Wzmocnienie, czy chwyt marketingowy?

Większość z nas z pewnością zna skecz grupy kabaretowej Ani Mru Mru, w którym klient próbuje zamówić obiad w restauracji, jednak zrozumienie chińskiego kelnera przychodzi mu z dużą trudnością. W pewnym momencie pracownik lokalu, tłumacząc brak niektórych potraw w kuchni, jakie widnieją w menu, używa sformułowania "chłyt materkidody". Polski klient szybko zgaduje, że chodzi o chwyt marketingowy. Skecz ten dzisiaj przypomina sytuację w Legii Warszawa. Jednak tym razem to polscy działacze stołecznego klubu mogą wykorzystać Chińczyka do celów biznesowych.

W miniony wtorek Dong Fangzhou podpisał kontrakt z Legią, z którą trenował od stycznia i był z nią na dwóch obozach przygotowawczych. Tuż po pojawieniu się Chińczyka w drużynie, rozpoczęły się w środowisku piłkarskim różne spekulacje - większe i mniejsze. Przypominano o przeszłości zawodnika, który do angielskiego zespołu sprowadzony został głównie dla celów marketingowych. W ciągu czterech lat spędzonych w Manchesterze, Dong zagrał niewiele spotkań w pierwszym składzie Czerwonych Diabłów. Dla władz United liczyły się głównie dane ze sprzedaży koszulek drużyny w Chinach, w których klub stawał się jeszcze bardziej popularny właśnie dzięki Dongowi. - Chciałbym zdementować pogłoski o tym, że Fangzhou pojawił się na Legii tylko dlatego, że jest dla nas wartościowy marketingowo. Nie ściągamy zawodników, aby oni sprowadzali nam kibiców z konkretnych części świata - powiedział w czwartek prezes stołecznego klubu, Leszek Miklas

Pierwsza myśl o ewentualnej marketingowej zagrywce zarządu Legii mogła wydawać się śmieszna ze względu na małą popularność warszawskiej drużyny w Państwie Środka. W środę jednak, na oficjalnym portalu internetowym Legii, pojawiła się relacja z podpisania kontraktu przez Donga po.. chińsku. Czy władze stołecznego klubu zamierzają podbić rynek chiński koszulkami z napisem Dong na plecach? Wielu osobom może wydawać się to śmieszne, jednak jeżeli ten tekst nie jest tylko jednorazowym zabiegiem, to możemy spodziewać się pierwszego w historii naszej Ekstraklasy zakupu piłkarza w celach innych, niż czysto sportowe.

Co więcej, trener Urban od początku wypowiadał się nieprzychylnie o piłkarzu, który mimo dobrego wyszkolenia technicznego nie wytrzymywał kondycyjnie trudów treningów Legii. Nawet po podpisaniu kontraktu przez zawodnika trener Wojskowych nie mówił tak zdecydowanym tonem poparcia względem Donga, jak prezes klubu. - Napastnik ten pochodzi z daleka, więc pod względem biznesowym rzeczywiście może trochę jego przyjście jest dla Legii korzystne, jednak nie znam się na marketingu. Był z nami na dwóch obozach, w początkowej fazie przygotowań nie byliśmy z niego zadowoleni. Jednak im dłużej z nami przebywał, tym zaczynał lepiej się prezentować - tłumaczył Jan Urban.

Kto zadecydował więc o pozostaniu Chińczyka na Łazienkowskiej? Jeżeli nie trener, to musieli to być zatem działacze. Pozostaje pytanie, dlaczego zarząd klubu zdecydował się dać szansę Dongowi? Czy z ciekawości przed czymś nowym, z chęci zobaczenia jak popularność Donga w Chinach odbije się na budżecie klubu, czy dlatego, że może to być najlepszy strzelec Legii rundy wiosennej? Najlepiej z obu powodów.

Komentarze (0)