W tym sezonie robimy kolejny krok naprzód - rozmowa z Pawłem Kapsą, bramkarzem Lechii

Paweł Kapsa był najlepszym zawodnikiem na boisku w meczu Lechii Gdańsk z Ruchem Chorzów. Grająca w przewadze drużyna z Górnego Sląska stworzyła multum sytuacji, mimo to Kapsa dał się pokonać tylko raz.

Michał Gałęzewski Za tobą znowu bardzo trudny mecz. Musiałeś wybronić kilka stuprocentowych sytuacji...

Paweł Kapsa: Zmusiły nas do tego okoliczności. Od 17 minuty graliśmy osłabieni brakiem jednego zawodnika. Z biegiem czasu przewaga w polu była coraz bardziej wyraźna w postaci posiadania piłki i stwarzanych sytuacji. Nie graliśmy jednak źle. Grając w dziesiątkę też stwarzaliśmy sytuacje, między innymi udawało się to Piotrkowi Wiśniewskiemu.

Która z sytuacji Ruchu była dla ciebie najtrudniejsza do obrony?

- Ciężko mi powiedzieć. Najbardziej się bałem sytuacji, którą sam sprokurowałem. Był to strzał, który powinienem sam wybić do boku i zachować się w pełni bezpiecznie, mieć jak to się mówi czyste papcie. Na szczęście się wybroniłem, bo byłaby to bramka na moje konto.

W jednej z sytuacji miałeś też sporo szczęścia, gdy Janoszka nie trafił w pustą bramkę...

- Wychodziłem do zawodnika, który chciał strzelać na bramkę. Zeszła mu piłka i trafiła do kolejnego, który miał szansę strzelić gola. Jak w danym dniu wszystko dobrze idzie, to po prostu idzie.

Jak według ciebie wyglądała sytuacja z czerwoną kartką? Wejście Bajicia było potrzebne?

- Ciężko mi powiedzieć czy bym zdążył, czy nie. Wychodziłem do piłki i robiłem wszystko, aby ją wybić. Marko podjął decyzję, że fauluje, bo faul był ewidentny i nie ma o czym dyskutować. Nie wiem czy ja byłbym pierwszy, czy Sobiech, czy we dwóch byśmy kopnęli piłkę. Nie chcę gdybać i opowiadać bajek.

Co prawda nie wygraliście, ale trener Kafarski powiedział, że przełamaliście fatum Traugutta. Zgadza się pan z tą opinią?

- Tak, graliśmy od 17 minuty w dziesiątkę, z drużyną walczącą o Mistrzostwo Polski, będącą rewelacją tych rozgrywek. Do czerwonej kartki mecz się inaczej układał. Później to były inne zawody. Ubywało sił i Ruch stwarzał sytuacje. Jak byśmy strzelili bramkę - a były ku temu okazje - to byśmy mogli utrzymać zwycięstwo. Biorąc pod uwagę okoliczności, trzeba ten punkt uszanować.

Wasz szkoleniowiec powiedział też, że w tym meczu zremisować pomogli Paweł Kapsa i Matka Boska. Co o tym sądzisz?

- Jak się gra dobre zawody, to i szczęście pomaga. Jak formy brakuje i pojawia się niepewność, to jest inaczej. Udało nam się odbić kilka piłek i żartowaliśmy, że to nowy sprzęt który był tak rażący spowodował, że zawodnicy Ruchu trafiali we mnie.

Ruch miał sporo sytuacji, a kolejny mecz będzie w Poznaniu, a wy dodatkowo gracie bez czterech zawodników...

- Jesteśmy wykartkowani. Tak się złożyło. Podobne okoliczności były w zeszłym roku, gdzie Artur Andruszczak w wieku 32 lat właśnie w Poznaniu zadebiutował na prawej obronie. Gdy zawodnik ma trzy kartki, to można się spodziewać, że dojdzie do takiej sytuacji. Na szczęście wraca stoper. Tu mielibyśmy największy problem. Uważam mimo wszystko, że uda się to załatać. Mamy szeroką kadrę i każdy chce pokazać - szczególnie po niedzielnych wydarzeniach - że zasługuje na grę. Rano byliśmy na dniu otwartym stadionu w Letnicy. Każdy chce zagrać na tym obiekcie. Potrafimy mimo zmienionego składu powalczyć w Poznaniu o trzy punkty.

Czy ta wycieczka na dzień otwarty budowanego stadionu na 44 tysiące widzów uświadomiła was jakoś jeszcze bardziej, że jest o co walczyć, aby pozostać w Lechii do 2012 roku?

- Jeśli Lechia będzie grała na tym stadionie, to aby zapełnić stadion będzie musiała walczyć o ambitne cele w Ekstraklasie. W tym sezonie robimy kolejny krok naprzód - w porównaniu do ubiegłego sezonu mamy już więcej punktów. Na nowym stadionie będą grali najlepsi. Lechia będzie grała o coś, a gdy ma na trybunach być 40 tysięcy ludzi, to trzeba grać atrakcyjną piłkę.

Nie boisz się tego, że w kolejnym spotkaniu Lech może was wypunktować przez problemy kadrowe?

- Trener od początku sezonu rotuje składem. Czy w Krakowie z Wisłą, czy z innym przeciwnikiem, to trener rotował składem dobrze. Tamto spotkanie z Wisłą do utraty bramki było wyrównane mimo że wyszliśmy ośmioma innymi zawodnikami, niż w poprzednim meczu. Kadra jest szeroka, każdy pali się do gry i niektórzy będą mogli potwierdzić swoje aspiracje. Każdy zespół, który jedzie do Poznania - łącznie z Legią, czy Wisłą - nie jest faworytem grając w Poznaniu. Lech ma swoje cele, walczy o mistrzostwo. Naszym celem jest zajęcie miejsca 1-8 i musimy zrobić kilka punktów. Lech jest faworytem, ale jestem pewien że trener odpowiednio nas ustawi i powalczymy o punkty.

W ubiegłym sezonie walczyliście o utrzymanie – udało się, teraz walczycie o ósemkę, jakie będą kolejne cele dla Lechii Gdańsk?

- Ciężko mi powiedzieć. Jeśli w tym roku gramy o miejsca 1-8, to coś z tego się skurczy. Ciężko mi powiedzieć jaką decyzję podejmie zarząd. Ten zespół stać na wyższe miejsce. Jeśli spojrzeć na tabelę, to gdybyśmy grali lepiej u siebie, bylibyśmy gdzie indziej.

Po meczu z Lechem czeka was mecz z Piastem Gliwice. Teoretycznie jak kiedyś się przełamać u siebie, to z zespołem z miejsca spadkowego powinno być najłatwiej...

- Piast faktycznie nie gra rewelacyjnie w tych rozgrywkach. Ma jednak nóż na gardle. W Warszawie z Legią gdyby nie czerwona kartka Nalepy, Piast nie wyglądał najgorzej. Jest to dobra okazja do przełamania się, ale nie wybiegajmy daleko w przyszłość. Do końca gramy co trzy-cztery dni. Teraz skupmy się na meczu w Poznaniu, później na Piaście Gliwice.

Czujesz oddech Sebastiana Małkowskiego na swoich plecach? Poczynił jakieś postępy?

- Nie będę oceniał kolegi, który ze mną rywalizuje. Jak byłem w jego wieku, to w każdym treningu, czy meczu nabierałem dodatkowego doświadczenia, które procentuje. Trenerzy oceniają zawodników, a nie ja, ale uważam że czas pracuje na korzyść takiego młodego zawodnika.

Źródło artykułu: