W piątek rano Luis Fernandez pożegnał się z kolegami. Polały się łzy, bo Hiszpan nie tak wyobrażał sobie przygodę z Lechią Gdańsk. Przychodził rok temu jako gwiazda. Miał być twarzą projektu "nowej Lechii". Na początku ubiegłego sezonu pomógł, strzelił kilka goli, gdy drużyna była jeszcze w fazie budowy. Później jednak doznał kontuzji i wypadł na wiele miesięcy.
I tak naprawdę nigdy nie wrócił.
Po awansie do Ekstraklasy Fernandez dostał podwyżkę (to wynikało z zapisów w kontrakcie). Ominął go jednak okres przygotowawczy i pierwsze tygodnie nowego sezonu. Przekaz był taki, że Fernandez nie jest gotowy do gry. Trenował indywidualnie, był odseparowany od reszty zespołu, choć - jak się okazuje - był zdrowy (tak twierdzi). I w pewnym momencie poszedł sygnał, że klub chce się go pozbyć.
Trener Szymon Grabowski mógł chcieć, ale prezes Paolo Urfer wziął sprawy w swoje ręce. Zakazał Hiszpanowi gry. Nie miał też wstępu do szatni, nie mówiąc już o tym, że pensje (niemałą, ponad 100 tys. miesięcznie) otrzymywał z opóźnieniem. Do dziś nie dostał też pieniędzy za podpis pod kontraktem.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Co za strzał! Gol "stadiony świata" w Argentynie
Fernandez cierpliwie czekał na rozwój wydarzeń i w końcu zdecydował się na radykalne kroki. Rozwiązał kontrakt z winy klubu. Nie chodzi o zaległości, a o brak możliwości treningu.
Poniżej oświadczenie Luisa Fernandeza:
Tłumaczenie najważniejszych wątków:
"Jak wszyscy wiecie, w przeszłości powstrzymywałem się od rozmów z mediami, ponieważ jestem przekonany, że powinienem skupić się na swojej pracy i chronić relacje zawodowe.
Ostatnie wydarzenia zmusiły mnie do zmiany stanowiska, ponieważ uważam, że fakty związane z rozwiązaniem przeze mnie kontraktu z Lechią zasługują na wyjaśnienie.
Wczoraj był mój ostatni dzień w klubie. Przy wsparciu prawników postanowiłem stanąć w obronie moich praw jako profesjonalny zawodnik. Przez długi czas nie otrzymywałem wynagrodzenia. Co najważniejsze, nie pozwolono mi trenować i grać z moimi kolegami, choć byłem do tego zdolny. Jestem zdrowy i za takiego zostałem uznany przez sam klub. W tym czasie rozpowszechniono na mój temat wiele kłamstw.
Przeżyłem bardzo trudny czas i pracowałem mocniej niż kiedykolwiek, by wrócić na boisko w dobrej formie. Nie mam nic do ukrycia, moje zachowanie zawsze było profesjonalne."
*
Po piątkowym meczu Lechii z Widzewem Łódź w korytarzach stadionu przechadzał się prezes Urfer, natomiast nie był skory do rozmów.
Udał się za to do szatni, gdzie trwała dość burzliwa dyskusja na temat ogólnej sytuacji, bo ta nie jest zbyt ciekawa. Brakuje pieniędzy, rzecznik prasowy już złożył wypowiedzenie i wkrótce odejdzie, a słyszymy, że na podobny krok mogą zdecydować się też inne osoby. I to takie, które są w Lechii zdecydowanie dłużej niż rzecznik. Zresztą to nie pierwszy taki przypadek, bo wypowiedzenia składało już wiele osób, później padały obietnice, te wypowiedzenia ostatecznie wycofywano. Pytanie tylko, jak długo można działać w taki sposób, a światełka w tunelu za bardzo nie widać.
Tomasz Galiński, WP SportoweFakty