Rafał Górak: Nie chcę, żeby GKS cierpiał na boisku. Nie lubię powiedzenie, że cel uświęca środki

PAP / Jarek Praszkiewicz / Na zdjęciu: Rafał Górak
PAP / Jarek Praszkiewicz / Na zdjęciu: Rafał Górak

- Wiosna była cudowna, ale minęła. Ufam moim piłkarzom: żaden z nich nie myśli, że teraz będą tylko flesze. Ekstraklasa tak nie działa - mówi "Piłce Nożnej" Rafał Górak, który wprowadził GKS Katowice do PKO Ekstraklasy po 19 latach przerwy.

Na ławce katowickiego beniaminka zasiada człowiek szczęśliwy. Urzeczywistnił marzenie o Ekstraklasie, i to w stu procentach, bo wkraczając do niej ze swoją drużyną. Inspirującej historii Rafała Góraka dopełnia fakt, że dokonał tego w barwach GKS - klubu, z którym łączy go szczególna więź.

Po dwóch kolejkach katowiczanie mają na koncie trzy punkty. Na inaugurację przegrali u siebie z Radomiakiem (1:2), by tydzień później pokonać na wyjeździe Stal Mielec (1:0). W sobotę natomiast podejmą Raków Częstochowa (g. 14:45).

Konrad Witkowski, "Piłka Nożna": Trwa najintensywniejsze lato w pana szkoleniowej karierze?

Rafał Górak, trener GKS-u Katowice: Mocne lato, trzeba przyznać. Wszystkiego jest trochę więcej. W budynku klubowym nie przebywam dłużej niż dotychczas, natomiast poza nim dalej pracuję. Bardzo często używam telefonu, jesteśmy w stałym kontakcie z dyrektorem sportowym, Dawidem Dubasem. On może być tą osobą, która od jakiegoś czasu niemal nie opuszcza klubu. Żeby być maksymalnie skoncentrowany w trakcie pracy z drużyną, muszę dawać sobie chwilę wytchnienia. Próbuję zachowywać równowagę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zabawa Lewandowskiego na treningu. Co za technika!

Czy będąc trenerem GKS od tak dawna, jest pan w stanie wybrać się na spokojny spacer ulicami Katowic?

Dzisiaj nie przejdę nierozpoznany przez najbardziej uczęszczane miejsca. Ludzie podchodzą, zadają pytania. Nie narzekam na to, ale odczuwam, że zainteresowanie, nawet moją osobą, wzrosło w ostatnim czasie. Nasze dokonania odbiły się szerokim echem. Mieszkam 15 kilometrów od Katowic, mam swoją oazę; mogę odpocząć, kiedy wracam do domu. Uwielbiam to, zawsze bardzo ceniłem sobie prywatność.

Jakie są społeczne nastroje w mieście, o co kibice pytają pana najczęściej?

Katowice z utęsknieniem czekały na awans, w mieście panował ogromny głód Ekstraklasy. Początkowo była euforia, jednak im bliżej inauguracyjnej kolejki, tym bardziej dało się odczuć troskę. Słyszę, jak kibicom zależy na ciągłości: pragną, aby GKS zadomowił się na najwyższym szczeblu, żeby to nie była roczna przygoda. Padają pytania o wzmocnienia, o to, czy zespół jest już gotowy.

Czuje pan większą presję?

Presja była w moim życiu zawsze: czy w roli zawodnika, czy w pracy trenerskiej. To normalny element sportu. Przy czym presji nie wolno mylić z hejtem. Sama w sobie jest wspaniałym czynnikiem rywalizacji. Chęć konkurowania w Ekstraklasie, wyczekiwanie następnego meczu – to kapitalna presja.

W sezonie 2020/21 poprowadził pan GKS z drugiej do pierwszej ligi. Te awanse mają cechy wspólne czy jednak Ekstraklasa to gra na zupełnie innych zasadach?

Moim marzeniem była praca w Ekstraklasie. A konkretnie: wprowadzenie do niej zespołu. Powiedziałem sobie, że kiedyś to zrealizuję, zastanawiałem się tylko, gdzie nadarzy się ku temu okazja. Pięć lat temu, podczas pierwszej rozmowy z właścicielem klubu, padł temat Ekstraklasy. Powiedziano mi, że będą stwarzane ku temu warunki i że dostanę taką szansę. Przystępowaliśmy wówczas do gry w drugiej lidze, były tu zgliszcza. Jednak plan pięcioletni został wykonany. Z mojego punktu widzenia awanse zbytnio się nie różnią: jeden i drugi postrzegam jako fenomenalne zwieńczenie pewnego etapu pracy. Promocję do pierwszej ligi uważam za bardzo wartościową. Z kolei wejście do najwyższej klasy rozgrywkowej to spełnienie prywatnych marzeń i ambicji. A że stało się to w GKS Katowice, w tym jakże moim klubie, napawa mnie niewiarygodnym szczęściem.

