Kadra nie chowa głowy. Wcześniej dochodziło do absurdów

Zdjęcie okładkowe artykułu: WP SportoweFakty
WP SportoweFakty
zdjęcie autora artykułu

Kolejny duży turniej kończy się dla polskiej reprezentacji brakiem awansu z grupy, ale jest znacząca różnica. Kadra nie chowa się przed światem. Wcześniej dochodziło do absurdalnych zdarzeń.

W tym artykule dowiesz się o:

Z Hanoweru Mateusz Skwierawski

Po meczu z Ekwadorem na mistrzostwach świata w Niemczech w 2006 roku doszło do skandalu. Po zawstydzającej przegranej 0:2 na inaugurację turnieju, przez pierwsze dwa dni żaden przedstawiciel drużyny nie spotkał się z mediami.

Z dziennikarzami nie rozmawiał też selekcjoner Paweł Janas. Trener dał drużynie wolne, część graczy udała się na ryby, a PZPN wysłał na konferencję między innymi kucharza Tomasza Leśniaka. Dziennikarze burzyli się, że selekcjoner boi się wziąć odpowiedzialność za przegraną i nie traktuje ich zawodu poważnie.

- Ma być we wtorek? To będzie piąty dzień po meczu - irytował się Sebastian Szczęsny. - Co teraz robi trener? Łowi ryby, je ciastka, przyjechała do niego rodzina? - dopytywał Mateusz Borek. - Nie ma nic do powiedzenia, jak zwykle - dodał inny z dziennikarzy będący w sali, rzecznik drużyny nie potrafił zapanować nad sytuacją, a wszystko rejestrowała kamera w przekazie na żywo.

Nie tworzą muru

Podczas kolejnych turniejów wcale nie było lepiej. Na przykład na mundialu w Rosji w 2018 r. piłkarze po złym starcie (porażka z Senegalem 1:2) nie chcieli współpracować nawet z oficjalnym kanałem PZPN - "Łączy nas piłka".

Za kadencji Jerzego Brzęczka, kiedy wywalczyła awans na Euro 2020, powstał nawet kilkuodcinkowy serial "Niekochani" pokazujący niezbyt pozytywne relacje kadry z otoczeniem. Brzęczek prowadził wówczas "wojnę" z opinią publiczną. Na mistrzostwach Europy w 2021 roku entuzjazm opadł równie szybko - już w po pierwszym meczu ze Słowacją (1:2).

Od ostatniego dużego turnieju w Niemczech i spotkania dziennikarzy z kucharzem minęło osiemnaście lat i widać zmianę.

Dzień po przegranym meczu z Austrią w Berlinie (1:3), który wykluczył naszą drużynę z turnieju jako pierwszą reprezentację, z mediami spotkał się Michał Probierz. W niedzielę odwagę pokazał Paweł Dawidowicz. Obrońca nie wypadł dobrze z Austrią, popełnił duży błąd przy trzecim golu dla rywali i był bardzo krytykowany.

Jak sam przyznał, właśnie dlatego przyszedł wyjaśnić kibicom kilka spraw. Dodał, że otrzymał bardzo dużo negatywnych wiadomości w mediach społecznościowych, ale chce się zrehabilitować.

- Chcę udowodnić wszystkim, że może się zdarzyć jakiś gorszy występ, ale ludzie z przypadku się tutaj nie znajdują - przyznał.

Michał Probierz ma też w tym swój udział. W szatni po meczu z Austrią powiedział drużynie, by piłkarze "rozmawiali z ludźmi", nie spuszczali głów. Trener od początku zgrupowania przed turniejem dba, by każdy z graczy brał na siebie odpowiedzialność. Gdy Michał Skóraś bardzo chciał uniknąć udziału w konferencji w Warszawie, Probierz błyskawicznie uciął temat. - Idziesz i koniec. Ucz się życia - powiedział zawodnikowi.

Mimo że wynik kadry na Euro 2024 rozczarował kibiców, choć trzeba pamiętać, że Polska trafiła do "grupy śmierci", to jednak ludzie w reprezentacji dbają, by drużyna nie tworzyła muru i była otwarta na otoczenie.

Nie będzie buldożerów 

Co ważne - w przeciwieństwie do wcześniejszych, przegranych turniejów, wokół kadry nie ma poczucia, że właśnie nastąpił kataklizm i za kilka tygodni rozpocznie się budowanie wszystkiego od zera. W niedzielę na treningu trener uczestniczył z piłkarzami w konkursie strzeleckim z rzutów wolnych, który zresztą wygrał.

Wygląda na to, że po powrocie do kraju w końcu nie będzie niszczących wszystko buldożerów. Zawodnicy patrzą w przyszłość pozytywnie.   - Mamy w drużynie przeświadczenie, że coś się fajnego buduje. Nawet jak odpadliśmy po dwóch przegranych meczach, to że ta drużyna ma to coś i może coś w przyszłości zrobić. Wierzymy, że możemy zagrać fajną Ligę Narodów i eliminacje do MŚ - mówi Krzysztof Piątek. Tego samego zdania jest Probierz, ale i kapitan Robert Lewandowski.

Przed niedzielnym treningiem duża grupa piłkarzy rozdawała autografy miejscowym fanom, którzy pojawili się w bazie treningowej drużyny. We wcześniejszych latach takich obrazków było mniej. Piłkarze byli raczej niedostępni dla kibiców, ograniczali się zazwyczaj do zdjęć i podpisów głównie przed hotelem w Warszawie. Większa część zespołu wchodził bocznym wejściem.

Już pierwszy trening w Hanowerze pokazał zmianę nastawienia. Na trybunach obiektu akademii Hannoveru 96 pojawiło się 2,5 tysiąca kibiców, a kadrowicze po zajęciach poświęcili fanom wiele czasu.

Piłkarze zostają w Hanowerze

Polscy piłkarze odbędą w Hanowerze jeszcze jeden trening - w poniedziałek, dzień przed meczem z Francją. To decyzja trenera, który chciał odbyć zajęcia na miejscu, a następnie po obiedzie, bez pośpiechu, udać się do Dortmundu. Tym razem kadrowicze udadzą się na mecz autobusem, a nie pociągiem, jak do Berlina.

Oznacza to, że w tym mieście polscy piłkarze rozegrają tylko mecz. Będzie to ostatnie spotkanie Biało-czerwonych w mistrzostwach Europy w Niemczech. Po dwóch porażkach, z Holandią (1:2) i Austrią (1:3), Polska nie ma nawet matematycznych szans na awans do dalszej fazy turnieju. Zaraz po meczu kadra wyleci z Dortmundu do Polski.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty