Analiza SportoweFakty.pl - Mniej znaczy lepiej

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Zewsząd słychać narzekania, na niski poziom polskiej ekstraklasy. Głównym argumentem jest zazwyczaj brak rywalizacji na odpowiednim poziomie. Wiele zespołów grających w niej, tego należytego jej poziomu nie prezentuje i nie widać symptomów zmiany na lepsze. Jakie zatem jest wyjście z tej sytuacji? Odpowiedź jest prosta, zmniejszyć ilość zespołów w ekstraklasie. Przyjrzyjmy się więc bliżej korzyściom i ewentualnym stratom, jakie niesie ze sobą zmniejszenie ekstraklasy.

W tym artykule dowiesz się o:

Małe jest lepsze

Ekstraklasa uboższa o dwa, tudzież cztery zespoły - bo w Polsce chyba tylko takie opcje są możliwe - to gwarancja przede wszystkim wyrównanego poziomu rywalizacji. Tyle że tym razem nie wynikałby on jedynie ze słabości klubów, lecz autentycznej równowagi sił opartej na rywalizacji silniejszych zespołów. Gdy mierzą się ze sobą bowiem drużyny o porównywalnej klasie, ale na przynajmniej niezłym poziomie sportowym, korzyści dla samych piłkarzy są ogromne. Najważniejsze jednak, by na całym tym układzie, skorzystali kibice, którzy co tydzień otrzymywaliby produkt o wysokiej jakości, wyplewiony z meczy o "nic". Mniejsza liczba kolejek, to także pole do popisu dla organizatora rozgrywek. Spółka Ekstraklasa SA mogłaby wprowadzić system na wzór ligi szkockiej, gdzie w końcowej fazie sezonu, najlepsze zespoły ponownie stają na przeciwko siebie. To nie tylko spowodowałoby wzrost emocji, ale jednocześnie zapewniło jeszcze większą liczbę spotkań, określanych mianem szlagierów.

Hit co tydzień

Obecnie na takie miano zasługują jedynie potyczki pomiędzy Lechem Poznań, Legią Warszawa oraz Wisłą Kraków. Niekiedy spore zainteresowanie towarzyszy również meczom derbowym, tu zaś prym wiodą derby Krakowa. To jednak zdecydowanie za mało, by porwać przeciętnego kibica i udowodnić mu, że warto co tydzień przychodzić na stadion. Mniejsza liczba zespołów, to także silniejsze kadry. Każdy zawodnik, odznaczający się sportowymi ambicjami, marzy o tym, by grać w ekstraklasie. Dzięki mniejszej liczbie zespołów, piłkarze byliby zmuszeni stale pracować nad swymi umiejętnościami, by w bardziej wyrównanych kadrach, nie wypaść z obiegu. Wzmocnienie rywalizacji pomiędzy drużynami, wzmocniłoby rywalizację także pomiędzy samymi zawodnikami wewnątrz klubu, co w efekcie przyczyniłoby się do wzrostu ich umiejętności. Tymczasem obecnie oglądając ligową szarzyznę, niejednokrotnie można odnieść wrażenie, jakby piłkarzom wcale nie chciało się biegać.

Rywalizacja o nic

To oczywiście kwestia sporna, czy największą tego przyczyną jest brak meczów "o stawkę", jednak obecny system nie gwarantuje wystarczających emocji przez cały sezon ligowy. Obecnie w Polsce tylko trzy zespoły wymieniane są jako kandydaci do zdobycia mistrzostwa Polski. Co sezon rzecz jasna, towarzyszy im kilkuzespołowa grupa pościgowa, która koniec końców grzęźnie w środku stawki. Właśnie liczbowe ograniczenie tego "środka", może pozytywnie wpłynąć na rozgrywki. Większość zespołów, walczy bowiem o utrzymanie a co za tym idzie, zazwyczaj w marcu, najdalej w kwietniu, po uzyskaniu bezpiecznego miejsca w tabeli, cel zostaje zrealizowany. Skutkuje to oczywiście brakiem odpowiedniej motywacji. Piłkarzom trudno ją w sobie wyzwolić w momencie, gdy jest powód do zadowolenia ze zrealizowanego celu. Niestety takie są realia na dzień dzisiejszy i tylko ostrzejsza i bardziej wyrównana walka jest w stanie wyzwolić w zawodnikach energię na cały sezon. Teoretycznie można skontrować ten argument, wysuwając propozycję by większość zespołów "wmieszać" w baraże. Tyle że to do niczego dobrego nie prowadzi. Jak wyglądają baraże w Polsce, kibice mieli "przyjemność" oglądać już wiele razy.