Debiut na ławce w Ekstraklasie poprzedziły nieprzespane noce?

Czułem ekscytację, towarzyszyły mi radość i niesamowity dreszcz emocji. W końcu stało się to, co stanowiło mój cel od początku pracy w Katowicach. Wiedziałem, że pierwsze spotkanie będzie dla mnie wyjątkowe. Takie właśnie było, lecz pełnię funkcję trenera i nie powinienem przekładać na drużynę swoich nastrojów. Również kiedy mam jakieś osobiste zmartwienia, nie mogę być smutny przed zawodnikami. To by nikomu nie pomogło. Wychodzę z założenia, że w pierwszej kolejności liczy się dobro klubu, a ja odpowiadam za prowadzenie zespołu. W związku z tym starałem się trzymać ciśnienie. A że mam 51 lat, trochę w życiu doświadczyłem, łatwiej było mi ukryć emocje i jak najbardziej profesjonalnie przygotować drużynę do meczu. Natomiast wewnątrz, przyznaję, działo się dużo.

Czego nauczyła pana liga podczas pierwszej lekcji?

Podstawowy wniosek z otwarcia sezonu to optymizm. Nie mam powodów, aby mówić, że odbiliśmy się od ściany czy zapłaciliśmy frycowe. Przegraliśmy z Radomiakiem, najnormalniej w świecie, jednak sporo momentów było na plus, zwłaszcza w drugiej połowie. Na bazie tego optymizmu przygotowujemy się do kolejnych wyzwań. Niekiedy przesadza się z narracją, że beniaminek jest skazany na pożarcie. My nie pękamy. Trzeba wykonywać swoją pracę i być pewnym tego, co się robi. Celem zawsze jest najbliższy mecz, nic ponadto. Jeżeli zacznę planować i zbyt daleko wybiegać w przyszłość, to się pogubię i pomylę priorytety.

Rafał Górak na fecie po awansie / fot. PAP/Jarek Praszkiewicz
Rafał Górak na fecie po awansie / fot. PAP/Jarek Praszkiewicz

Jak grającą drużynę chce pan prezentować? Co ma być znakiem rozpoznawczym katowickiej piłki?

Uzyskaliśmy awans z pierwszej ligi jako zespół zdefiniowany taktycznie. Teraz jesteśmy wystawieni w jeszcze szerszym oknie, będziemy oceniani. Chciałbym, żeby w tych recenzjach było zauważalne to, na czym koncentrujemy się na co dzień. To będzie efekt naszej pracy. Jeżeli GKS będzie prezentować piłkę poukładaną, jestem przekonany, iż przełoży się to na rzetelne punktowanie. Nie chcę, żeby moja drużyna cierpiała na boisku, broniąc Ekstraklasy. Nie lubię powiedzenia, że cel uświęca środki. Wyznaję całkowicie inną filozofię. Nawet zespół z nie najwyższym budżetem, teoretycznie słabszy personalnie, ma ogromne szanse, jeśli będzie zdefiniowany i poukładany w zakresie taktycznym. Drużyna ma wiedzieć, jak bronić oraz w jaki sposób atakować. Być cierpliwa i powtarzalna, choćby przy stałych fragmentach gry. Tego bym sobie życzył. Zdaję sobie sprawę, że jest to trudne, lecz łatwych zadań na siebie nie biorę.

Jest jakiś aspekt ligi, na który szczególnie uczula pan zespół?

Dostrzegam w Ekstraklasie znaczącą dysproporcję między atakiem a działaniami defensywnymi. W drużynach drzemie bardzo duży potencjał ofensywny. Jest na co patrzeć, niektóre zespoły i konkretni piłkarze robią na mnie ogromne wrażenie. Nie tyle się tego obawiam, co mam świadomość, że pod tym względem poprzeczka istotnie poszła w górę.

Czy znakomita wiosna może paradoksalnie stanowić pewne zagrożenie - uśpić czujność przed trudniejszymi wyzwaniami?

