Wyrzucony z PZPN. Teraz ostro komentuje. "Nigdy nie będę klakierem"

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Piotr Nowak / Na zdjęciu: Rafał Trzaskowski Dariusz Dziekanowski
PAP / Piotr Nowak / Na zdjęciu: Rafał Trzaskowski Dariusz Dziekanowski
zdjęcie autora artykułu

- Nikt wcześniej się nam w to nie wtrącał. Ani prezes PZPN, ani zarząd. Ale widać czasy i obyczaje się zmieniły - mówi WP SportoweFakty Dariusz Dziekanowski, były już przewodniczący Klubu Wybitnego Reprezentanta.

Dariusz Dziekanowski to jeden z najlepszych napastników w historii reprezentacji Polski. Dla Biało-Czerwonych zdobył 20 bramek w 63 występach. Przez 12 lat przewodniczył Klubowi Wybitnego Reprezentanta - grona, które zrzesza zasłużonych reprezentantów kraju. Przed Euro 2024 został odwołany z tej funkcji.

"Polski Związek Piłki Nożnej dziękuje Dariuszowi Dziekanowskiemu za wieloletnią aktywność i wszelkie działania podejmowane na rzecz rozwoju polskiego piłkarstwa oraz zacnego gremium zawodników najbardziej zasłużonych dla kadry narodowej, jakim jest Klub Wybitnego Reprezentanta" - ogłosił w czerwcu PZPN.

- Widocznie w związku są takie oczekiwania, żeby Klub Wybitnego Reprezentanta to był Klub Klakierów. Rzeczywiście, słabo nadawałem się do tej roli - mówi nam "Dziekan". Ale przy okazji meczu Ligi Narodów ze Szkocją opowiada o swoich intensywnych trzech latach w Celtiku.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pudło roku już znamy. Niewyobrażalne!

Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty: Według doniesień medialnych, odwołanie z roli przewodniczącego było karą za krytykowanie Michała Probierza i ostre wypowiedzi o grze jego reprezentacji. Czy tak pan tę decyzję odbiera? Dariusz Dziekanowski, 63-krotny reprezentant Polski: Sprawowałem tę funkcję przez 12 lat. Pierwszym przewodniczącym był Grzegorz Lato, po nim Władek Żmuda, a po Żmudzie ja. I zawsze ten przewodniczący był wybierany demokratycznie, przez samych członków Klubu. Nikt wcześniej się nam w to nie wtrącał, ani prezes PZPN, ani zarząd. Ale widać czasy i obyczaje się zmieniły. Tak, potwierdzam: zostałem odwołany za krytykę związku, reprezentacji i selekcjonera Michała Probierza. Z tego co wiem, to taki wniosek złożył członek zarządu PZPN Radosław Michalski, który sam - mimo że był piłkarzem kadry - statusu "wybitnego reprezentanta" nie ma. Widocznie w związku są takie oczekiwania, żeby Klub Wybitnego Reprezentanta to był Klub Klakierów. Rzeczywiście, słabo nadawałem się do tej roli. Nie zatrzymało to pana w krytyce poczynań Michała Probierza… No jakoś nie. Nie wiem, co będzie dalej, może mnie w ogóle wyrzucą z Klubu Wybitnego Reprezentanta. No, ale poważnie mówiąc, to zgrzytało między mną a działaczami już wcześniej. Dziwię się, że w PZPN wolno kneblować krytykę, zamiast słuchać różnych opinii i wyciągać wnioski. Zresztą nikt nawet nie próbował mi w bezpośredniej rozmowie przedstawić argumentów PZPN. To o co były te zgrzyty ze związkiem? Generalnie o to, że nas lekceważono. Np. nie było odzewu na nasz pomysł, by piłkarki reprezentacji Polski mogły dołączyć do Klubu Wybitnego Reprezentanta, odebrano nam prawo do wystawiania delegata na Walne Zgromadzenie PZPN, dochodziło też do różnych - że tak powiem - niezręczności. Proszę sobie wyobrazić, że gdy status wybitnego reprezentanta był nadawany Kazimierzowi Kmiecikowi, to chcieliśmy, żeby przed meczem reprezentacji wręczał mu pamiątkowy dyplom i uhonorował go jego przyjaciel Antoni Szymanowski. Taka była nasza prośba do PZPN. I co się okazało? Że Szymanowskiego na płytę boiska nie zaproszono, bo zastąpili go działacze: Cezary Kulesza i sekretarz generalny związku. I takich albo podobnych historii jest wiele. Myślę, że Kulesza tak się pchał do czynienia tych honorów, gdy wybitnym zostawał Kmiecik, bo to dla prezesa była prosta robota. Trzeba było tylko piłkarzowi podać rękę. A gdyby trzeba było już coś powiedzieć do mikrofonu, mogło być gorzej. Moglibyśmy wszyscy się wstydzić.

To zostawmy działaczy, pogadajmy o sporcie. W czwartek reprezentacja Polski rozpoczyna meczem ze Szkocją rywalizację w Lidze Narodów. Czy pan wie, czego po naszej kadrze i jej trenerze się spodziewać? Czy my po Euro wiemy, w którą stronę zmierza ta drużyna?

Pewnie pod względem umiejętności indywidualnych mamy lepszych zawodników niż nasi rywale, z tym że oni mają drużynę, ich siłą jest kolektyw. Czego o Biało-Czerwonych nie da się powiedzieć. My mamy większy potencjał piłkarski, ale go nie wykorzystujemy. Zadaniem Michała Probierza jest stworzenie zespołu i czekam, kiedy selekcjoner wywiąże się z tego zobowiązania. Teraz przed selekcjonerem łatwiejszy rywal niż ci, z którymi graliśmy na Euro. W ostatecznej klasyfikacji czerwcowego turnieju zajęliśmy 23., przedostanie miejsce, a Szkoci zostali sklasyfikowani na miejscu 24. Ale uważam, że obie reprezentacje mają podobny potencjał. Proszę zwrócić uwagę, że myśmy – w odróżnieniu od naszych czwartkowych rywali – awansowali do turnieju dopiero z baraży. No ale za to występ reprezentacji Polski na Euro, na którym zdobyliśmy 1 punkt i nie wyszliśmy z grupy, został kibicom sprzedany jako sukces. Selekcjoner pozostał na stanowisku, a pochwałom za odwagę nie było końca. Kupił pan tę narrację? Nie, absolutnie nie. Jaki sukces? Taka Słowacja wyszła z grupy, Turcja była rewelacją turnieju, a dużo słabsi Gruzini zdobyli serca kibiców z całego świata swoją odwagą i determinacją. Te ekipy mogą mówić o sukcesie. Ale my? Za co? Za to, że Austria nam odskoczyła na tyle, że stała się zespołem poza naszym zasięgiem? A przecież Austriacy to nie są jacyś wybitni piłkarze. Ale gry w defensywie to moglibyśmy się od nich uczyć. Potrafili wygrać grupę, w której mieli takich rywali jak Francja i Holandia. Dlaczego? Bo ich trener miał jakiś pomysł na swoją drużynę? A nasz selekcjoner jaki miał pomysł? Nie wiem. Wiem tylko, że – całkiem niesłusznie – po tym turnieju wpadł w samozachwyt. Tłumaczył, że w którymś meczu mieliśmy kilka dobrych akcji. Pozostawię to bez komentarza. Chyba brakuje trenerowi zdrowego podejścia do swoich dotychczasowych dokonań z kadrą. W czwartek zagramy ze Szkotami w Glasgow, mieście, w którym spędził pan trochę czasu, będąc zawodnikiem Celtiku. I pewnie ma pan stamtąd dobre wspomnienia?

Tak, to był mój pierwszy klub po wyjeździe z Polski w 1989 roku. Do dzisiaj, gdy przyjeżdżam do Szkocji przychodzą do mnie kibice, zagadają, zbijają "piątki", robią sobie ze mną zdjęcia, itd. Bardzo to miłe. Oczywiście najczęściej wspominają mecz Celtiku z Partizanem Belgrad, w którym strzeliłem cztery gole i ten mecz stał się tam jakoś legendarny. I to mimo że nie awansowaliśmy! Bo wygraliśmy wtedy 5:4, ale przy porażce 1:2 w pierwszym meczu, awans Partizanowi dała większa liczba goli zdobytych na wyjeździe. Wspominają też gola w moich pierwszych derbach Glasgow z Rangersami, bo taka bramka zawsze ma tam znaczenie.

Nam się Glasgow i Szkocja kojarzą raczej z pochmurną pogodą i padającym deszczem. A pan jak wspomina czasy gry w Celtiku? No ja tam nie pojechałem, żeby się opalać. Pewnie że pogoda nie rozpieszczała. Czasem nawet żartowaliśmy, że w Szkocji arbiter zaczyna mecz dopiero wówczas, gdy zacznie padać. Jak nie pada, to czeka z pierwszym gwizdkiem. Ale te warunki pogodowe stawały się kompletnie nieważne, gdy gra się na pełnym stadionie (wtedy to było maksymalnie 35 tys. widzów), dla trybun wypełnionych fanatycznymi, zakochanymi w Celitku kibicami. Poza tym, o czym mało się u nas mówi, ludzie są tam bardzo życzliwi. Dobrze tam się czułem. Trzeba pamiętać, że ja wyjechałem z Polski w 1989 roku, to dla mnie był olbrzymi przeskok cywilizacyjny. W Polsce był czas wielkich zmian społecznych, politycznych i gospodarczych. Jak wracałem do kraju, to go nie mogłem poznać. To jeszcze ostatnie pytanie o czas spędzony w Glasgow. Jak głosi stugębna plotka, był pan tam nie tylko najlepszy na boisku, ale podobno także na parkiecie. To legendy o pana nocnym życiu w mieście czy jest w tym ziarenko prawdy?

Byłem tam wtedy czołowym zawodnikiem klubu, więc lokalne "brukowce" mocno się mną interesowały. Moje wyjścia do klubów były relacjonowane w mediach. Byłem wtedy singlem, wychodziłem na miasto jak to młody, ciekawy świata człowiek. Ale nigdy nie dostałem w Celitku kary za niesportowy tryb życia czy coś takiego. Przypominam sobie nawet nasze zgrupowanie, na które pojechaliśmy na dwa tygodnie do Niemiec. Po tygodniu ciężkich treningów trener mówi: "Dziś idźcie do klubu, wytańczcie się, wyszalejcie się, wyluzujcie. To jest moment, kiedy to wam pozwoli uwolnić głowy przed kolejnym tygodniem ciężkiej pracy". Nieśmiało zwróciłem uwagę, że przecież jest z nami spora grupa dziennikarzy z Glasgow i może być skandal. A trener na to: "Dziennikarze idą z wami!". I rzeczywiście bawili się z nami do późnej nocy. A co ciekawe: nikt z nich o tym nie napisał. Na takie wyjście było przyzwolenie trenera, ale wiem, że jakby któryś piłkarz w środku tygodnia sięgnął po alkohol, to byłby skandal w mediach i w klubie. Więc trzeba wiedzieć, kiedy jest czas pracy, a kiedy zabawy.

Rozmawiał Dariusz Tuzimek, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: Dariusz Tuzimek