Szczerość Papszuna. "Jestem za stary albo za głupi"

PAP / Marian Zubrzycki / Na zdjęciu: trener Marek Papszun
PAP / Marian Zubrzycki / Na zdjęciu: trener Marek Papszun

- Pokażcie mi drużynę, która od pięciu lat walczy o puchary. Jesteśmy małym skromnym klubem bazującym na ciężkiej pracy - tak po wygranym 3:2 w Łodzi meczu z Widzewem komentował trener Rakowa Częstochowa Marek Papszun.

Częstochowianie już w trzeciej minucie przegrywali po bramce Jakuba Sypka, ale odpowiedzieli na to golem Jeana Carlosa 120 sekund później. Przed przerwą do siatki trafił Ivi Lopez, lecz 10 minut po zmianie stron wyrównał Imad Rondić. Zwycięstwo "Medalikom" dał gol Jonatana Brauta Brunesa w czwartej minucie doliczonego czasu gry.

- Przyjeżdżając tutaj, bardzo nam zależało na zwycięstwie, bo to był ostatni mecz rundy jesiennej i chcieliśmy go zakończyć udanie, tak jak rundę. Cel osiągnęliśmy, wygraliśmy i z tego jestem bardzo zadowolony. Chciałbym podziękować wszystkim ludziom, którzy na ten wynik pracowali - od piłkarzy przez pracowników, po kibiców, którzy w każdym meczu nas wspierali, łącznie tu w Łodzi - mówił na pomeczowej konferencji prasowej trener Rakowa Marek Papszun.

- Co do samego spotkania: Widzew jest wymagającym rywalem i trzeba się do meczu dobrze przygotować. Zmieniliśmy strukturę pressingu. Wcześniej tego nie robiliśmy. Widzew jest najlepszą drużyną, która buduje akcje od bramkarza, od tyłu z taką powtarzalnością i jakością. Robi to na topowym poziomie. I tu też tak było. A wymagało to intensywności taktycznej oraz motoryki - podkreślił.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie Wow. Takie gole to naprawdę rzadkość

To goście przez znaczną większość czasu mieli piłkę przy nodze, ale - szczególnie w drugiej połowie widać było, że mieli kłopoty z przedarciem się przez łódzką defensywę.

- Strzeliliśmy bramkę po wysokim odbiorze, ale musieliśmy też dobrze działać, żeby nie stracić bramki. Sytuacji nie brakowało, bo oba zespoły prezentowały sporo jakości ofensywnej. Moim zdaniem dlatego ten mecz był dobry - ocenił trener Rakowa Częstochowa.

- Zadecydowało ostatnie 15 minut, bo do tej pory jedna drużyna miała swoje momenty, w drugiej Widzew zaczął dobrze, a później przejęliśmy inicjatywę i bardziej dążyliśmy do zdobycia bramki, byliśmy lepsi motorycznie. Po czasie mieliśmy jeszcze sytuację Berggrena z głowy. Remis na tym terenie nie byłby taki zły, ale myślę że taką postawą zasłużyliśmy na to, żeby wygrać, ale także "piłkarskością", bo mieliśmy więcej dośrodkowań oraz strzałów - podsumował Papszun.

Oczywiście wśród pytań od dziennikarzy nie mogło zabraknąć tego o odniesienie się do "zabijania gry" przez Raków. I tutaj szkoleniowiec rozwinął swoją wypowiedź z piątkowej konferencji przedmeczowej.

- Nie rozumiem tej nomenklatury - jestem za stary albo za głupi. To się przyjęło w waszym światku, a potem kibice to podłapują. Ja bym tego nie brał pod uwagę, bo to jest słabe. Często jest tak, że nie analizujecie meczów, bazujecie na screenach i już jest "jazda". Te mecze czasem po prostu są zamknięte i brzydkie do oglądania. Ale wtedy nie docenia się poświęcenia zawodników i pracy wkładanej przez nich. Deprecjonowanie drużyn, które zagrażają, jest oczywiście elementem gry. Ale warto czerpać wzorce z lepszych i starszych dziennikarzy, operujących faktami, a nie klepaniem banałów obrażających nas i pracujących ludzi, by tym czołowym klubom dorównać - przyznał trener.

Ponadto Papszun zaznaczył, że nie wyobraża sobie, żeby jego zespół nie walczył o każdy centymetr boiska do samego końca i że sztuką jest utrzymać się na takim poziomie.

- Pokażcie mi drużynę, która od pięciu lat nieprzerwanie walczy o puchary. My jesteśmy małym, skromnym klubem bazującym na ciężkiej pracy. Jesteśmy wpisani w krajobraz tego miasta. Ten etos pracy był zawsze na pierwszym miejscu. Nikt nie powie, że zaangażowania temu zespołowi brakowało. Jeśli by się coś takiego, będę musiał wziąć za to odpowiedzialność. Proces budowy drużyny nigdy się nie kończy - mówił.

- Futbol to emocje. Fajnie wygrać "po czasie". To, że my to robimy, dobrze o nas świadczy. Umiemy "dowieźć", bo żadna z tych bramek w końcówce nie była przypadkowa. To, co widzieliśmy w Łodzi, to fakt, że dążenie do zwycięstwa jest na wysokim poziomie i to musi z nami zostać - nie zadowalać się remisem, nawet na wyjeździe, nawet z Widzewem. Taką mentalność w tym zespole buduję. Dla mnie możemy tak wygrywać w każdym meczu - dodał.

Dla Rakowa zwycięstwo w Łodzi jest tym bardziej cenne, że odniesione po dwóch remisach - z Koroną Kielce (1:1) i Jagiellonią Białystok (2:2). W obu tych starciach częstochowianie wychodzili na prowadzenie.

- Wydaje mi się, że w tamtych spotkaniach za szybko strzeliliśmy bramki. Przestawaliśmy grać, bo mieliśmy wynik. Piłka nożna zeszła na bok. Tak sobie myślałem, żeby ten mecz się toczył i tak szybko nie zdobywać gola. Mówiłem sobie "dobrze że ten Widzew strzelił, bo nie przestaniemy grać". Ale potem się wyrównało i mecz "szedł" od nowa. Po Jagiellonii i Koronie miałem takie wnioski, że bardzo nam zależało i to jest taka odpowiedzialność, by ten wynik dowieźć, że traciliśmy kontrolę nad spotkaniem w sposób irracjonalny. Tym razem pokazaliśmy taką grę jak na treningu - zakończył.

W tym roku czerwono-niebieskich czeka jeszcze domowe starcie z Motorem Lublin w sobotę 7 grudnia o 20:15.

Z Łodzi - Krzysztof Sędzicki, WP SportoweFakty

Źródło artykułu: WP SportoweFakty