Gdybym prowadził Koronę, na koniec sezonu byłaby w ósemce - rozmowa z Markiem Motyką, byłym trenerem Korony Kielce

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

O niespełnionych celach, zawiedzionych nadziejach i misji ratowania Odry Wodzisław, w rozmowie z portalem SportoweFakty mówi Marek Motyka, były szkoleniowiec Korony Kielce.

W tym artykule dowiesz się o:

Michał Gąsior: Korona Kielce po 15 kolejkach zajmuje 12. miejsce w tabeli. Czy to jest wszystko na co stać ten zespół?

Marek Motyka: Kiedy przychodziłem do Korony budowałem drużynę na miarę ekstraklasy, a przede wszystkim na miarę walki z najlepszymi. Przed tym sezonem postawiono mi zadanie walki o utrzymanie, ale ja osobiście myślę, że na finiszu moglibyśmy wskoczyć nawet do ósemki.

Gdyby pan nadal piastował funkcję szkoleniowca, Korona osiągnęłaby ten cel?

- Jestem przekonany, że tak. Gdybym prowadził zespół do końca sezonu, Korona byłaby w najlepszej ósemce.

Prezes Tadeusz Dudka mówi, że z wielkim bólem serca pożegnał się z panem. Zawiódł się pan na włodarzach Korony?

- Trudno mówić, że się nie zawiodłem. Rzeczywiście zawierzyłem działaczom, zawierzyłem drużynie. Nie mogę mieć za bardzo pretensji do działaczy, bo oni dbają przede wszystkim o wynik. Mam trochę żal do piłkarzy, bo mało mi pomogli. Gdybyśmy w meczach z Arką, Śląskiem i Zagłębiem odnieśli zwycięstwa, teraz bylibyśmy w zupełnie innym miejscu. Tym czasem nawet ci najbardziej doświadczeni zawodnicy zawiedli. Nie wytrzymali też ciśnienia w pojedynkach z czołówką ligi.

W ostatniej kolejce Korona po raz pierwszy od dwóch miesięcy zachowała czyste konto. Dlaczego w ostatnich kilku meczach za pana kadencji nie udało się dokonać tego wyczynu?

- Ja zdaję sobie sprawę z tego, że w tym momencie wszystko trzeba zwalić na trenera, a sami zawodnicy teraz będą próbowali ratować swoją skórę i pozycję na koniec jesieni. To wynika z tego, że w momencie zmiany trenera każdy walczy o swoją przyszłość. Trudno jest przewidzieć, że zdarzą się jakieś karygodne indywidualne błędy w obronie. Teraz dziennikarze piszą, Motyka odszedł i Korona nie traci bramki. Powiem tak, kto wie czy jakby Motyka nie odszedł, Korona nie strzeliłaby jednej, dwóch bramek i nie zdobyłaby trzech punktów.

Mimo słabszych wyników konsekwentnie stawiał pan na młodych zawodników. Nie żałuje pan teraz, że taką filozofię realizował?

- Rzeczywiście bardzo liczyłem na młodych, jak Malarczyk czy Kal. Oni dopiero zgrywali się w swoich formacjach i trudno oczekiwać od nich bezbłędnej gry. Przede wszystkim potrzebowali pewnego parasola ochronnego. Uważam, że nie zostawiłem po sobie spalonej ziemi i drużyna jest w dobrej pozycji wyjściowej. Szkoda tylko, że nie dano mi szansy popracować z zawodnikami w zimowej przerwie i potem powalczyć na wiosnę.

Jak pan się ustosunkuje do wypowiedzi Ernesta Korona, który kilka dni temu powiedział, że już od dawna coś wisiało w powietrzu?

- Bardzo się dziwię, bo on sam mógł załatwić sprawę strzelenia bramki z Arką czy z Ruchem. Mówił, że koniecznie trzeba coś zrobić ze słabymi wynikami, ale czemu nie zrobił kiedy miał na to szansę? Ja nie chcę robić z siebie męczennika, ale taki wypowiedzi nie są w porządku.

Trener Motyka teraz udaje się na zasłużony odpoczynek, czy raczej czyha na wolne miejsce w którymś z klubów ekstraklasy?

- To jest taki zawód, że jak ktoś jakąś propozycję przedstawi, to po prostu się ją rozważa. Od 1 stycznia jestem do dyspozycji i na pewno nie mam zamiaru przechodzić na emeryturę. Uważam, że mam duże doświadczenie, a moim marzeniem jest trafić na zespół, z którym mógłbym popracować przez dwa lata.

Gdyby zgłosili się do pana działacze z Wodzisławia, podjąłby się pan misji ratowania Odry?

- Proszę zauważyć, że niejednokrotnie ratowałem zespoły w trudnych, wydawałoby się beznadziejnych sytuacjach. Tak jak wcześniej powiedziałem, każdą ofertę rozważę. Ja kocham wyzwania.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)