Paweł Patyra: Dlaczego zdecydował się pan skorzystać z oferty Motoru?
Bogusław Baniak: Poznałem sytuację będąc w PZPN. Tam twierdzono, że Motor to drużyna, która już opuściła I ligę, podczas gdy jest jeszcze 15 meczów rundy wiosennej. To zaczęło mnie głęboko zastanawiać, dlaczego tak wielu szkoleniowców i prezesów pogrążyło Motor jeszcze przed zakończeniem walki. Skończyłem kontrakt w Warcie Poznań i spokojnie mógłbym czekać na propozycję, może z klasy wyższej. Natomiast powiem szczerze, że uderzyła mnie osobowość członków zarządu i telefony, które otrzymałem od ludzi życzliwych Motorowi, nawet niezwiązanych z klubem.
Negocjacje były trudne?
- Prezes Szkutnik, który zaproponował mi tę pracę w grudniu, spodziewał się odmowy. Wtedy byliśmy na dwóch różnych biegunach. Ujęła mnie jedna rzecz - prawda. Pan Szkutnik powiedział wprost: "To jest katastrofa. Nie będziemy panu obiecywać złotych gór, ale czy pan przyjdzie i pomoże, bo jesteśmy zdecydowani na zmianę trenera?" Wykonałem telefon do pana Kosowskiego i zaproponowałem współpracę. Po rozmowie z żoną i rodziną, także tą z Lublina, powiedziałem sobie, że jeśli serce wytrzyma i jest taka wola, to spróbuję rzeczy, która nie daje mi żadnej gwarancji powodzenia. Jak to ktoś z Warszawy powiedział, zniszczę swoje CV.
W Lublinie czeka pana trudne zadanie. Nie boi się pan tego?
- Z całą odpowiedzialnością mówię, że nienawidzę trenerów, którzy czekają na ofertę pracy z klubu poukładanego, w którym wszystko jest, i uważają się za trenerów pełną gębą, a tak do końca nie pomacali pracy trudnej w ośrodkach, gdzie można zrobić coś od podstaw. Nawet nie tylko szkoleniowo, ale także wesprzeć działaczy w walce o budżet klubu, który na dzień dzisiejszy jest zachwiany. Nie ukrywam, że miałem tutaj jednego zawodnika bardzo bliskiego mojemu sercu. Pracowałem z nim w Zawiszy Bydgoszcz i zrobił kapitalną robotę w bramce. Mówię o Robercie Mioduszewskim, który również powiedział mi prawdę: "Niech pan trener się głęboko zastanowi, ponieważ region i miasto są piękne, co sam potwierdzam, ale coś niedobrego dzieje się w klubie. To jest tak, jakby ktoś w ogóle zapomniał o Motorze."
Pierwsze wrażenia napawają optymizmem na przyszłość?
- Po przyjeździe tutaj stwierdziłem, że wszystko, co słyszałem to prawda. Uderzyło mnie to, że w Lublinie jest solidarność ludzi. To dało mi nadzieję, iż Motor nie jest zapomniany przez wszystkich. Dlatego zdecydowałem się udowodnić, że możemy zrobić coś od podstaw. Wydaje mi się, że nie ma w Polsce żadnego trenera czy działacza, który zrobiłby coś nie mając żadnego wsparcia. Jeżeli nie będzie postanowienia "ratujemy Motor" od prezesa klubu po sprzątaczki, to ani trener Baniak, ani Kosowski nic tu nie zrobią.
Jakie zmiany przewiduje pan, jeśli chodzi o drużynę?
- Ja swoją osobą gwarantuję, że będzie porządek w szatni i dyscyplina taktyczna na boisku. Jeżeli Motor spadnie, to po walce, honorowo i nie będziemy wstydzić się za zespół, który teraz wygląda jak banda chłopców przebrana w jakieś fatałaszki. To jest wstyd nie tylko dla klubu czy pana Szkutnika, ale także dla Lublina i jego władz. Zespół piłkarski nie może wyglądać w ten sposób i nie może być tak zapomniany.
Trener Baniak liczy na wsparcie swoich współpracowników.
Skompletował pan szeroki sztab szkoleniowy. Jaki będzie podział obowiązków?
