Islandzki Breidablik, którego "Kolejorz" rozbił w dwumeczu 8:1 (7:1, 1:0), to już przeszłość. W III rundzie eliminacji Ligi Mistrzów Lech Poznań zagra ze zdecydowanie trudniejszym przeciwnikiem - Crveną Zvezdą Belgrad.
To zespół, który zdobył mistrzostwo kraju w każdym z ośmiu ostatnich sezonów. W sumie Crvena Zvezda 14-krotnie sięgała po mistrzostwo Serbii, a do tego trzeba doliczyć 22 tytuły mistrza Jugosławii.
To największy i najbogatszy klub w Serbii, regularnie występujący w europejskich pucharach. Ale czy "Kolejorz" musi się go obawiać? Pytamy Veljko Nikitovicia. To Serb, wielki fan Crvenej Zvezdy, a obecnie dyrektor sportowy Arki Gdynia.
- To mój ukochany klub i oglądam praktycznie każdy mecz w lidze serbskiej, a w szczególności w europejskich pucharach. Nie patrzmy na wyniki w lidze, bo Crvena Zvezda odjechała bardzo daleko całej reszcie pod względem sportowym i organizacyjnym, więc nie jest to miarodajne - mówi nam Nikitović.
- Powiem tak: wystawiając pierwszy i drugi skład Crvena Zvezda zajęłaby w lidze pierwsze i drugie miejsce. Oni są hegemonem w tym kraju - podkreśla Nikitović.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Co oni zrobili! Niesamowity gol w ósmej sekundzie
Nie będzie otwartej gry?
Trenerem Crvenej Zvezdy od 22 grudnia 2023 roku jest Vladan Milojević. Ma imponujący bilans (63-6-8), co daje średnią 2,53 punktu na mecz. Bramki? 231-78. Wynik kosmiczny, choć trzeba na to patrzeć z lekkim dystansem.
Jeśli w Lechu ktokolwiek oczekuje frontalnych ataków ze strony rywala, to raczej powinien zmienić myślenie i nastawić się na atak pozycyjny poznańskiej drużyny.
- Bardziej trzeba zwrócić uwagę na ich grę w eliminacjach Ligi Mistrzów czy Ligi Europy. To jest trener bardzo pragmatyczny, który wie, co trzeba zrobić, żeby awansować do europejskich pucharów. Dlatego nie spodziewam się bardzo otwartego meczu w Poznaniu z ich strony. Oni będą chcieli zrobić wszystko, żeby kwestia awansu decydowała się w Belgradzie. A wiadomo, że na swoim stadionie są bardzo mocni. 50-60 tys. ludzi na trybunach jest w stanie wznieść ich na wyżyny umiejętności - podkreśla Nikitović.
Lech musi wygrać u siebie
Trzeba jednak pamiętać, że przed wyprawą do Belgradu jest mecz przed własną publicznością, gdzie to Lech będzie miał zdecydowaną przewagę na trybunach. Nie brakuje opinii, że serbska "Marakana" to jeden z najbardziej gorących stadionów w Europie, a może i na świecie. Crvena Zvezda może liczyć na fanatyczny doping kilkudziesięciu tys. kibiców. W II rundzie eliminacji Lincoln Red Imps przegrał w Belgradzie 1:5. Spójrzmy jednak choćby na poprzedni sezon. Crvena Zvezda była w stanie pokonać VfB Stuttgart 5:1 w fazie ligowej Ligi Mistrzów.
- To jest bardzo specyficzny stadion. Tunel prowadzący na murawę znajduje się pod trybuną najbardziej zagorzałych kibiców, co jest dużym atutem gospodarzy. Pamiętajmy, że padały tam największe europejskie zespoły: Real Madryt, FC Barcelona, AC Milan. Lech musi zrobić wszystko, by pojechać do Belgradu z zaliczką, choć nawet to niczego nie gwarantuje. W poprzednim sezonie Crvena przegrała na wyjeździe z Bodo/Glimt 1:2, a w rewanżu spokojnie wygrali 2:0, gdy rywal nie był nawet w stanie podejść pod pole karne. Rewanż będzie bardzo trudny dla Lecha - twierdzi Nikitović.
Przede wszystkim atakować
Nasz rozmówca bez problemu wskazuje, gdzie "Kolejorz" powinien szukać swoich szans w starciu z renomowanym przeciwnikiem.
- Na dziś największym mankamentem jest linia obrony, bo bramkarz i czterej obrońcy to nowi zawodnicy. Indywidualnie mówimy o bardzo dobrych piłkarzach, ale potrzebują czasu, żeby się zgrać. To było widać choćby w rewanżowym meczu z Lincoln Red Imps. Rywale strzelili gola, mieli rzut karny. Od pasa w górę wygląda to trochę inaczej. Tam są dobrzy i zgrani ze sobą zawodnicy, prezentujący jakość na wysokim poziomie - mówi Nikitović.
