pierwszym szoku, musieliśmy się przegrupować i działać. Nikt się tego nie spodziewał, zresztą w przekroju całego sezonu nie wymieniano nas jako głównych kandydatów do spadku. Mimo trudnego momentu sportowego, przez minione sześć lat, które tu dotąd spędziłem, udało się zrobić wiele dobrego. Mieliśmy wspaniałą nagrodę dla Marcina Oleksego, nasi juniorzy zakończyli właśnie rozgrywki na 3. miejscu, zbudowaliśmy też społeczność. Ja jestem właścicielem, ale Warta to dobro wspólne - podkreślił Farjaszewski.
- Doszliśmy do momentu, w którym trzeba się zastanowić co dalej. Mamy swego rodzaju test dojrzałości. Chcę jednak jasno powiedzieć: miejsce Warty jest w Poznaniu. Nie ma już żadnej alternatywy i to powinno wyraźnie wybrzmieć. W 2019 roku po raz pierwszy składaliśmy pismo podpisane przez wiceprezydenta Jędrzeja Solarskiego, w którym poruszaliśmy temat modernizacji "Ogródka". Wtedy musieliśmy się wyprowadzić do Grodziska Wlkp. i rozpoczęliśmy sportowy marsz w górę. Ta wyprowadzka jednak nigdy nie powinna mieć miejsca. Warta na to nie zasługuje, nie zasługuje na to miasto, nie zasługuje również nasza społeczność - dodał.
Warta nie ma do czego wracać
W dalszej części Farjaszewski jasno dał do zrozumienia, że po długim okresie gry poza miastem, dziś, kiedy Komisja Licencyjna nie godzi się na dalsze korzystanie ze stadionu w Grodzisku Wlkp., Warta w praktyce nie ma do czego wracać.
- Gdy spojrzymy na obiekty przy Drodze Dębińskiej, widzimy to, co czeka klub po pięcioletnim okresie nieobecności - zaznaczył.
Co z grą w Fortuna I lidze?
Przy problemach ze stadionem, od razu padły pytania o ewentualne zagrożenie dla występów Warty w Fortuna I lidze. - To jest przede wszystkim kwestia spełnienia wymogów licencyjnych, czyli powrotu do Poznania. Żeby móc przystąpić do rozgrywek, trzeba dysponować obiektem - oznajmił prezes Artur Meissner.
- Jeśli powrót do Poznania nastąpi, ja mogę zagwarantować dalszą budowę Warty. Tak samo mogę zagwarantować, że w takich okolicznościach sponsorzy przy nas pozostaną - przyznał Farjaszewski.
Ile według operatora stadionu Warta miałaby płacić za grę przy Bułgarskiej? - Zostało to objęte klauzulą poufności, dlatego nie możemy o tych sumach głośno mówić, nie powinniśmy ich nawet komentować - przekazał Meissner. - Jeśli jednak będą to warunki, na jakich przy Bułgarskiej odbyły się derby, nasz klub jest w stanie je udźwignąć - dodał Farjaszewski.
Problem finansowy, ale nie tylko
Kwestia kosztów to jedno, ale pojawiły się też inne kłopoty, z których część zakrawa na absurd. - Na stadionie wybudowanym za ponad 700 mln zł nie ma szatni dla Warty. Zgodnie z umową stadionową, Lech powinien ją zabezpieczyć na czwartej trybunie, ale jej tam obecnie nie ma. Do szatni Lecha, jak się dowiedzieliśmy, nie ma dla nas wstępu. Nie ma więc na stadionie pomieszczenia, w którym moglibyśmy się przebrać - wyjaśnił Meissner.
- W poniedziałek mieliśmy spotkanie z przedstawicielem Komisji Licencyjnej i rozmawialiśmy na temat innych możliwości - przebierania się w kontenerach, albo korzystania z szatni zawodników akademii Lecha. Nasza perspektywa jest taka, że gdyby przepisy na to pozwalały, możemy się przebierać nawet w autobusie. Niestety nikt nie będzie czekał kilka miesięcy czy rok, aż pomieszczenie dla Warty się znajdzie. Komisja oczekuje, że Warta rozpocznie sezon w Poznaniu - oznajmił Meissner.
Farjaszewski: - Nie interesują mnie rozwiązania, które były proponowane zakulisowo, czy też sugestie Karola Klimczaka, że on może w cudzysłowiu załatwić, byśmy nadal grali w Grodzisku. Warta nie potrzebuje nikogo, kto by jej coś załatwiał. Jesteśmy zdesperowani, żeby grać w Poznaniu, bo od tego zależy przyszłość klubu.
Pozory mylą
By zrozumieć specyfikę relacji Warty z Lechem, trzeba sobie uświadomić, że o ile kibice obu klubów żyją w przyjaźni i często na derby przychodzą w podwójnych barwach, to już na najwyższym szczeblu niekoniecznie to tak wygląda.
- Nie mówmy, że Lech nie chce Warty na Bułgarskiej. Mówimy tu o Piotrze, synu Jacka Rutkowskiego i Karolu Klimczaku - stwierdził Farjaszewski.
