Michał Probierz seniorską karierę zaczynał na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku w barwach Ruchu Chorzów, do którego trafił z Gwarka Zabrze. Był juniorskim i młodzieżowym reprezentantem Polski. Potem spróbował - bez powodzenia - sił w Niemczech, ale tam zdobył pierwsze uprawnienia trenerskie i już jako 23-latek prowadził drużyny dziecięce.
Po powrocie do Polski grał w PKO Ekstraklasie w barwach Górnika Zabrze i Pogoni Szczecin. W najwyższej lidze rozegrał łącznie 260 spotkań. Karierę zakończył przedwcześnie, bo już w wieku 33 lat, z powodu kontuzji. I od razu rozpoczął pracę szkoleniową. Jako trener ma na koncie blisko 500 spotkań w Ekstraklasie. Największe triumfy osiągnął jako trener Jagiellonii Białystok i Cracovii, z którymi zdobył Puchary i Superpuchary Polski.
Wiele powiedziano o tym, jakim był piłkarzem, a jeszcze więcej o tym, jakim był i jest trenerem, ale jakim selekcjoner reprezentacji Polski był uczniem?
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Euro". Ten piłkarz zachwycił ekspertów. "Wyprzedza o 10 lat chłopaków w swoim roczniku"
Mateusz Puka, WP SportoweFakty: W piątek Polacy walczą z Austrią o pozostanie w Euro. Na barkach pana ucznia spoczywa olbrzymia presja.
Marian Piegza, nauczyciel Michała Probierza z technikum: Na pewno to udźwignie. Drużyna z Holandią zagrała bardzo dobry mecz mimo porażki 1:2. Jest wokół niej dobry klimat. To też jego zasługa, bo Michał jako trener zachowuje się dokładnie tak, jak go zapamiętałem jeszcze ze szkolnej klasy. Już wtedy potrafił łatwo zjednywać sobie ludzi, miał poczucie humoru, dobry żart i wdzięk. Stąd atmosfera wokół naszej kadry jest dużo lepsza niż w poprzednich latach. Przed tym meczem mogę tylko powiedzieć: Powodzenia "Dżolo"!
Dlaczego "Dżolo"?
Uczyłem go na początku lat 90. Już wtedy Probierz wyróżniał się na tle innych uczniów ładnym ubiorem, świetnymi perfumami i tym, że zawsze był zadbany. Wtedy jeszcze nie chodził w garniturach, ale na zajęciach praktycznie zawsze w koszuli i eleganckim swetrze. Z tego powodu ówczesny trener Ruchu Edward Lorens zaczął nazywać go "Dżolo", bo tak mówiło się wtedy kąśliwie na takich elegancików. Ten pseudonim mocno przylgnął do Probierza, a on nie dość, że się na to nie obrażał, to wydaje mi się, że to mu nawet schlebiało.
To prawda, że w czasach szkolnych posługiwał się tym pseudonimem zamiast imieniem i nazwiskiem?
Na pracach się tak nie podpisywał, ale kiedyś podpisał się tak w notatniku jednego z moich synów, gdy ten był wychowawcą na koloniach i spotkał Michała na jakimś zgrupowaniu Ruchu w Zakopanem. Trzeba powiedzieć, że Michał już wtedy miał fantazję. Zresztą przyznam, że był jedynym uczniem, do którego zwracałem się po imieniu. Czasami wymknęła mi się nawet ksywka.
Kiedy dokładnie go pan uczył?
Spotkaliśmy się w technikum zawodowym dla pracujących, a ja byłem jego wychowawcą w klasie o specjalizacji "budowa maszyn, elektromechanika ogólna". Większość uczniów stanowili pracownicy Huty Batory, którzy chcieli uzupełnić edukację. W tamtym czasie do naszej szkoły uczęszczało także kilku piłkarzy, a wśród nich był właśnie blisko 20-letni Probierz. Trafił do naszej szkoły, bo grał w Ruchu, a dyrektorowi klubu zależało, żeby młodzi piłkarze zdobyli nie tylko umiejętności piłkarskie, ale także zostali przygotowani do życia. Michał przychodził jednak bardziej, by po prostu zaliczyć rok i mieć to już z głowy. Ostatecznie nie figuruje na liście absolwentów, bo w trakcie roku wyjechał do Niemiec grać w piłkę.
Dziś Michał Probierz jest uznawany w środowisku za trenera-intelektualistę. Czy już jako uczeń dobrze radził sobie z nauką?
Uczyłem wielu piłkarzy, a wielu z nich było świetnymi uczniami i bardzo dobrymi sportowcami. Większość z nich miała świadomość, że w razie kontuzji potrzebny jest im zawód, który pozwoli wyżywić rodzinę. U niego nigdy czegoś takiego nie zauważyłem, bo w jego życiu od początku liczyła się tylko piłka nożna. Nie brał pod uwagę innej opcji. Nie wiem, czy dziś byłby w stanie naprawić sobie jakąś podstawową usterkę w samochodzie, bo to od początku nie było w kręgu jego zainteresowań.
Obecny selekcjoner reprezentacji Polski słynie z tego, że jest bardzo oczytany, a książki to jego pasja. Domyślam się, że dla pana, jako nauczyciela języka polskiego, taki uczeń to skarb.
