Jest 2024 rok i 21 sierpnia minie lat 36 od dnia, gdy urodził się Robert Lewandowski. Najwyższy czas nauczyć się radzić sobie bez "tatusia opatrznościowego". Nie żeby wypraszać go z imprezy, izolować od zespołu, unikać wspólnej zabawy w piłkę, ale wreszcie trzeba zdać sobie sprawę, że ojciec dotychczasowych sukcesów wiecznie grał nie będzie.
A grać umie, owszem, znakomicie. Talent czystej wody, nikt tak dawno jak on nie grał z naszych, może nawet w ogóle nigdy - bo przecież "Lewy" długo seryjnie królował w silnej Bundeslidze i mocno wszedł na hiszpańskie salony. I pewnie jak już powie: do widzenia, długo też taki kozak się nie pojawi. Ale czy to znaczy, że mamy składać broń, beczeć z rozpaczy i narzekać na niesprawiedliwy los?!
Nie mogła zdarzyć się tej kadrze lepsza okazja na wielki egzamin próbny. Reprezentacja już ozdrowiała po katarskich chorobach, wróciła dobra atmosfera, pokonała na ostatniej prostej do Euro silne drużyny Ukrainy (3:1) i Turcji (2:1), więc jest szansa, żeby się odbić, uwierzyć w siebie. Już nawet w poniedziałkowym meczu na Narodowym słychać było powrót wiary u kibiców - ten pozytywny hałas.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zbliża się Euro, a Glik... Piłkarz pokazał zdjęcia
I ludzie kibicowali, dopingowali też w momentach, kiedy Lewandowskiego nie było na boisku z powodu kontuzji. Kontuzji, która wydawała się tak niewinna w porównaniu z urazem Karola Świderskiego. Ten, po strzeleniu gola na 1:0, wyskoczył w górę i wylądował, skręcając staw skokowy. Wyraźnie cierpiał. A "Lewy" z boiska zszedł bez widocznego bólu.
A we wtorek okazało się, że napastnik Hellas Verona za 3-4 dni ma być gotowy do gry, a gwiazdę Barcelony naderwany mięsień wyklucza na pewno z naszego pierwszego meczu Euro - w niedzielę o 15.00 gramy z Holendrami (potęgą, bo na 19 meczów w 9 z nami wygrywali, wyszarpaliśmy trzy zwycięstwa, ostatnie w 1979 r. w Chorzowie - 2:0, el. ME).
No więc dobrze, zagrajmy bez Lewandowskiego, w końcu trzeba się tego nauczyć. Nie będzie tu kwasu, że selekcjoner legendę sadza na ławce (o co niektórzy eksperci jakiś czas temu apelowali), będzie to konieczność, a drużyna wrzucona na głęboką wodę musi nie dać się zatopić.
Zresztą i z "Lewym" w składzie też jakoś wielkiego sukcesu z Holendrami nie wróżono. Niektórzy marzyli o remisie i pokonaniu Austrii, która wyjątkowo powszechnie u nas jest niedoceniana, a w marcu złoiła skórę Turkom 6:1.
Nie myślę o kontuzji Lewandowskiego w kategorii dramatu, a raczej niezamierzonej okazji, żeby powoli uczyć się żyć na swoim, bez niego.
Jasne, więcej tu wiary w powodzenie niż chłodnego spojrzenia, bo przecież każdy, kto widział ostatnie dwie próby, wie, że rywale grali lepiej. No ale czy sport kogokolwiek by emocjonował, gdyby zawsze wygrywał lepszy?
Czy Grecja naprawdę w 2004 była najlepszą w sensie umiejętności piłkarskich drużyną Euro? Nie, ale znalazła sposób na rywali. I nasza kadra też może, co zresztą sama sobie ostatnio udowodniła. I może też to zrobić w turnieju.
* I na koniec absolutnie absurdalna historia środowiskowa. Krążą bowiem pogłoski z kategorii teorii spiskowych, że wszytko to wymyślił Michał Probierz, żeby w niedzielę zaskoczyć Holendrów Lewandowskim zdolnym do gry. Nie wiem, co to miałoby dać, trochę nie wierzę, że rywale aż tak skrupulatnie zmieniają właśnie taktykę w obliczu kontuzji Roberta, ale OK, nasz selekcjoner faktycznie potrafi bardzo zaskoczyć, lubi happening i to taki zanurzony w oparach absurdu.
Rafał Suś, WP SportoweFakty