Najsilniejszy skład
Warto tu podkreślić, że zgłoszeni na III rundę eliminacji zostali skrzydłowy Shavy Babicka (kupiony za 4 mln euro z FC Toulouse), defensywny pomocnik Mahmudu Bajo (3,5 mln euro z Dunajskiej Stredy). Na pokładzie samolotu znalazł się też Marko Arnautović. Brakuje jedynie kontuzjowanego Nemanji Radonjicia.
- Na papierze są to duże ubytki, ale w moim odczuciu oni i tak nie byliby zawodnikami wyjściowego składu. Jeśli spojrzeć na ostatnie mecze Crvenej Zvezdy w pucharach, to widzimy trzynastu regularnie grających zawodników - mówi Nikitović.
- Radonjić jest w stanie jednym zagraniem odmienić oblicze meczu, ale nie mówimy o podstawowym zawodniku. Myślę, że zespół sobie poradzi bez niego, zwłaszcza że jest Babicka. Arnautović na dziś nie jest zawodnikiem pierwszego wyboru. Za trzy-cztery tygodnie pewnie będzie, ale dziś - znając trenera - i tak postawi na innego napastnika, szczególnie w pierwszym meczu - podkreśla nasz rozmówca.
Serbski gigant wydał sporo na transfery, ale miał z czego. Regularne występy w europejskich rozgrywkach przynoszą spore zyski, ponadto Crvena Zvezda potrafi sprzedawać piłkarzy za duże pieniądze. Najnowszy przykład? Andrija Maksimović, który niedawno odszedł do RB Lipsk za 14 mln euro.
- Oni doskonale zdają sobie sprawę, że są w stanie utrzymać się na tym poziomie tylko i wyłącznie robiąc takie transfery i inwestując te pieniądze w nowych zawodników - mówi Nikitović.
Bez Chorwatów, Bośniaków i Albańczyków
W kadrze Crvenej Zvezdy znajdziemy zawodników wielu narodowości. Są tam Brazylijczyk, Kolumbijczyk, Koreańczyk, Słoweniec, Nigeryjczyk, Senegalczyk i oczywiście wielu Serbów.
Nie ma natomiast żadnego Chorwata, Bośniaka czy Albańczyka. I nie ma to nic wspólnego ze sprawami sportowymi. Gdyby np. na koniec kariery Luka Modrić chciał zagrać sobie w zespole Crveny Zvezdy, to nie byłoby to możliwe.
- Wiadomo, że jest to podłoże polityczne. Kibice mają taką przyśpiewkę: "Zvezda Serbia, nigdy Jugosławia". Chcą dać jasno do zrozumienia, że klub zawsze był z Serbii, a nigdy z Jugosławii. To nie ma nic wspólnego ze sportem, natomiast kibice przykładają do tego dużą wagę. Nie ma możliwości, by jakikolwiek Chorwat, Bośniak czy Albańczyk zagrał dla Crveny Zvezdy. Kibice mają bardzo dużo do powiedzenia w tym klubie i według nich coś takiego nie ma prawa się wydarzyć - tłumaczy Nikitović.
- Wiąże się to z wojną domową w latach dziewięćdziesiątych. Kibice Zvezdy uczestniczyli w gwardii serbskiej, która walczyła na froncie - podkreśla.
Był tak naprawdę jeden wyjątek - Robert Prosinecki. Pochodził z chorwacko-serbskiej rodziny. Karierę zaczynał w Dinamie Zagrzeb, ale nie poznał się na nim ówczesny trener Miroslav Blażević. Trafił więc do Serbii. Efekt? Trzy mistrzostwa Jugosławii, wygrany Puchar Europy (poprzednik Ligi Mistrzów) w sezonie 1990/91.
- Prosinecki to legenda i jest traktowany szczególnie, ale nikt inny z Chorwacji, Bośni czy Albanii nie ma szans, by grać w tym klubie. Kibice by na coś takiego nie pozwolili. Zresztą tak samo byłoby w przypadku zawodnika, który kiedykolwiek zagrał w Partizanie - podsumowuje Nikitović.
Pierwszy mecz III rundy eliminacji Ligi Mistrzów Lech Poznań - Crvena Zvezda Belgrad w środę o godz. 20:30. Transmisja w TVP 2 i TVP Sport. Relacja tekstowa na WP SportoweFakty.
Tomasz Galiński, dziennikarz WP SportoweFakty
TRZYMAM KCIUKI Z CAŁYCH SIŁ ZA LECHEM, mimo to że nie jestem ich kibicem, ale Czytaj całość