Interwencja miasta może być decydująca
Jakie jest podejście miasta? - Miasto deklaruje, że chce wesprzeć Wartę i nie dopuścić, by zniknęła z mapy Poznania. Każda forma wsparcia jest dla nas ważna, bo jeśli tego porozumienia nie będzie, to nie zagramy w I lidze - przyznali zgodnie prezes i właściciel.
18 czerwca zbiera się Komisja Licencyjna i do tego czasu Warta powinna przedstawić przynajmniej propozycje rozwiązania problemu infrastruktury przy Bułgarskiej.
- Chcę, żeby wszyscy zrozumieli nasz punkt widzenia. Mija sześć lat i my nie mamy do czego wracać. Przez cały ten okres robiliśmy wszystko, na różne sposoby, by powstał stadion dla Warty Poznań. Nie mam już pomysłu co więcej mógłbym w tym temacie zrobić, natomiast mam pomysł jak ten klub dalej rozwijać. Były różne deklaracje, my nie mieliśmy wysokich oczekiwań, chcieliśmy chociaż jednej trybuny przy Drodze Dębińskiej - tak, żeby było do czego wracać. Czy to wygórowane żądania? Wydaje mi się, że nie - uważa Farjaszewski.
- Czy ktoś się boi naszego powrotu do Poznania? Nie wiem, ale jeśli tak, to powinien się zająć czymś innym. Z naszego powrotu mogą wyniknąć wyłącznie dobre rzeczy. Za to mogę wziąć odpowiedzialność, ale nie mogę wziąć odpowiedzialności za braki infrastrukturalne i to na miejskim terenie - dodał właściciel.
KOMENTARZ
Tyle jeśli chodzi o wypowiedzi przedstawicieli klubu. Analizując całą sprawę, warto zwrócić uwagę na kilka podstawowych faktów. W 2013 roku, na wniosek ówczesnego prezydenta Ryszarda Grobelnego, obniżono Lechowi czynsz za korzystanie ze Stadionu Miejskiego z 3,1 mln zł do zaledwie 600 tys.
Choć kwoty, których "Kolejorz" żąda od Warty są oficjalnie objęte klauzulą poufności, i tak już wyciekły do mediów (i nie był to wyciek pochodzący z Drogi Dębińskiej). Dziś wiemy, że przy stawkach, jakich zażądano od "Zielonych", rozegranie przez nich dwóch, maksymalnie trzech meczów przy Bułgarskiej pokryłoby ten roczny czynsz w całości. To proste równanie najlepiej obrazuje skalę absurdu, jaki wytworzył się wokół negocjacyjnego stołu.
Drugą stroną medalu są koszty, lecz tu trzeba zaznaczyć, że na mocy umów zawartych przez operatora, narzuca on Warcie korzystanie z usług firm, które mają na stadionie wyłączność. To zwiększa wydatki "Zielonym", a jednocześnie pozbawia ich jakiegokolwiek pola manewru przy wybieraniu tańszych rozwiązań dotyczących choćby ochrony, kateringu i mnóstwa innych działań związanych z organizacją dnia meczowego.
Lech i jego spółka zasłania się wysokimi kosztami, a także rzekomo długotrwałą procedurą dostosowania obiektu do potrzeb Warty, choć sam wielokrotnie ingerował w jego wygląd.
Przy Bułgarskiej wybudowano klubowe muzeum (zmieniając układ pomieszczeń na dolnym poziomie i zmniejszając salę konferencyjną), a na co dzień prowadzona jest tam szeroka działalność komercyjna. Stadion płatnie zwiedzały już wycieczki, organizowano na nim sesje ślubne, wydarzenia firmowe, swego czasu można było na nim nawet jeździć tyrolką. Na tych działaniach nie zarabia miasto, lecz operator.
Lech z jednej strony podkreślał niedawno, że nie jest stroną w negocjacjach, mimo to jego władze osobiście pojawiły się na ostatnim spotkaniu, na którym prowadzono dalsze rozmowy dotyczące gry "Zielonych" przy Bułgarskiej.
Młodsi kibice mogą tego nie pamiętać, ale w latach 70. XX wieku "Zieloni" udostępniali Lechowi swój Stadion im. Edmunda Szyca (wtedy był to Stadion 22 lipca). Dziś, po półwieczu, to oni są w potrzebie, a sąsiad, na nieswoim obiekcie, stawia im zaporowe warunki, robiąc wszystko, by się ich po prostu pozbyć. Władze "Kolejorza" od lat były przyzwyczajone do braku konkurencji, zaś dziś nawet jej zalążek traktują najwidoczniej jako wielkie zagrożenie dla swojej dominacji w regionie.
Ale nie tylko Lech dokłada Warcie kłopotów. Przez swoją skrajną opieszałość robi to również magistrat, który nie potrafi na własnym obiekcie wyegzekwować równego traktowania klubów. Kierownictwo Lecha zachowuje się jak rozkapryszone dziecko, które robi co chce, bo rodzice nie potrafią go zdyscyplinować. Czas wreszcie przerwać tę samowolę i zadbać, by najstarszy poznański klub piłkarski nie czuł się we własnym mieście jak intruz.
Szymon Mierzyński, WP SportoweFakty
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: jak się żegnać, to z przytupem. Klopp nieźle zaszalał!