Można sobie wyobrazić lepsze wejście w mecz niż to, które zanotowała Lechia Gdańsk w starciu z Cracovią. Gospodarze stracili gola już w 4. minucie, po tym jak Tomasz Neugebauer zagrał piłkę ręką w polu karnym.
Sędzia Patryk Gryckiewicz nie wahał się ani chwili, choć pomocnik gdańskiej drużyny nie do końca rozumiał, dlaczego odgwizdane zostało przewinienie.
- Chyba nie znam przepisów. Każdy sędzia powie inaczej i nawet nie wiem, jak to interpretować. Piłka najpierw odbiła się od mojej nogi, a dopiero później od ręki. Z tego, co słyszałem, to w takich sytuacjach nie ma rzutu karnego. Trzeba by zapytać sędziego, ale niestety się nie dało, bo po meczu szybko uciekł do szatni - mówił nam Neugebauer po spotkaniu.
- Z nim nie było rozmowy. Gdy tylko chcieliśmy do niego podbiec i po prostu porozmawiać, to od razu wyciągał żółte kartki - stwierdził pomocnik Lechii.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Hat-trick to jedno. To trafienie można oglądać bez końca!
- Ciężko jest po takim meczu. Nie chcę zrzucać wszystkiego na sędziego, bo nie o to chodzi, ale myślę, że w niektórych momentach mógł się lepiej zachować - komentował Neugebauer.
Fakty są jednak takie, że Lechia przegrała kolejny mecz, popełniła kolejne proste błędy w defensywie i w poniedziałek może spaść nawet na ostatnie miejsce w PKO Ekstraklasie.
- Pierwsza połowa nie wyglądała tak, że przyjechała do nas drużyna z czołowej trójki i nas gniotła, a my nie mieliśmy żadnej sytuacji i nic nie robiliśmy. Utrzymywaliśmy się przy piłce, mieliśmy sytuacje. W drugiej połowie graliśmy o jednego zawodnika mniej, a wyglądało to tak, jakbyśmy to my mieli o jednego więcej. Cracovia w ostatnim meczu innemu beniaminkowi strzeliła sześć goli. Jeśli ktoś mi powie, że w drugiej połowie wyglądaliśmy źle, to ja się z tym nie zgadzam. Graliśmy o jednego zawodnika mniej, a to my mieliśmy więcej okazji - powiedział Neugebauer.
- Musimy zacząć punktować, żeby przed przerwą reprezentacyjną wyglądało to lepiej, bo na razie wygląda średnio - podsumował pomocnik Lechii.
Sytuacja z rzutem karnym do obejrzenia poniżej:
Tomasz Galiński, WP SportoweFakty