Cezary Kulesza, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej, porozmawiał z selekcjonerem i go nie zwolnił. Najpierw musiał poznać zdanie obu stron konfliktu: "Dopiero po rozmowie z Robertem będę mógł podjąć jakiekolwiek decyzje. (…) Będę arbitrem, mediatorem, ale jakiekolwiek decyzję podejmę dopiero po wysłuchaniu obu stron" - tak mówił w rozmowie z WP SportoweFakty.
ZOBACZ WIDEO: Najpierw ucieczka ochroniarzom, a potem to. Rozczulające sceny
Jednocześnie dowiedzieliśmy się od doradcy Roberta Lewandowskiego, że prezes PZPN-u dzwonił do niego z prośbą o rozmowę z byłym kapitanem kadry, ale Tomasz Zawiślak nie widział przestrzeni na mediacje. Czyli plan prezesa nie powiódł się już na starcie. Przynajmniej na ten moment.
Nie mówiąc już o tym, że po porażce z Finami, Probierz twierdził, że nie ma zamiaru podawać się do dymisji, czy w ogóle o czymś takim myśleć. Po kilku dniach zrezygnował z funkcji selekcjonera.
Jeśli ktoś widzi w tym wszystkim logiczny ciąg, to gratuluję.
Wieloletnia zgnilizna
W polskiej piłce tak wiele rzeczy jest zgniłych od dawna, że kiedy z szafy wypadają kolejne trupy, zapominamy o tych pierwszych, które leżą pod powiększającą się stertą. A zapominać nie wolno.
Michał Probierz przegrał. I to w bardzo szerokim rozumieniu tego słowa. Przegrał, bo nie zarządził kryzysem tak, aby nie eskalować awantury. Przegrał, bo nie przekonał do swojej postawy kibiców. Wreszcie, co najważniejsze, przegrał najważniejszy test dla sportowego poziomu tej kadry. Fatalna postawa w wymęczonych meczach z Litwą (1:0) i Maltą (2:0) była sygnałem, że z mocniejszym przeciwnikiem nie udźwigniemy tematu. I nie udźwignęliśmy. Tyle że nie z naprawdę mocnym rywalem, lecz drużyną grającą bardzo słabo, poniżej przeciętnej. A w takich okolicznościach nawet słowo "blamaż" wydaje się być za słabe dla oceny postawy naszych reprezentantów.
Co gorsza, widać było, że Polacy w Helsinkach walili głową w mur i polegli 1:2. Piłkarz finalisty Ligi Mistrzów, piłkarz półfinalisty Ligi Mistrzów, piłkarz zdobywcy Pucharu Włoch, piłkarze Fenerbahce, Feyenoordu, Aston Villi nie byli w stanie dać rady z rywalem mającym w składzie kilku piłkarzy związanych karierą z polską ekstraklasą, o której poziomie chyba nikomu nie trzeba przypominać.
A skoro tak, to znaczy, że selekcjoner nie potrafił przygotować zespołu do ważnych (do mniej ważnych zresztą też) meczów, wpłynąć na niego, odpowiednio go poukładać. I musiał przyjąć pełną odpowiedzialność za wyniki. A jeśli nasza kadra ma większe możliwości sportowe i przegrywa z "ogórkami", to znaczyło, że selekcjonera należy zmienić. I to pilnie. Nie jest to bowiem jego pierwszy, trzeci i piąty mecz z kadrą. To był mecz... 21. A pomysłu na kontynuację walki o udział w mistrzostwach świata nie było widać.
Jak to w polskiej piłce bywa, jest jednak rozdźwięk między koniecznością zwolnienia selekcjonera a nadzieją, że nowy coś zmieni. Wybory poprzednich selekcjonerów były, delikatnie rzecz ujmując, przestrzelone.
Czesław Michniewicz stworzył drużynę, na której grę nie dało się patrzeć. O Fernando Santosie trudno było powiedzieć choć jedno pozytywne zdanie, abstrahując już nawet od tego, że nie bronił się wynikami. A Paulo Sousa zostawił kadrę na lodzie i wyjechał do Brazylii.
Tymczasem wraz z nadzieją na zmiany, należy postawić na człowieka, który te zmiany będzie gwarantował. Jaki research wykonał Polski Związek Piłki Nożnej stawiając na Santosa? Jakim cudem i w czyjej głowie w ogóle zrodził się pomysł zatrudnienia tego trenera? A jeśli nie ma najmniejszej nawet szansy na właściwy wybór (choć to przecież absurd), to już lepiej postawić na kogoś, kto sytuację w kadrze uspokoi, wyczyści, sprofesjonalizuje, a to by gwarantował Adam Nawałka. Nie jestem zwolennikiem kroków wstecz, ale skoro idąc do przodu za każdym razem wywracamy się, to może jest to jakieś bezpieczne wyjście.
Przypominam wreszcie, że wciąż funkcjonujemy w Polsce z niewydolnym systemem szkolenia, w którym najskuteczniej jest wcześnie wyjechać za granicę, aby nabyć piłkarskie umiejętności na wysokim lewelu. Z ligą, która nie potrafi wypluć choć jednej drużyny, która zaprezentuje się przynajmniej przyzwoicie w poważnym europejskim pucharze (czyt. Lidze Mistrzów, ew. Lidze Europy).
I, niestety, w całym tym bałaganie nie możemy zapominać o jednym istotnym fakcie. Przy całej degrengoladzie Probierza, to Robert Lewandowski, kapitan kadry narodowej, po okresie trzytygodniowego fizycznego odpoczynku spowodowanego kontuzją i zagraniu w zupełnie nieistotnym meczu w klubie, zdecydował, że zamiast przyjechać na kadrę w najważniejszym dla niej momencie eliminacji, wybierze się na urlop. Mam wrażenie, że zapomnieli o tym kibice skandujący nazwisko Lewandowskiego podczas meczu reprezentacji z Finlandią. Przecież jego nie było na tym meczu nie przez Probierza, tylko z powodu własnej decyzji!
Czuję, że potrzebujemy resetu, głębokich zmian, nawet kosztem kilku słabszych lat, mądrego wyboru lidera kadry. Tak w szatni, jak i na stanowisku selekcjonera.
Czuję też, nauczony wieloletnim doświadczeniem, że tego resetu nie będzie. Ale jak każdy wierny kibic będę na niego czekać. Z niczym nieuzasadnioną wiarą.
Dawid Góra, szef redakcji WP SportoweFakty
Ostatnio nawet politycy PiS proszą AI o argumenty przeciwko Tuskowi zamiast samemu wymyślać.