Miałem kilku sportowców, którzy podczas zajęć ze mną wykazywali się intelektem i śmiało mogę powiedzieć, że byli ponadprzeciętnymi uczniami. W tej grupie mógłbym wymienić m.in. Marka Wleciałowskiego, Mirosława Mosóra, Wojciecha Grzyba czy Tomasza Fornalika. Słyszę, że obecnie Michał czyta dużo książek i to oczytanie pozwala mu wybrnąć ze swadą z wielu sytuacji. Cieszę się z tego, bo to oznacza, że nadrobił lata, w których stawiał tylko na sport.
Był krnąbrnym uczniem?
Od początku był pomiędzy nami obustronny szacunek. Michał był człowiekiem dorosłym, a ja wiedziałem, jaki jest jego cel. Szło to trudno, bo nie zawsze miał czas, by pojawiać się na zajęciach i miał sporo nieobecności. Gdy można było mu pomóc, to mu pomagałem. Ostatecznie musiał jednak zrealizować wszystko, czego wymagałem. Trzeba otwarcie powiedzieć, że u nas w szkole się nie przepracowywał, bo jego celem była przede wszystkim kariera piłkarska. Okazało się, że miał rację i na dobre mu to wyszło.
Probierz chwali się, że już jako młody chłopak zaczął czytać fraszki Jana Sztaudyngera i często wykorzystywał je w trakcie zajęć. To prawda?
Przyznam, że tym mocno mnie zaskoczył. Ja też jestem fanem Sztaudyngera i zdarzało mi się cytować go na zajęciach. Wtedy faktycznie Michał nagle się ożywiał i odpowiadał swoimi ulubionymi cytatami z fraszek. Dziwiło mnie to, bo przecież Sztaudynger był poza kanonem lektur, a wtedy jeszcze był na tyle mało popularny, że trudno było znaleźć jego książki nawet w bibliotekach.
Selekcjoner przyznawał się, że bardzo długo posługiwał się w swoim życiu jedynie gwarą śląską, a polskiego języka nauczył się nieco później. Czy dla pana jako nauczyciela języka polskiego był to problem?
Przyznam, że nawet nie znałem wcześniej tej historii. Na Śląsku nie jest to jednak coś wyjątkowo, bo ja sam do 14. roku życia posługiwałem się gwarą. Nigdy nie słyszałem go mówiącego po śląsku, pewnie tak było w podstawówce. W naszej szkole dobrze mówił po polsku, bez specyficznego śląskiego akcentu.
Już wcześniej powiedział pan, że Michał Probierz od początku potrafił sobie zjednywać ludzi. Co dokładnie miał pan na myśli?
Początkowo trafił do klasy dziennej, w której jego wychowawczynią została moja żona. Do dziś wspomina, że od razu zrobił na niej dobre wrażenie, bo gdy dowiedział się, że to właśnie ona będzie jego nauczycielką, to podniósł się z krzesła, powiedział "bardzo mi miło", po czym podszedł i przywitał się. To był ewenement, normalnie uczniowie tak nie robili. Mówimy o latach 90., kiedy relacja uczeń-nauczyciel były zupełnie inna. On jednak od zawsze potrafił robić dobre wrażenie, był swobodny i szybko zjednywał sobie tym ludzi. Wiedział do kogo się uśmiechnąć, aby coś załatwić. Dzisiaj widać to w pracy selekcjonera, bo ma dobre notowania u dziennikarzy i kibiców, a wokół kadry panuje znacznie lepsza atmosfera niż za poprzedników.
Potrafił sobie w ten sposób załatwić lepsze stopnie?
Aż tak to nie, ale jednocześnie każdy życzył mu jak najlepiej. Poza eleganckim przywitaniem z moją żoną, kilka chwil później zaimponował jednej z najsurowszych nauczycielek w naszej szkole. Do niej również się uśmiechnął i ze swadą odpowiedział: "Ach, dużo już o pani słyszałem. Podobno budzi pani przerażenie". Wszystko z humorem, uśmiechem, kulturą. Takiego go właśnie zapamiętałem. W tamtych czasach regularnie chodziłem na mecze Ruchu, a w szkole zdarzało nam się rozmawiać o tych spotkaniach. Czasami przed meczami Probierz zauważał mnie na trybunach i też potrafił się przywitać. Dobrze się znaliśmy, a w tamtym czasie zapamiętałem go jako naprawdę dobrego piłkarza. Do dziś wspominam jego cudowne trafienie z większej odległości.
Od razu wiedział pan, że Probierz może zajść wysoko jako trener i być nawet selekcjonerem reprezentacji Polski?
Wiedziałem, że może być dobrym piłkarzem, ale nie sądziłem, że sprawdzi się aż tak dobrze jako trener. Słyszę, że ma odpowiednie podejście do podopiecznych i potrafi do nich przemówić. Bardzo się z tego cieszę. Z Holandią grę naszej reprezentacji oglądało się z przyjemnością i chyba można powiedzieć, że obecnie mamy lepszą drużynę niż za poprzednich trenerów.
Chce pan jakoś dodać Michałowi otuchy przed arcyważnym piątkowym mecze?
Otuchy chyba nie muszę, on się nie boi, ale mogę mu przypomnieć jedną z fraszek naszego ulubionego Sztaudyngera, która mówi o jego zawodzie. Leci to tak: "Zawód to niepoważny trocha, Bo to się kopie, co się kocha".
Mateusz Puka, WP SportoweFakty