Serce rośnie jak się patrzy na tych chłopaków. Futbol kocha bohaterów [OPINIA]

PAP / Szymon Pulcyn / Na zdjęciu: Nicola Zalewski
PAP / Szymon Pulcyn / Na zdjęciu: Nicola Zalewski

Determinacja, odwaga, młodość - tyle czasem wystarczy, co pokazało zwycięstwo z Turcją. Ważne, że nikt od drużyny Probierza nie wymaga teraz cudów. Reprezentanci Polski nie są na musiku, oni po prostu mogą.

W tym artykule dowiesz się o:

Mecz z Turcją miał być próbą generalną możliwości piłkarskich naszej reprezentacji, a długimi fragmentami był wymagającym testem na przetrwanie. Ale za to bardzo udanym - wygraliśmy 2:1 po cudownym golu Nicoli Zalewskiego (ZOBACZ TU). Wygraliśmy trudny mecz, ale także pokazaliśmy, że mamy kilku zdolnych i błyskotliwych piłkarzy.

Nie ma takiego mądrego, co by przewidział, że jeśli boisko szybko opuszczą z powodu kontuzji takie tuzy jak Robert Lewandowski i Karol Świderski, to grę pociągną dwaj młodzieńcy: Nicola Zalewski i Kacper Urbański.

Serce rośnie, jak się patrzy na tych chłopaków. Futbol kocha bohaterów, którzy nie przepraszają, że żyją. Odwaga, brak kompleksów i duże umiejętności. Oni chcą grać w piłkę i umieją to robić. Jak się okazuje, nie wszystko się musi opierać na starszej generacji piłkarzy. I wcale nie trzeba się bać zmiany pokoleniowej w reprezentacji.

A może też wcale nie trzeba myśleć, że jedziemy na Euro na ścięcie, czy jedynie po łagodny wymiar kary. Nie, nie dmucham jeszcze balonika oczekiwań. Po prostu z boiska powiało optymizmem, nie ma co się bać tego optymizmu. Nie rezygnujmy z marzeń. Mecze z Ukrainą (3:1) i Turcją w zupełności nam na to pozwalają.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zbliża się Euro, a Glik... Piłkarz pokazał zdjęcia

Wielką wartością jest to, że wyraźnie było widać ogromną determinację zespołu i wolę walki. Gdy Turcy przycisnęli naprawdę mocno, ratował nas niezawodny i nieceniony Wojtek Szczęsny. Ale źle by się stało, gdyby mistrzostwa w Niemczech miały być kolejnym turniejem "ministra obrony narodowej".

Fakt, że gdy w drugiej połowie w grę Biało-Czerwonych wdał się bałagan i chaos, tylko bramkarz utrzymał nas w meczu. Ale godne podkreślenia jest, że Polacy cały czas próbowali grać w piłkę. Nie było cieszącego się złą sławą granią "lagą" do napastników, nie było wybijania na oślep. Brawo za odwagę. Taką reprezentację chce się oglądać.

Mecz był trudny, nie ułożył się tak, jak planował to trener. Bo przecież w ostatnim meczu przed Euro Probierz raczej nie zamierzał sprawdzać, jak funkcjonuje w ataku para Krzysztof Piątek - Kacper Urbański, a jednak musiał. Konieczność chwili, która wyszła nam na dobre. Pokazała, że nie święci garnki lepią.

Niepokojące jest, że nasi napastnicy padają jak muchy. Najpierw, w piątkowym meczu z Ukrainą kontuzja wykluczyła z udziału w Euro 2024 Arkadiusza Milika, a teraz z boiska już w pierwszej połowie zejść musieli Karol Świderski i Robert Lewandowski. Wygląda na to, że to bardziej z ostrożności niż z konieczności. Bo - mimo dobrej gry młodzieży - trudno sobie w ogóle wyobrazić, że na turniej jedziemy z kontuzjowanym "Lewym" i że selekcjoner nie może z niego skorzystać.

Na ostatniej prostej do Euro 2024 najważniejszym członkiem sztabu reprezentacji Polski będzie lekarz kadry Jacek Jaroszewski. Doktor i fizjoterapeuci mają pełne ręce roboty, ale mecz z Turcją pokazał nam, że selekcjoner pole manewru ma większe, niż myśleliśmy.

Czy po spotkaniach z Ukrainą i Turcją wiemy już, w jakim miejscu jest reprezentacja przed Euro? Jaka jest naprawdę jej siła? Czego się możemy po niej spodziewać? No chyba nie do końca, ale powiało optymizmem. Nie żeby pompować balonik, ale to pozwala mieć nadzieję. Oczywiście taką z zachowaniem zdrowego rozsądku. Byśmy mogli się łudzić - taka już jest dusza kibica - że nasi zrobią w Niemczech niespodziankę, że zaskoczą przeciwników, że dopisze nam szczęście itd.

Ale - co ważne - nikt tego od drużyny Probierza nie wymaga. Oni nie są na musiku, oni po prostu mogą. Nikt nie żąda zwycięstw z Holandią, Austrią czy Francją. Oczekiwania są w gruncie rzeczy minimalne: żeby nas nie piekło przykre poczucie wstydu i zażenowania, z jakim kończyliśmy mistrzostwa świata w Katarze.

Chyba przed żadnym z wielkich turniejów wymagania wobec kadry nie były tak skromne jak teraz. Na meczu z Ukrainą (rywalem przecież atrakcyjnym, wspieranym licznie przez własnych kibiców) było tylko 47 tys. ludzi. Na spotkaniu z Turcją Narodowy też się nie wypełnił, co przecież do niedawna było normą.

"Gorączki złota" wśród polskich kibiców nie ma. Chyba że nas dopadnie na ostatniej prostej. Reprezentacja ma wielki komfort. Niech te chłopaki jadą do Niemiec po cichutku, ale za to niech wracają z orkiestrą.

Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty