W 2018 roku, po nieudanych mistrzostwach świata w Rosji, z kadrą pożegnał się Adam Nawałka, który prowadził ją przez pięć lat. Od tamtego momentu stanowisko selekcjonera reprezentacjI Polski stało się bardzo niewdzięczną fuchą. Po Nawałce przewinęło się przez nie kolejnych pięciu szkoleniowców. Urban będzie szósty.
Czy leci z nami pilot? To nie tylko tytuł amerykańskiej komedii z lat 80. ubiegłego wieku, ale w istocie pytanie, która należałoby zadać władzom PZPN. Liczne zmiany selekcjonerów to wierzchołek góry lodowej, naoczny objaw problemu trawiącego zarządzających polską federacją. Nie mają oni jasno sprecyzowanych planów co do tego, jak ma wyglądać kadra, jak ma grać, czego potrzebujemy do osiągnięcia celów, jakiego profilu trenera, jakich cech, jakich mocnych stron kolejnego selekcjonera.
ZOBACZ WIDEO: Wiadomo, co dziś robi Piotr Małachowski. Nie uciekł od sportu
Symptomatyczne są słowa prezesa Cezarego Kuleszy z 25 czerwca 2025 roku, czyli okresu, gdy prowadził rozmowy z potencjalnymi kandydatami na stanowisko selekcjonera reprezentacji Polski. Zapytany o cechy pożądane u nowego sternika kadry, odpowiedział: - Najlepszy profil trenera to taki, który przyjdzie, będzie wygrywał i awansujemy na mistrzostwa świata.
Od ściany do ściany
Patrząc na tę wypowiedź, wcale nie dziwi fakt, że każdy kolejny selekcjoner reprezentacji jest całkowicie inny, preferuje inny styl gry, ma odmienne podejście do zarządzania drużyną, do pracy na co dzień. Tyczy się to nie tylko wyborów Kuleszy, ale także jego poprzednika, Zbigniewa Bońka.
Po rozstaniu z Nawałką "Zibi" zatrudnił Jerzego Brzęczka, który stawiał na piłkę do bólu pragmatyczną. Pod jego wodzą "Biało-Czerwoni" wywalczyli awans na Euro 2020, ale nie wystarczyło to opinii publicznej, której oczekiwania były mocno wygórowane po fantastycznej kadencji Nawałki.
Brzęczek był krytykowany z każdej strony i finalnie pod ciężarem medialnej presji ugiął się także Boniek, który ogłosił zwolnienie trenera dopiero miesiąc po listopadowej porażce z Węgrami. Zastąpił go szkoleniowiec o zgoła odmiennej charakterystyce. Paulo Sousa wpuścił do zmęczonej drużyny wiele świeżego powietrza. Portugalski luz, nienaganna prezencja, a na boisku ofensywna gra bez kompleksów.
"Kupił" tym kibiców i dziennikarzy. Mimo nieudanych mistrzostw Europy każdy dostrzegał światełko w tunelu, potencjał rozwoju drużyny pod jego skrzydłami. W międzyczasie na szczycie federacji doszło do zmiany. Bońka zastąpił Kulesza. Nie potrafił znaleźć wspólnego języka z wybrankiem swojego poprzednika, co poskutkowało rozwiązaniem kontraktu. Oficjalnie z inicjatywy Sousy. Nieoficjalnie media informowały, że decyzja Portugalczyka była raczej reakcją na nieprofesjonalne standardy wprowadzone do PZPN przez Kuleszę i jego zespół.
Wybory Kuleszy
Działacz z Podlasia mógł poczuć, że tym razem ma wszystko w swoich rękach. Zdecydował się, by kolejnym selekcjonerem został człowiek różniący się od Sousy niemal w każdym elemencie - Czesław Michniewicz. Jeżeli sposób gry Brzęczka określiliśmy jako pragmatyczny, to kadra pod skrzydłami Michniewicza była ultra-pragmatyczna.
Zmieniły się też relacje z otoczeniem. Od otwartego Portugalczyka przeszliśmy do trenera, za kadencji którego do polskiego słownika piłkarskiego na stałe zapożyczony został zwrot określający znany z psychologii syndrom oblężonej twierdzy. To nic innego jak rodzaj manipulacji polegający na wzbudzaniu poczucia zagrożenia ze strony wyimaginowanego wroga.
Michniewicz osiągnął z kadrą sportowy sukces. Wyszedł z grupy na mistrzostwach świata w Katarze, ale... zostawił po sobie spaloną ziemię. Regularne konflikty z otoczeniem, których zwieńczeniem była afera premiowa, sprawiły, że Polak po turnieju pożegnał się z posadą. Tym razem jego miejsce zajął Fernando Santos. Człowiek totalnie wypalony, który każdą częścią siebie demonstrował niezadowolenie. Za jego kadencji wszystko w kadrze było nijakie.
Wówczas prezes Kulesza stwierdził, że potrzeba wstrząsu. Zatrudnienie Michała Probierza miało ożywić drużynę. Polak słynący z twardej ręki, żywiołowy, preferujący ofensywny styl - co mogło się nie udać? Otóż wszystko. Wydawało się, że zatrudnienie Probierza to pomysł szalony, pozbawiony argumentów merytorycznych, który musi się nie udać. I cóż... Jego kadencja okazała się szalona, pozbawiona argumentów merytorycznych, nie udała się.
Jej symbolem jest fakt, że Probierz ani razu w 21 meczach nie zdecydował się na wystawienie tej samej jedenastki. Na stałe do słownika polskiego kibica wróciła "oblężona twierdza". Porażka w eliminacyjnym meczu z Finlandią była gwoździem do trumny. Selekcjoner odszedł, podał się do dymisji. Prezes Kulesza rozpoczął ponownie zabawę z mediami w zgadywanie, kto będzie kolejny.
Kolejny zwrot
Wybrał Jana Urbana, który był jednym z głównych faworytów kibiców. Niezależnie od tego, jakie efekty przyniesie jego praca w roli selekcjonera, nie jest to szkoleniowiec będący częścią długofalowego planu, ponieważ takowy nie istnieje. Trudno o rozwój, gdy brak podstawowej i niezbędnej stabilizacji. Wraz z początkiem kadencji Urbana reprezentacja zaczyna od zera, a eliminacje są na półmetku.
Każdy kolejny selekcjoner po Nawałce diametralnie różnił się od swojego poprzednika pod względem sposobu gry i prowadzenia szatni. Od ośmiu lat przechodzimy ze skrajności w skrajność. Nie mamy skonkretyzowanego celu, a co za tym idzie - nie mamy skonkretyzowanego planu, profilu trenera, sposobu, w jaki chcemy grać. Nowemu selekcjonerowi wypada zatem życzyć, aby kibice po meczach prowadzonej przez niego drużyny mieli diametralnie inne nastroje, niż miało to miejsce po ostatnich spotkaniach za sterami jego poprzednika.
Jan Urban zadebiutuje w nowej roli w czwartek 4 września wyjazdowym meczem z Holandią.
Maciej Ławrynowicz, dziennikarz WP SportoweFakty