Gdy Hansi Flick został trenerem Barcelony wszyscy spodziewaliśmy, że Robert Lewandowski będzie największym beneficjentem tej decyzji Joana Laporty. W końcu to szkoleniowiec, z pomogą którego w Bayernie Monachium "Lewy" dotknął nieba.
Zadziwiające jest jednak to, że... tak szybko jest tak dobrze. Gol strzelony przez Polaka z Getafe był już jego 7. ligowym w tym sezonie. Lewandowski jest liderem klasyfikacji strzelców LaLigi od inauguracji rozgrywek i co kolejkę umacnia się na tej pozycji.
Mało tego, szybciej niż się wszyscy spodziewali, rozprawił się z rekordem Jana Urbana. Szybciej, ponieważ w ubiegłym sezonie na zebranie siedmiu bramek czekał aż do 13. kolejki. Teraz taki dorobek zgromadził już po siedmiu kolejkach.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Co za strzał! Gol "stadiony świata" w Argentynie
Flick udowadnia, że wie, jak wykorzystać pełnię potencjału Lewandowskiego. Xavi lubił ubrać "Lewego" na boisku w koszulę ze zbyt ciasnym kołnierzykiem. Skrępować mu ruchy. Flick natomiast zbudował ekosystem, w którym usychający w poprzednich miesiącach Lewandowski ponownie mógł rozkwitnąć.
Przede wszystkim zwolnił go z obowiązku brania udziału w budowaniu akcji. Wie, że królestwem Polaka jest pole karne i rozlicza go za to, co się tam dzieje. Lewandowskiego - czego mecz z Getafe był kolejnym potwierdzeniem - w grze Barcelony jest tyle co mięsa w parówkach. Spójrzmy na liczby, które na pierwszy rzut oka są druzgocące dla napastnika Dumy Katalonii.
W pierwszej połowie miał 10 kontaktów z piłką. W drugiej połowie było nieco lepiej, bo dotknął piłkę 11 razy przez pół godziny. To są statystyki kogoś, kto przeszedł koło meczu. Absurdalnie słabe, biorąc pod uwagę, że Barcelona posiadała piłkę przez 78 proc. czasu.
Flick jednak nie dlatego zmienił Lewandowskiego na kwadrans przed końcem, że był niezadowolony z jego gry. Chciał przerwać brutalom z Getafe polowanie, jakie urządzili sobie na "Lewego" w drugiej połowie. Tylko po zmianie stron Polak oberwał poważnie w plecy, żebra i po nogach. A i przed przerwą kilka razy wylądował na ziemi.
Dla Flicka te statystyki to tylko suche liczby, które nie mają żadnego znaczenia. Pięć z tych 21 kontaktów Lewandowski miał w polu karnym, a cztery to uderzenia na bramkę Getafe, co już pokazuje, jakie zadanie dostał "Lewy" od Niemca i z czego ten go rozlicza. Zdjął z niego obowiązek prowadzenia gry i lżejszy o ten ciężar 36-latek nie zawodzi w decydujących momentach.
Jest pewny siebie, pewny zaufania trenera, pewny swojego ciała i nie zżera go frustracja, jak bywało w poprzednim sezonie. Dlatego podejmuje lepsze decyzje (w środę miał stuprocentową skuteczność podań i dryblingów - odpowiednio 12/12 i 2/2), jest dokładnie tam, gdzie spada piłka i szybko reaguje.
Tak jak z Getafe, gdy bez litości wykorzystał błąd Davida Sorii i szóstym zmysłym wyczuł, gdzie wyląduje futbolówka, a potem pewnym strzałem bez przyjęcia, prosto z powietrza posłał ją do siatki. To wymagało określonego kunsztu. Nie każdego byłoby na to stać. Zresztą, w równie dobrym stylu ustrzelił dublet w niedzielnym meczu z Villarrealem.
Lewandowski w ostatnich tygodniach wygląda tak, jakby Flick suplementował go eliksirem młodości. Metamorfoza, jaką przeszedł Polak od początku sezonu, jest imponująca. Odzyskał wigor, sprężystość, błysk w oku. Wystarczy rzut oka na jego czystą, beztroską wręcz radość po golu, by dostrzec, jak wiele się zmieniło.
Ostatnio, jeśli trafiał, to po zdobyciu bramki był utrudzony, jakby zrzucił olbrzymi ciężar. Teraz znów po prostu się cieszy. Wśród setek zdjęć "Lewego" z meczów trudno było w ostatnich miesiącach znaleźć takie, na którym na jego twarzy nie było widać znoju i utrudzenia. Dziś znów mamy szeroki wybór ujęć gotowych na plakat.
Z tygodnia na tydzień - jak Brad Pitt w "Ciekawym przypadku Benjamina Buttona" - "Lewy" po prostu młodnieje. Może nie w tym tempie i może nie jest to jeszcze forma z pierwszych tygodni w Barcelonie, ale z Getafe mieliśmy kolejne sygnały, że zmierza to w dobrą stronę.
Może dla Wojciecha Szczęsnego Niemiec też przygotuje specjalną miksturę? "Lewy" przyznał, że Michał Probierz rozniecił w nim ogień do kontynuowania gry w reprezentacji Polski. Może taki wpływ na Szczęsnego będzie miał Flick. Przecież w tak prezentującej się Barcelonie aż chce się grać!
Po siedmiu latach w Turynie mógł być zmęczony rutyną i pragnąć emerytury. Wejście do Barcelony może podziałać na niego ożywczo. "Lewy" na każdym kroku podkreśla, że nie czuje się na 36 lat, ponieważ na co dzień obcuje w szatni z kolegami młodszymi nawet o dwie dekady.
Z takim nasyceniem talentów, jakie dziś jest w szatni w Barcelony, Szczęsny dotąd się nie spotkał. To może być inspirujące nawet dla 34-latka, który już był po tamtej stronie piłkarskiej rzeki. A apetyt rośnie w miarę jedzenia. Misja ratunkowa może się zamienić w dłuższą przygodę. Szczęsny poradził sobie z Alissonem w Romie i Buffonem w Juventusie, więc za kilka miesięcy może i z ter Stegenem.
Maciej Kmita, dziennikarz WP SportoweFakty