Z Hamburga - Dariusz Faron, WP SportoweFakty
"Witajcie w naszej bajce" - słowa tej piosenki wybrzmiały, gdy Biało-Czerwoni wybiegali w niedzielne popołudnie na rozgrzewkę. I faktycznie - przez chwilę przypominało to bajkę. Ostatecznie przegraliśmy, ale reprezentacja pozytywnie zaskoczyła. "Czarne charaktery" z Holandii długimi momentami nie były tak straszne, jak je malowano. Ale głównie dlatego, że to Polacy okazali się bardzo wymagającym rywalem.
Po przyjeździe do Niemiec Michał Probierz, tak jak jego zawodnicy, emanował spokojem. A przecież miał prawo być wściekły. Odkąd objął kadrę, niemal wszystko układało się po jego myśli. Wisienką na torcie był wyszarpany awans na Euro po karnych na trudnym terenie w Cardiff. Tymczasem na ostatniej prostej szczęście przestało się do niego uśmiechać.
Bo jak inaczej zinterpretować, że tuż przed niemieckim turniejem kontuzji nabawiło się kilku piłkarzy? Możemy sobie mówić, że przecież w każdej drużynie ktoś wypadł, że taka jest piłka. Brak Lewandowskiego, Świderskiego i Dawidowicza w pierwszym składzie na Holandię musieliśmy jednak odczuć.
Tym większe należą się brawa selekcjonerowi. Wieść, że Michał Probierz w swoim stylu szykuje jakieś niespodzianki, dotarła do nas jakieś dziesięć minut przed podaniem oficjalnych składów. Nikt nie przypuszczał chyba jednak, że wobec urazów "Lewego" i "Świderskiego" zdecyduje się na tak ofensywne ustawienie.
Probierz wyszedł na Holandię z otwartą przyłbicą. Kacper Urbański, Sebastian Szymański, Piotr Zieliński - znalezienie dla tej trójki miejsca w podstawowej jedenastce było jasnym sygnałem, że selekcjoner chce grać w piłkę. 19-letni Urbański, rozgrywający w kadrze dopiero trzeci mecz, znów miał momentami taki luz, jakby grał na podwórku. A gdy w 13. minucie błyskotliwie urwał się na lewej stronie, aż przypomniały się akcje Bartosza Kapustki z Euro 2016.
Po golu Buksy holenderskich kibiców, którzy na początku byli głośniejsi od fanów Biało-Czerwonych, dosłownie zamurowało. Pomarańczowy tłum przez kilkadziesiąt sekund nie wydał z siebie prawie ani jednego dźwięku. Co ciekawe, w TV tych obrazków nie zobaczyliśmy. A szkoda, bo były bardzo wymowne.
Holendrzy zgarnęli trzy punkty, ale najedli się przy tym sporo strachu. Biało-Czerwoni bez wątpienia mocno ich zaskoczyli.
Wszak jeszcze niedawno Marco van Basten buńczucznie twierdził, że Polacy nie lubią grać w piłkę. Okazało się, że lubią i nawet trochę potrafią.
Jan De Zeeuw zapowiadał, że drużyna Koemana może nawet wyjść bez bramkarza. Okazało się, że golkiper się przydał. Choćby po to, żeby w 16. minucie wyciągnąć piłkę z siatki.
Reprezentanci podkreślali w ostatnich dniach, że grupa jest skonsolidowana, a Probierz przekonał ją do siebie swoim pomysłem. - Ale nie ma co gadać, wszystko zweryfikuje boisko - mówił Bartosz Bereszyński. Nawet jeśli nadal mamy zerowy dorobek punktowy, nie były to puste słowa. Naprawdę stanowiliśmy w niedzielne popołudnie drużynę.
Ktoś powie, że nie powinno się chwalić Polaków po przegranym meczu.
Może jednak warto zobaczyć czasem szklankę do połowy pełną, zamiast narzekać, że powinno być piękniej.
Dariusz Faron, WP SportoweFakty