Mecz fantastycznie zaczął się dla lechistów. Akcję po lewej stronie boiska rozpoczął Oleg Laizans, który podał do Ivansa Lukjanovsa. Łotewski napastnik futbolówkę posłał na środek pola karnego, a tam nogę dostawił Paweł Nowak, otwierając tym samym w 28. sekundzie wynik spotkania. Lechia coraz bardziej napierała, a środkowi obrońcy Legii zupełnie nie dawali sobie rady z Tomaszem Dawidowskim. Piotr Wiśniewski w 9. minucie meczu zgrał futbolówkę głową do 32-letniego napastnika, a ten został sfaulowany w polu karnym przez Inakiego Astiza. Jedenastkę pewnie wykorzystał Hubert Wołąkiewicz i wydawało się, że Lechia ten mecz spokojnie wygra.
Coraz częściej do głosu dochodzili jednak legioniści. W 24. minucie piłkę do siatki gospodarzy skierował Maciej Rybus. Gol nie został jednak uznany, ponieważ pomocnik gości znajdował się na minimalnym spalonym. Jak pokazały telewizyjne powtórki sędzia w tym przypadku miał rację. Kolejnej sytuacji Legia już nie zmarnowała. Piłkę znów dostał Rybus, który po wrzutce Jakuba Rzeźniczaka kopnął z najbliższej odległości pod poprzeczkę. Legia powoli nabierała tempa. Na drugą połowę meczu nie wybiegł już Tomasz Dawidowski. Tomasz Kafarski nie chciał ryzykować drugiej żółtej, a w konsekwencji czerwonej kartki dla byłego gracza Wisły Kraków. Lechiści po zejściu Dawidowskiego nie mieli pomysłu na grę. - Myślę, że jeśli do przerwy nie wyleciałem z boiska, to nie wyleciałbym do końca. Nigdy nie dostałem dwóch żółtych kartek - mówił po meczu sam zainteresowany. Momentami lechiści ograniczali się tylko i wyłącznie do obrony, a każda ofensywna akcja kończyła się w zarodku. Ataki Legii stawały się śmielsze.
W 53. minucie meczu Tomasz Kiełbowicz oddał kąśliwy strzał z rzutu wolnego z narożnika boiska, a Paweł Kapsa interweniował na tyle nieporadnie, że wygarnął piłkę już zza linii bramkowej. - Tradycyjnie po straconej bramce zeszło z nas powietrze... - mówił zawiedziony Dawidowski. Kibice, którzy zasiadali na stadionie, wiedzieli, że to nie koniec. Lechiści po trzech meczach z Wisłą Kraków, w końcówce wyraźnie nie wytrzymywali trudów pojedynku z Legią. W 78. minucie z rzutu rożnego piłkę zacentrował Maciej Iwański, a dobrym strzałem głową popisał się Astiz, ustalając wynik spotkania.
Lechia Gdańsk znów pokazała, że na własnym stadionie gra słabo, a po stracie bramki nie potrafi się pozbierać. Natomiast Legia przełamała kryzys i zbliżyła się do czołowych klubów ekstraklasy. Wygląda na to, że stołeczny klub zaczyna od nowa walkę o mistrzostwo Polski. Tylko, czy aby nie za późno? - Przebudziliśmy się już w meczu z Ruchem Chorzów, ale tam zabrakło bramki do awansu. Naszym problemem jest skuteczność i na to szczególnie będziemy zwracać uwagę - powiedział na konferencji prasowej Stefan Białas.
Lechia Gdańsk - Legia Warszawa 2:3 (2:1)
1:0 - Nowak 1'
2:0 - Wołąkiewicz (k.) 10'
2:1 - Rybus 32'
2:2 - Kiełbowicz 53'
2:3 - Astiz 78'
Składy:
Lechia: Kapsa - Bąk, Wołąkiewicz, Kozans, Mysona (82' Zabłocki), Nowak, Surma, Laizans, Wiśniewski (66' Pietrowski), Dawidowski (46' Kaczmarek), Lukjanovs.
Legia: Mucha - Rzeźniczak, Astiz, Kumbev, Kiełbowicz, Borysiuk, Jarzębowski (64' Giza), Iwański, Rybus, Szałachowski (67' Mięciel), Grzelak (90' Radović).
Żółte kartki: Lukjanovs, Dawidowski, Bąk (Lechia) oraz Astiz, Rzeźniczak (Legia).
Sędzia: Włodzimierz Bartos (Łódź).
Widzów: 10 500.
Ocena meczu: 4,5. Pierwsze 30 minut pod dyktando gospodarzy. Później do głosu doszli goście, którzy dogonili Lechię i wygrali przegrany mecz. Na brawa zasługuje postawa graczy Legii. Zmęczeni trójmeczem z Wisłą Kraków gdańszczanie nie dotrzymali kroku legionistom. Pięć goli dało dobre, ale nie najlepsze widowisko.