To był jeden z najbardziej szalonych meczów reprezentacji reprezentacji Polski w ostatnich latach. W starciu Ligi Narodów UEFA z Chorwacją Biało-Czerwoni mieli znakomity początek i już w piątej minucie wyszli na prowadzenie po bramce Piotra Zielińskiego. Dominowali przez pierwszy kwadrans.
Wszystko zepsuło się jednak po 19. minucie, kiedy to Chorwaci wyrównali po przepięknym strzale zza pola karnego. Niestety, poszły za tym kolejne błędy w obronie. Chorwaci prowadzili już 3:1, a przy ostatnim trafieniu "asystował" nasz zawodnik Paweł Dawidowicz, który podał piłkę wprost pod nogi rywali.
- Początek był niezły. Prowadziliśmy 1:0, ale później straciliśmy trzy bramki. Nagle zrobiło się za spokojnie. Głupi faul i straciliśmy prowadzenie. Za szybko, za łatwo. Zwłaszcza drugiego i trzeciego gola - ocenia Grzegorz Lato król strzelców mistrzostw świata z 1974 roku.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Messi i spółka świętowali. Mieli ku temu ważny powód
Niestety, po raz kolejny nasza obrona zawiodła. Widać, że Michał Probierz nie jest w stanie znaleźć optymalnego ustawienia, które jakkolwiek by funkcjonowało.
- Jeśli chodzi o pomoc i atak, to mamy kim grać. Z kolei w obronie mamy niesamowite dziury. Widać, że reprezentacja jest w przebudowie. Dobrze, że nasz bramkarz się sprawdził. Bułka wyciągnął kilka ekstremalnie trudnych piłek - mówi były napastnik naszej kadry.
Biało-Czerwoni pokazali jednak charakter. Bramka Nicoli Zalewskiego pozwoliła gospodarzom złapać kontakt jeszcze przed przerwą. W 68. minucie wyrównali po strzale Sebastiana Szymańskiego z 17. metra.
- U naszych reprezentantów było widać we wtorek dużą walkę i zaangażowanie. Tak zawsze powinno być. Rywale byli już pewni swego, prowadzili 3:1, a nasi nie odpuścili i wyciągnęli wynik na 3:3 - ocenia Lato, który w szczególności chwali jednego zawodnika,
- Zalewski zasuwał jak mały samochodzik. Chłopak ma charakter i ogromne ambicje. To, co robi, to się w się w głowie nie mieści - dodaje.
Przez ostatni kwadrans podopieczni Michała Probierza grali w liczebnej przewadze. Wszystko przez brutalny faul bramkarza przyjezdnych. Dominik Livaković w bardzo niebezpieczny sposób zachował się wobec Roberta Lewandowskiego i został za to wyrzucony z boiska (całą sytuację możesz obejrzeć TUTAJ).
- Czerwona kartka dla Livakovicia była zasłużona. To jest skandal, co zrobił bramkarz Chorwatów. Wybił piłkę, a później z premedytacją "wsadził nogę" w Lewandowskiego. Mógł mu złamać nogę - grzmi nasz rozmówca.
Napastnik FC Barcelony pojawił się na placu gry dopiero w 62. minucie, ze względu na uraz. Mimo to gra reprezentacji wyglądała bardzo dobrze bez legendarnego napastnika. Pojawiły się już głosy, że tak naprawdę kadra nie potrzebuje "Lewego". Przed takimi głosami przestrzega były prezes PZPN.
- Wszedł Lewandowski, dwa razy przycisnął i rozruszał obronę rywali. Niestety, bardzo niebezpiecznie go potraktował bramkarz. Do tego przecież miał jakiś drobny uraz, więc za wcześnie, by wydawać takie osądy - opowiada.
Arkadiusz Dudziak, dziennikarz WP SportoweFakty