Z Wisły Kraków na wyspę... mniejszą niż Kraków! "Islandczycy są mniejszością"

Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Bartosz Matoga gra na Islandii
Archiwum prywatne / Na zdjęciu: Bartosz Matoga gra na Islandii

Lech Poznań w środowy wieczór rozegra rewanżowy mecz z Breidablik w ramach 2. rundy eliminacji Ligi Mistrzów. O piłkarskiej rzeczywistości na Islandii w rozmowie z WP SportoweFakty opowiedział Bartosz Matoga, bramkarz drugoligowego UMF Njardvik.

22-latek w przeszłości grał między innymi w juniorskich drużynach Wisły Kraków oraz KGHM Zagłębia Lubin. Nie udało mu się jednak przebić na stałe do pierwszego zespołu klubu z Dolnego Śląska. Rundę jesienną sezonu 2022/2023 spędził na wypożyczeniu w trzecioligowym KS Wązownica. Zimą podjął decyzję o wyjeździe na Islandię.

- Znalazłem się w takim momencie, że grałem w tej trzeciej lidze, byłem młodzieżowcem, ale trudno było to wszystko pogodzić z pracą. Doszedłem do wniosku, że trzeba coś zmienić. Nie tyle w sporcie, co w życiu. Podjąłem decyzję o wyjeździe na Islandię w celu zarobkowym, a przy okazji nadarzyła się szansa, żeby grać w piłkę - powiedział nam polski bramkarz.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Co oni zrobili! Niesamowity gol w ósmej sekundzie

Początek przygody z islandzkim futbolem nie był łatwy. Matoga początkowo reprezentował barwy RB Keflavik, amatorskiej drużyny z piątej ligi, najniższego poziomu rozgrywkowego na Islandii. - Nie było to nic poważnego. Koncentrowałem się na pracy, a piłka była tylko dodatkiem. W 5. lidze zrobiliśmy awans. To była ciekawa drużyna. Wtedy w składzie było bodajże pięciu Polaków. Pokazaliśmy się i inne kluby zaczęły pytać - dodał 22-latek.

Po dobrym premierowym sezonie na wyspie trafił do 3. ligi, do lokalnego Arbaer. Kolejny udany rok zaowocował następnym transferem. W lutym bieżącego roku Polak został piłkarzem Njardvik. Jego zespół jest obecnie liderem Division 1 (drugi poziom rozgrywkowy na Islandii).

- Po dwóch rozegranych sezonach udało mi się dotrzeć na zaplecze ekstraklasy, więc uważam, że to całkiem fajne osiągnięcie. Walczymy o awans, to też ciekawe doświadczenie. O miejsce w bramce rywalizuję z bardzo doświadczonym, mocnym bramkarzem. Nie jest łatwo, ale jakieś minuty zbieram, także cel dojścia tutaj na jak najwyższy poziom jest cały czas aktualny - dodał 22-latek.

- Nie ma co ukrywać, że pod względem piłkarskim Islandia jest kilka kroków za Polską. Gdybyśmy porównali pierwszą ligę u nas w kraju, a pierwszą ligę islandzką, to jest duża różnica organizacyjna. Głównie wynika to po prostu z nakładów finansowych. Na tym poziomie w zasadzie na palcach jednej ręki można policzyć zawodników, którzy na co dzień nie muszą chodzić do normalnej pracy. To główna różnica, ale z roku na rok tutaj też jest coraz lepiej - wyjaśnił nasz rozmówca.

Bartosz Matoga łączy pracę na lotnisku z grą w piłkę nożną na Islandii (foto: archiwum prywatne)
Bartosz Matoga łączy pracę na lotnisku z grą w piłkę nożną na Islandii (foto: archiwum prywatne)

Matoga na co dzień pracuje na lotnisku w Keflavik. To niespełna dziesięciotysięczne miasto w południowo-zachodniej części kraju oddalone o 50 kilometrów od stolicy, Rejkiawiku. Znajduje się tam główny międzynarodowy port lotniczy oraz ważny port rybacki.

- Islandczycy są otwarci, mają bardzo dobrze rozwinięty język angielski, co sprawia, że w zasadzie z każdym można się tam dogadać. Nigdy nie miałem tutaj żadnych nieprzyjemnych sytuacji. Generalnie z Islandczykami miałem więcej do czynienia w piłce niż w pracy, bo u mnie w pracy akurat Islandczycy są mniejszością - przyznał Polak.

