Z Wiednia - Krzysztof Sędzicki, WP SportoweFakty
Czyż nie jest tak, że my, Polacy, uwielbiamy cieszyć się ze zwycięstw naszych sportowców po dramatycznych końcówkach? Rewanż piłkarek w Wiedniu, które w walce o Euro w pierwszym spotkaniu wygrały 1:0, dostarczył tego wszystkiego, co buduje dramaturgię historycznego wydarzenia. To było spotkanie o dużą stawkę, z rywalem w zasięgu i w dodatku zakończony przeszczęśliwym zakończeniem - bo drugim zwycięstwem 1:0 i pierwszym w historii awansem do mistrzostw Europy kobiecej kadry Polski.
Drżeliśmy o wynik. Z każdą minutą coraz bardziej
Ale droga do tego awansu nie była usłana różami. Przeciwnie - po sześciu porażkach w dywizji A, a więc elicie elit Ligi Narodów i losowaniu, z którego wynikało, że potencjalnie w drugiej rundzie możemy trafić na silniejszą Austrię, wyglądało na to, że po raz kolejny Euro trzeba odłożyć na półkę.
Pod wodzą Niny Patalon reprezentacja Polski kobiet przechodziła długi i żmudny proces. To słowo odmieniane było przez wszystkie przypadki, bo selekcjonerka i piłkarki bardzo często się do niego odwoływały. Chodziło o to, by otrzaskać się w starciach z lepszymi, a później trafić na takie momenty, jak w meczu z Austrią.
ZOBACZ WIDEO: Tego nie powstydziłby się nawet Ronaldo. Co za bramka!
Tymczasem w dwóch najważniejszych meczach w historii polskiej piłki kobiecej reprezentacja zagrała na "zero" z tyłu. W tym roku kalendarzowym w meczach o stawkę jeszcze jej się to nie udało. Ale w porze egzaminu wszystko zadziałało jak należy. Wygląda na to, że warto było zaufać selekcjonerce i jej pomysłom.
Nie obyło się bez potężnego stresu, który towarzyszył nam przez niemal cały pierwszy mecz w Gdańsku, gdzie mając na uwadze, że to tam trzeba sobie wypracować zaliczkę przed rewanżem, baliśmy się o to, czy uda się zachować czyste konto. Podstawy do tych obaw były, bo nawet w pierwszej rundzie baraży z Rumunią sztuka ta się nie udała.
Laurki dla każdej reprezentantki
Dzięki tym niezwykle trudnym spotkaniom z Islandią, Austrią oraz Niemcami w Lidze Narodów Polki się zahartowały. Oliwia Woś, Wiktoria Zieniewicz czy Emilia Szymczak, które zostały rzucone na głęboką wodę, wytrzymały i zdały tę najważniejszą próbę. A to, w jaki sposób "czyściła" w środku pola akcje Austriaczek Tanja Pawollek, zasługuje na osobne wyróżnienie, pochwały i brawa.
Zresztą trudno tutaj kogoś nie wyróżnić, bo cały zespół miał udział w tym wielkim sukcesie. Nasza uwaga często kierowała się na Kingę Szemik, która została bramkarką numer jeden w związku z zakończeniem reprezentacyjnej kariery przez Katarzynę Kiedrzynek. Początkowo mówiono, że "jest za słaba", że "nie dźwignie". A ona udźwignęła w najważniejszych meczach.
Nie można też zapomnieć o tytanie pracy, czyli Adrianie Achcińskiej, o przebojowej Nadii Krezyman, o pazernie biegnącej na piłkę przy akcji bramkowej w 94. minucie Dominice Grabowskiej, niesamowicie szybkiej Klaudii Jedlińskiej, doświadczonej i bardzo pomocnej w każdym momencie na boisku Ewelinie Kamczyk oraz oczywiście naszych skarbach w ofensywie, czyli Pani Kapitan Ewie Pajor oraz naszym promyczku hiszpańskiego słońca - Natalii Padilli-Bidas.
To właśnie ta grupa piłkarek swoją żmudną pracą na długiej i wyboistej drodze doprowadziła reprezentację Polski po raz pierwszy w historii na mistrzostwa Europy. To właśnie tego potrzebowała polska piłka kobieca, by naród o niej usłyszał. Moment, w którym Ewa Pajor trafiła do siatki oglądało ponad 650 tysięcy widzów. A wśród nich pewnie dziewczęta, którym zaświeciła się w głowie żarówka, by może zostać piłkarką. By być jak Pajor, Padilla, Szemik, Wiankowska czy Kamczyk.
Sukces, którego nie wolno zmarnować
Polskiemu Związkowi Piłki Nożnej nie udało się wprawdzie wywalczyć prawa organizacji Euro 2025, ale okazuje się, że reprezentacja Polski i tak na nim zagra. A atmosfera wielkiego turnieju to zupełnie inny poziom emocji oraz zainteresowania. Być może dopiero wtedy jeden czy drugi kibic nad Wisłą zobaczy, jak w piłkę grają Francuzki, Angielki czy Hiszpanki i przekona się, że to coś, co warto oglądać.
Mamy nadzieję, że także reprezentacja Polski, która na tym szwajcarskim balu będzie absolutnym Kopciuszkiem, pokaże, że potrafi stawić czoła najsilniejszym ekipom Starego Kontynentu. Bo że nam do nich brakuje, wszyscy choć trochę interesujący się futbolem kobiecym doskonale wiemy. Nie ma jednak innego sposobu na niwelowanie tej różnicy, niż ścieranie się z takimi drużynami. W końcu będziemy mieli ku temu okazję. Właśnie tego nasza piłka kobieca potrzebowała, by iść do przodu.
A pod tym względem rok 2024 był niesamowity - reprezentacja do lat 17 wywalczyła brązowy medal mistrzostw Europy i jako pierwsza w historii żeńska kadra zagrała na mistrzostwach świata, gdzie awansowała do ćwierćfinału. Teraz do grona 16 najlepszych drużyn seniorskich dołączyła kadra seniorek. To wielka rzecz. Na koszulkach przygotowanych z okazji awansu Polki miały napisane: "czas na naszą historię". Niech historia tej grupy złożonej w sporej części też z wybitnego pokolenia, które w 2013 roku sięgnęło po złoto ME U-17, pisze się dalej.
To jest wyraźny sygnał dla PZPN, że warto stawiać na rozwój piłki kobiecej, która w 2024 roku dostarczyła tylu powodów do radości w odróżnieniu od kadry męskiej, która - delikatnie rzecz ujmując - rozczarowuje na każdym kroku.
2-27 lipca 2025. Szwajcaria. Już rezerwujcie czas. Jedziemy na Euro po raz pierwszy w historii. Jak na nim wypadniemy? To już temat na inną okazję. Na razie wywalczyliśmy prawo gry na turnieju, czyli przełamaliśmy kolejną żelazną barierę, która dzieliła nas od piłkarskiej Europy.
Krzysztof Sędzicki, WP SportoweFakty
Brawo Panie