Porządek w szatni i dyscyplina taktyczna - I część rozmowy z Bogusławem Baniakiem, nowym trenerem Motoru Lublin
- Zatrudnienie trenera Baniaka to był jeden z dwóch moich głównych celów - nie ukrywa prezes lubelskiego klubu, Grzegorz Szkutnik. Nowy szkoleniowiec podjął wyzwanie pracy w bardzo trudnych warunkach, przedstawił także skład sztabu szkoleniowego, który jest znacznie szerszy niż dotychczas.
Paweł Patyra
Paweł Patyra: Dlaczego zdecydował się pan skorzystać z oferty Motoru?
Bogusław Baniak: Poznałem sytuację będąc w PZPN. Tam twierdzono, że Motor to drużyna, która już opuściła I ligę, podczas gdy jest jeszcze 15 meczów rundy wiosennej. To zaczęło mnie głęboko zastanawiać, dlaczego tak wielu szkoleniowców i prezesów pogrążyło Motor jeszcze przed zakończeniem walki. Skończyłem kontrakt w Warcie Poznań i spokojnie mógłbym czekać na propozycję, może z klasy wyższej. Natomiast powiem szczerze, że uderzyła mnie osobowość członków zarządu i telefony, które otrzymałem od ludzi życzliwych Motorowi, nawet niezwiązanych z klubem.
Negocjacje były trudne?
- Prezes Szkutnik, który zaproponował mi tę pracę w grudniu, spodziewał się odmowy. Wtedy byliśmy na dwóch różnych biegunach. Ujęła mnie jedna rzecz - prawda. Pan Szkutnik powiedział wprost: "To jest katastrofa. Nie będziemy panu obiecywać złotych gór, ale czy pan przyjdzie i pomoże, bo jesteśmy zdecydowani na zmianę trenera?" Wykonałem telefon do pana Kosowskiego i zaproponowałem współpracę. Po rozmowie z żoną i rodziną, także tą z Lublina, powiedziałem sobie, że jeśli serce wytrzyma i jest taka wola, to spróbuję rzeczy, która nie daje mi żadnej gwarancji powodzenia. Jak to ktoś z Warszawy powiedział, zniszczę swoje CV.
W Lublinie czeka pana trudne zadanie. Nie boi się pan tego?
- Z całą odpowiedzialnością mówię, że nienawidzę trenerów, którzy czekają na ofertę pracy z klubu poukładanego, w którym wszystko jest, i uważają się za trenerów pełną gębą, a tak do końca nie pomacali pracy trudnej w ośrodkach, gdzie można zrobić coś od podstaw. Nawet nie tylko szkoleniowo, ale także wesprzeć działaczy w walce o budżet klubu, który na dzień dzisiejszy jest zachwiany. Nie ukrywam, że miałem tutaj jednego zawodnika bardzo bliskiego mojemu sercu. Pracowałem z nim w Zawiszy Bydgoszcz i zrobił kapitalną robotę w bramce. Mówię o Robercie Mioduszewskim, który również powiedział mi prawdę: "Niech pan trener się głęboko zastanowi, ponieważ region i miasto są piękne, co sam potwierdzam, ale coś niedobrego dzieje się w klubie. To jest tak, jakby ktoś w ogóle zapomniał o Motorze."
Pierwsze wrażenia napawają optymizmem na przyszłość?
- Po przyjeździe tutaj stwierdziłem, że wszystko, co słyszałem to prawda. Uderzyło mnie to, że w Lublinie jest solidarność ludzi. To dało mi nadzieję, iż Motor nie jest zapomniany przez wszystkich. Dlatego zdecydowałem się udowodnić, że możemy zrobić coś od podstaw. Wydaje mi się, że nie ma w Polsce żadnego trenera czy działacza, który zrobiłby coś nie mając żadnego wsparcia. Jeżeli nie będzie postanowienia "ratujemy Motor" od prezesa klubu po sprzątaczki, to ani trener Baniak, ani Kosowski nic tu nie zrobią.
Jakie zmiany przewiduje pan, jeśli chodzi o drużynę?
- Ja swoją osobą gwarantuję, że będzie porządek w szatni i dyscyplina taktyczna na boisku. Jeżeli Motor spadnie, to po walce, honorowo i nie będziemy wstydzić się za zespół, który teraz wygląda jak banda chłopców przebrana w jakieś fatałaszki. To jest wstyd nie tylko dla klubu czy pana Szkutnika, ale także dla Lublina i jego władz. Zespół piłkarski nie może wyglądać w ten sposób i nie może być tak zapomniany.