Trudne początki. Lato w zimowych kurtkach, nieustający wiatr i deszcz

- Nie będzie to pewnie zaskoczeniem, gdy powiem, że początkowo trudno było przyzwyczaić się do warunków atmosferycznych na Islandii. Pogoda tutaj jest szalona. W lecie często używamy zimowych kurtek, bo temperatura rzadko kiedy przekracza 12-13 stopni Celsjusza. Na palcach jednej ręki można policzyć dni bez deszczu i wiatru - przyznał Matoga.

Islandię zamieszkuje obecnie około 400 tys. ludzi. To blisko dwa razy mniej niż... Kraków! Nie zmienia to jednak faktu, że od Islandczyków można się wiele nauczyć. Według raportu ONZ World Happiness Report 2025 to trzeci najszczęśliwszy na świecie naród po Finach i Duńczykach.

- Mają znacznie inną mentalność niż Polacy. Tempo życia jest zdecydowanie niższe. Nie ma tam takiej pogoni za pieniądzem jak w Polsce. Oni się nie spieszą, żyją spokojnie, cieszą się wolnością. Widać to nawet po ich podejściu do pracy. Polak w trakcie ośmiu godzin chce zrobić jak najwięcej, a oni chcą ten czas po prostu "odbębnić", wrócić do domu i cieszyć się pozostałą częścią dnia - powiedział piłkarz, który w przeszłości zaliczył epizod w młodzieżowych reprezentacjach Polski.

- Mają większy luz w życiu. To się rzuca w oczy i wydaje mi się, że troszkę możemy się tego od nich uczyć, że ten spokój na co dzień też jest potrzebny - dodał.

Przygotowania do sezonu dłuższe niż sezon i problematyczne wyjazdy - realia islandzkich klubów

Piłka nożna nie jest na Islandii sportem narodowym, ale rozwija się bardzo dynamicznie. W ubiegłym sezonie Vikingur Reykjavik awansował do fazy ligowej Ligi Konferencji, a rok wcześniej był w nim sam Breidablik, który w środę zmierzy się z Kolejorzem w rewanżowym starciu o awans do 3. rundy eliminacji Ligi Mistrzów.

- Na każdym szczeblu rozgrywkowym w Islandii 80 procent klubów jest z okolic Rejkiawiku, więc te wyjazdy nie są długie, ale pozostałe 20 procent stanowi wyzwanie. Na mecze do klubów ze wschodniej części wyspy jeździ się czasami 7-8 godzin. Tutaj drogi też nie są rozbudowane tak jak w Polsce, więc nie jeździmy autostradami. Czasami zdarza się nawet, że aby gdzieś dotrzeć, poruszamy się drogami szutrowymi - zdradził Polak.

Na Islandii obowiązuje nietypowy harmonogram gier. Rozgrywki ligowe rozpoczynają się w maju, a kończą we wrześniu. Już w listopadzie kluby rozpoczynają przygotowania do kolejnego sezonu! Oznacza to, że okres przygotowawczy jest w istocie dłuższy niż sama kampania ligowa. To oczywiście ze względu na pogodę, która nierzadko dyktuje tempo życia.

- Czasami mecze są tutaj odwoływane właśnie przez warunki pogodowe. Zdarza się, że zespół z południa nie może dotrzeć na mecz do zespołu z północy, bo drogi zasypane śniegiem są zamykane. Bywa, że spotkania są przerywane, ale to głównie przez wiatr. Tutaj gra się nawet na dużym wietrze, bo wszyscy są do niego przyzwyczajeni, ale gdy są momenty, że jako bramkarz wykopuję piłkę, a ona ląduje za mną, to w takich warunkach nie da się grać - przyznał z uśmiechem 22-latek.

Lech może być spokojny przed rewanżem? "Będą chcieli się pokazać"

Mistrzowie Polski w pierwszym meczu z Breidablik wypracowali sobie znaczącą zaliczkę. Wygrali przy Bułgarskiej 7:1, ale wynik nie odzwierciedla trudności, jakie napotkali po drodze. Po 30 minutach było 1:1. Momentem zwrotnym była czerwona kartka dla Viktora Margeirssona. Od momentu zyskania przewagi liczebnej Kolejorz dominował na boisku. Jeszcze przed przerwą zdołał zdobyć cztery bramki, a po przerwie dorzucił kolejne dwie.

Zaliczka jest ogromna i trudno będzie ją roztrwonić, ale ani na moment nie można stracić czujności. - Breidablik zrobi wszystko, żeby chociaż przybliżyć się do cudu. Wielu młodych piłkarzy będzie traktowało ten mecz jako okazję do promocji, będą chcieli się pokazać, bo nie ma co ukrywać, że sześciobramkowa przewaga to jest coś, czego chyba nie da się roztrwonić - stwierdził Matoga.

Komentarze (0)
Zgłoś nielegalne treści