Bylibyśmy szalenie nieodpowiedzialni, gdybyśmy uwierzyli, że taka runda powtórzy się w Ekstraklasie. Mam bardzo świadomą szatnię, która pamięta, iż wiosnę poprzedziła jesień - graliśmy na podobnym poziomie, a dorobek w tabeli był nieporównywalny. Sezon miał dwa oblicza pod względem punktowym. W pierwszej części rozgrywek zabrakło nam właśnie powtarzalności, pod obiema bramkami. Prowadzę GKS od 2019 roku; jesteśmy grupą po przejściach, nie zawsze było kolorowo, zdarzały się kryzysy, trudnych momentów nie brakowało nawet w drugiej lidze. Zespół wie, że nic nie może uśpić naszej czujności. Wiosna była cudowna, ale minęła. Jesteśmy w obecnym miejscu dzięki mozolnej pracy, drużyna doskonale zdaje sobie sprawę, że musimy ją kontynuować. Ufam moim piłkarzom: żaden z nich nie myśli, że teraz będą tylko flesze. Ekstraklasa tak nie działa.

Analizował pan beniaminków z poprzednich lat pod kątem sposobu budowania kadry?

Postanowiłem sprawdzić ostatnie pięć sezonów. Im więcej analizowałem, tym mniej wiedziałem. Musimy budować własną tożsamość - to najważniejsza konkluzja. Nie możemy patrzeć na Ruch, ŁKS, Wartę czy Radomiaka. Historia beniaminka z Katowic powinna być historią GKS.

Spośród nowych klubów w lidze jesteście zdecydowanie najaktywniejsi na rynku transferowym. To oznacza, że GKS wymagał największych usprawnień?

Panuje u nas duża wewnętrzna świadomość. Zapowiedziałem, że zawodnicy, którzy mieli największy wpływ na awans, dostaną szansę powalczenia o skład w Ekstraklasie. Odeszli tylko Antoni Kozubal, Christian Aleman oraz Grzegorz Janiszewski. Jednocześnie stwierdziliśmy, że jeśli nie wyrównamy i nie poszerzymy kadry, na pewnym etapie sezonu będzie nam piekielnie trudno radzić sobie z absencjami. Chcieliśmy zabezpieczyć się na wypadek kontuzji oraz kartek. Zdołaliśmy przekonać do przyjścia wartościowych zawodników, z czego jestem niezwykle zadowolony. To piłkarze, którzy już z niejednego pieca jedli chleb, natomiast należy umiejętnie ich wprowadzić. Będąc zwolennikiem danego sposobu gry, potrzebujesz nieco cierpliwości. Mam nadzieję, że już za chwilę staną się wiodącymi postaciami Gieksy.

Co stanowiło wasz argument w negocjacjach z tymi zawodnikami?

W sierpniu 2013, kiedy kończyłem pierwszą przygodę w GKS, przez kilka tygodni trenował z nami Bartosz Nowak. Miał podpisać kontrakt. Ostatecznie tak się nie stało, mnie natomiast zwolniono. Tamta historia sprawiła, że dzisiaj łatwiej rozmawiało nam się z Bartkiem. Argument sentymentalny odnosił się do Alana Czerwińskiego, który w 2012 roku przyszedł do mojej drużyny i z GKS ruszył w świat. Także Lukas Klemenz grał tutaj parę lat temu. Budowa nowej areny w Katowicach, perspektywa, że niebawem będziemy występować na wyjątkowym obiekcie - to bez wątpienia nasz atut w negocjacjach z piłkarzami. Sporą rolę mogła odegrać poczta pantoflowa: sądzę, że zawodnicy rozmawiali między sobą na temat sposobu pracy oraz atmosfery w szatni. W klubie jest bardzo dużo normalności. To pomaga w przekonaniu graczy.

Wypożyczenia Mateusza Kowalczyka i Jakuba Antczaka sugerują, że GKS będzie wystawiać do gry młodzieżowca.

Regulamin rozgrywek nie daje równych szans, konstrukcja przepisu o młodzieżowcu kłóci się z regułą fair play. Nie możemy sobie pozwolić, aby zawodnik młodzieżowy nie grał, bo zapłacimy za to drakońską karę. Tymczasem kogoś innego na to stać. To jest absurdalne. Cały czas próbuję, ale nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak to wymyślono. Jestem zwolennikiem wprowadzania młodzieży do drużyny, w pierwszej i drugiej lidze wielokrotnie wystawiałem po dwóch, trzech młodzieżowców. W Ekstraklasie natomiast powinno się tylko nagradzać za występy młodzieżowca, a nie tego nakazywać. Jak ktoś jest dobry, to gra. Ta reguła sprawia, że młodzi ludzie niekiedy dostają miejsce w składzie na wyrost, a na dodatek kluby ponoszą finansową odpowiedzialność.

Komentarze (0)