W latach 60. Janusz Kowalik był jedną z największych nadziei reprezentacji Polski. W ekstraklasie zadebiutował jako 16-latek, a pierwszy mecz w drużynie narodowej rozegrał jako zawodnik... II-ligowej wówczas Cracovii. Miał wszystko, by stać się legendą polskiej piłki.
W 1966 roku zdecydował się jednak na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, przez co stał się wrogiem komunistycznych władz. Wysyłali nawet za nim agentów KGB. Później piłkarz osiadł w Holandii i nawet otrzymał propozycję powrotu do reprezentacji prowadzonej przez Kazimierza Górskiego.
W rozmowie z WP SportoweFakty Janusz Kowalik opowiada o tym, dlaczego ostatecznie nie wystąpił na mistrzostwach świata w 1974 roku. Mówi też o agencie KGB, który wszedł do jego domu, życiu w Holandii, a także Euro 2024.
Arkadiusz Dudziak, WP SportoweFakty: W Holandii ludzie oszaleli na punkcie kadry?
Janusz Kowalik, 6-krotny reprezentant Polski, legendarny piłkarz Cracovii oraz Sparty Rotterdam: Tak, jest bardzo duże zainteresowanie tą reprezentacją. W telewizji mówią o niej bardzo często. Na ulicach widać, że ludzie żyją futbolem. Ubierają swoje narodowe barwy, kibicują. Ja obserwuje to jednak bardziej z perspektywy byłego piłkarza niż fana.
ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Euro": przedwczesny finał? "Poziom emocji był najwyższy"
Holendrów stać na wygranie Euro?
Teoretycznie tak, ale dla mnie to Hiszpania jest zdecydowanym faworytem. Holendrzy najpierw muszą wejść do finału i obiektywnie w półfinale z Anglikami szanse są 50 na 50.
Jak w Holandii postrzegano występ reprezentacji Polski?
Po meczu otwarcia z Holandią wypowiadano się o niej bardzo pozytywnie. Zarówno w prasie, jak i w telewizji pojawiało się dużo pochwał. Przed turniejem parę osób trochę lekceważyło kadrę, ale większość z nich nie była jakimiś wielkimi ekspertami, nie miała dużego związku z piłką jako byli zawodniczy czy trenerzy.
Wróćmy jednak do pańskiej kariery. Zadebiutował pan w kadrze, gdy jeszcze był zawodnikiem drugoligowej Cracovii.
Nawet nie wiem, jak to się stało. Trener kadry widział chyba we mnie duże umiejętności, a przecież to się liczy, a nie to, że miałem 21 lat czy grałem w drugiej lidze.
W reprezentacji nie pograł pan jednak długo, bo w 1966 roku zdecydował się wyjechać do USA. Dlaczego?
Miałem rodzinę w Chicago. Mój kuzyn zaprosił mnie, więc wyjechałem. Było trudno, ale miałem kontakty przez mojego tatę, który podczas wojny był w Armii Krajowej. Dlatego też mogłem w ogóle wyjechać z kraju, a przecież bez znajomości wtedy nie było to łatwe. Udało się, najpierw poleciałem do Brukseli, później do Nowego Jorku, a na końcu trafiłem do Chicago.
Trudno się było tam zaadaptować? Nie brakowało Polski?
W ogóle nie było mi się trudno zaaklimatyzować. Miałem rodzinę, co też mi pomagało. Nie mogłem wrócić, bo w Polsce panowała komuna. Uważano mnie za zdrajcę, byłem persona non grata. Nie byłem w stanie wrócić do kraju nawet na wakacje, na krótką chwilę.
To co się zmieniło, że kilka lat później mógł pan przyjechać do Polski? Podejście za Edwarda Gierka było inne?
Nie chodzi tylko o to. W Stanach Zjednoczonych miałem kontakty z osobami, które miały bezpośrednie dojścia do prezydenta USA. To były naprawdę poważne osobistości. Powiedzieli oni komunistom w Polsce, że jeżeli cokolwiek by mi się stało, to nastąpiłyby naprawdę bardzo poważne konsekwencje, włączając to postacie zasiadające na wysokich stanowiskach w rządzie.
Komuniści nie dawali spokoju także w USA.
Tak, wysłali za mną agenta KGB. W Chicago mieszkałem w apartamencie, w domu, którego właścicielem był mój kuzyn. Powiedział, że jest moim bardzo dobrym przyjacielem z Polski. Znał odpowiedź na wszystkie pytania o mnie. Portierzy byli przekonani, że to naprawdę jest mój bardzo dobry znajomy.
Mnie nie było wtedy w domu i kiedy wracałem, to dozorca powiedział mi: "Janusz, czy ty wiesz, że twój przyjaciel przyjechał i jest u ciebie w mieszkaniu". Zapytałem się go, w jaki sposób się tam dostał. Nie wolno było przecież nikomu wchodzić. Nie poszedłem wtedy do domu, lecz poinformowałem FBI. Pozbyli się go. Nie wiem, w jaki sposób, ale nagle zniknął.
To była jedyna taka niebezpieczna sytuacja?
Od tego momentu przez 24 godziny na dobę musiałem mieć opiekę FBI.
W 1969 roku wyjechał pan do Sparty Rotterdam. W Holandii było już spokojniej?
No właśnie nie za bardzo. Też pojawiły się takie sytuacje, że jakieś służby musiały się mną opiekować.
Mógł pan zagrać na mistrzostwach świata w 1974 roku. Dlaczego to nie doszło do skutku?
Dostałem powołanie od trenera kadry Kazimierza Górskiego. Później wysoko postawieni komuniści zaprosili go do swojej siedziby. Powiedzieli mu: "Panie Kazimierzu, pan powołał Janusza Kowalika do reprezentacji, ale to nie pan decyduje o tej sytuacji, lecz my". Na tym niestety się skończyło. Kazimierz Górski nie mógł nic zrobić. Nie mam do niego żadnego żalu.
W Holandii został pan legendą Sparty Rotterdam. Dalej tam pamiętają o pana sukcesach?
Tak, dalej mieszkam w Holandii, blisko Maastricht. To bardzo przyjemna miejscowość. Nawet niedawno kontaktowali się ze mną z holenderskiej prasy. Do tej pory jestem jednym z najlepszych strzelców Sparty Rotterdam, klubu, który ma 110 lat. Nawet nie miałem takiej świadomości. Od zakończenia gry w Sparcie minęło przecież równo 50 lat.
Przeszła panu przez głowę myśl, żeby wrócić na stałe do Polski?
W tej części Holandii żyje mi się naprawdę bardzo dobrze. Córka jest praktycznie moją sąsiadką. Do Polski jeżdżę regularnie. Kraków jest dla mnie przepięknym miejscem i staram się tam jeździć przynajmniej raz do roku. Czuje się tam jak w domu. Na szczęście Polska jest teraz wolna i bardzo mocno się rozwinęła ekonomicznie.
Rozmawiał Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:
Wydał ponad 11 mld zł. Miała być potęga. A co z tego zostało?