- Przypominam sobie, kiedy ja siedziałem przy Jezierskim czy Szukiełowiczu. Byłem młodym, ambitnym szkoleniowcem i też pytałem czy mogę pracować, a nie za ile. Muszę powiedzieć, że jestem podbudowany postawą byłych piłkarzy Motoru, którzy podali mi rękę. Żaden z nich nie jest asystentem trenera. Żaden z nich nie jest II trenerem. Są to moi najbliżsi współpracownicy, którzy będą wykonywali polecenia szkoleniowe i będą odpowiadali za tzw. krótkie odcinki. Ktoś powie, że powinien być I trener, II trener. Tak myślało się 20 lat temu, jak ja pracowałem ze ś.p. Jezierskim. Teraz pracuje się inaczej. A skoro klub nie ma pieniędzy, to po co taki sztab? Dlatego, że oni chcą pracować. To młodzi szkoleniowcy, oni nie pytali za ile, bo wiedzą, że w tym klubie nie ma pieniędzy. Pierwszy na apel zgłosił się Robert Mioduszewski, bardzo znana postać. Prowadzić będzie bramkarzy, ale będzie miał większe pole manewru w całym zespole, możliwość rozmowy ze mną na temat taktyki i obserwacji przeciwnika. Jak również pokazanie mi czy trzeba Oszusta wypożyczyć, czy też ma on bronić barw Motoru w rundzie wiosennej. Drugim człowiekiem jest Andrzej Rycak, znany mi piłkarz. Całe życie mówił mi: "panie trenerze, gdyby pan pojawił się na tych ziemiach koło Zamościa, to ja chętnie bym panu pomógł". Będzie odpowiadał za cały cykl przygotowania rozgrzewek, motoryczne przygotowanie piłkarzy, kontakt z nimi w treningu indywidualnym. Przemek Delmanowicz będzie odpowiadał za analizę gry Motoru, jak również będzie moją prawą ręką w doskonaleniu taktyki.
Wśród współpracowników znalazł się również Mariusz Sawa, który dotychczas pracował w Motorze.
- Zawsze chciałem bardzo blisko współpracować między rezerwami a juniorami, bo przecież junior to jest sól klubu, który nie ma pieniędzy. Tak znalazł się u mnie zawodnik, jakiego bardzo ceniłem jako napastnika w Polonii Warszawa - Mariusz Sawa. Jego sprawa to będzie dokończenie pracy w juniorach, którą w takich warunkach wykonuje fantastycznie. Będzie wprowadzał juniorów do treningu piłkarskiego. Kierownikiem drużyny, a nawet kimś więcej w sprawach organizacyjnych będzie Marcin Wieczorek, oddelegowany przez zarząd do pomocy mi w planowaniu podstawowych rzeczy w życiu piłkarza.
Rozważał pan również dokooptowanie do sztabu Pawła Maziarza, ale on ma jednak inne plany na przyszłość.
- Jestem po rozmowie z obecną gwiazdą Motoru. Ktoś ładnie powiedział, że jest to Reiss tego regionu. Jestem pod wrażeniem tego chłopca. Dlaczego tak dobrze grał w piłkę? Bo ma bardzo bogatą wyobraźnię. Jest asystentem sędziego i nie będzie asystentem Baniaka, bo wybrał pewniejszą drogę. Na pewno będzie mi pomagał na wiosnę, kiedy pozałatwia wszystkie sprawy rodzinne i w swojej pracy.
Jak rozpoczął pan współpracę z zespołem?
- Po uzgodnieniu z zarządem każdy z chłopców dostał ode mnie wolną rękę. Mają dwa tygodnie na znalezienie sobie klubu. Kto wszedł we wtorek do szatni, ten ze mną gra o utrzymanie Motoru w lidze.
Udało się już panu zwiedzić Lublin?
- Ja zawsze widziałem tutaj tylko tę straszną szatnię i brud. Mówiłem w przerwie: "Dajcie jeszcze dwie bramki temu Motorowi i jedźmy stąd. Niech spada do III ligi, żeby już tu nie przyjeżdżać." Ale nigdy nie byłem w mieście. Jest tutaj piękna starówka. Szkoda tylko, że stadion został tak zapomniany. Graliśmy tutaj kiedy było po 6-7 tysięcy ludzi czy nawet 12, gdy Motor grał w I lidze. Chciałoby się pracować w Łęcznej, mieć takie warunki jak tam, takich zawodników, ale dla mnie satysfakcją jest praca w takim mieście jak Lublin.
Na kolejną część rozmowy, w której Bogusław Baniak opowiada m. in. o wizji składu Motoru, zapraszamy w czwartek!