Skorzysta także zaplecze

Niemal co roku towarzyszyła im jakaś mniejsza lub większa afera. Nie inaczej było po zakończeniu poprzedniego sezonu, kiedy to z powodu zamieszania wokół licencji dla dwóch łódzkich klubów, ŁKS i Widzewa, baraże zostały całkowicie odwołane a zespołom, które na tym skorzystały tj. Arce Gdynia i Cracovii, wszyscy teraz patrzą na ręce. Przy okazji takowej reformy rozgrywek, skorzystała by także I liga. Dotychczasowi ekstraklasowicze, mający wyższe budżety od większości stawki na drugim froncie, stanowiliby większą konkurencję dla faworytów, którzy zazwyczaj bez większych problemów walczą o awans, obecnie chociażby Widzew Łódź. Taka sytuacja powodowałaby, że beniaminek niekoniecznie musiałby zażarcie walczyć o utrzymanie w stawce. Wystarczy bliżej prześledzić ligi w Szkocji, Szwajcarii czy Austrii, by zwrócić uwagę, że w większości przypadków w tych ligach, beniaminkowie są odpowiednio przygotowani do rywalizacji w ekstraklasie. Liczebność zespołów w tych ligach jest niewielka. W Austrii i Szwajcarii w lidze gra jedynie 10 zespołów a w Szkocji 12.

Dostosować do możliwości

Polska jest na tyle dużym krajem, że na obcięcie ligi do 10 zespołów nie może sobie pozwolić. Jednak opcja z 12 czy też 14 zespołami jest bardzo sensowna. Wówczas przetrwałyby jedynie silne ośrodki piłkarskie, mające odpowiedni budżet, skład oraz infrastrukturę. Nie byłoby w ekstraklasie miejsca dla klubów, które rokrocznie się nie rozwijają a jedynie rozpaczliwie biją o utrzymanie. Wystarczy popatrzeć na ukraińską ekstraklasę, by dostrzec pewne podobieństwa. O mistrzostwo rywalizują dwa zespoły, natomiast reszta stawki, bardzo szeroka zresztą, rozdziela między sobą miejsca a rywalizacja w trakcie sezonu traci rumieńce już na początku rundy wiosennej. Ten sam problem zresztą mają chociażby w Grecji czy Turcji. Możliwe jest oczywiście posiadanie wielozespołowej ligi, w której rywalizacja odbywa się na bardzo wysokim poziomie, gdzie każdy mecz jest meczem o stawkę. Taka sytuacja jest jednak możliwa w zasadzie tylko w Anglii. W Premiership nawet zespoły z dolnej części tabeli są najeżone świetnymi piłkarzami z bogatą przeszłością reprezentacyjną. O odpowiednią motywację nie trzeba także w Hiszpanii czy w Niemczech, o Włoszech nie wspominając, gdzie piłkarze również walczą na całego, choćby ze względu na szacunek dla swych żywiołowych kibiców.

Jest ryzyko

Tak gruntowna reforma rozgrywek, niesie ze sobą także pewne ryzyko. 16 zespołów, które obecnie występują w ekstraklasie, to zespoły z różnych krańców Polski i w dodatku z największych miast. Wyrzucenie kilku z nich na drugi front, może skutkować spadkiem popularności dyscypliny w mieście, jak to zwyczajowo bywa. Taka sytuacja to niewątpliwie propagandowa klęska całej dyscypliny w niektórych rejonach kraju. Zespół, który gra w ekstraklasie, przyciąga na stadion większe rzesze kibiców, niż ten rywalizujący na zapleczu ekstraklasy. Co za tym idzie, istnieje duże prawdopodobieństwo, że liczba młodzieży chętnej do uprawiana tej dyscypliny sportu w danym mieście, będzie mniejsza niż dotychczas. Nie mniej jednak, przy wprowadzaniu dużych zmian, zawsze istnieje ryzyko poniesienia pewnych strat. Polskiej piłki ligowej na więcej strat już nie stać, jednak to zagrożenie w obliczu szeregu możliwych korzyści, zwłaszcza dla reprezentacji Polski, wydaje się być niewielkie.

Ma być ekstra!

W Polsce już wiele osób sugerowało zmniejszenie liczby zespołów w ekstraklasie. Po jednorazowym eksperymencie na początku tej dekady, ligę szybko ponownie powiększono. Kibice słabszych klubów nie mają co podnosić larum. Przykład Polonii Bytom pokazuje jak wiele można ugrać w ekstraklasie ambicją i zaangażowaniem. Przetrwać w niej powinny jedynie silne ośrodki. Takie, które są w stanie zagwarantować futbol na wysokim, europejskim poziomie. W przypadku naszej ekstraklasy, mniej naprawdę znaczy lepiej. Pod każdym względem. Ekstraklasa w końcu, jak sama nazwa wskazuje, musi być naprawdę ekstra.

Źródło artykułu: