- Powrót do Zabrza był dla mnie szczególnym przeżyciem. Bardzo chciałem przypomnieć o sobie kibicom, działaczom. Niestety mecz się dla nas tak ułożył, że przegraliśmy to spotkanie - kręcił z niezadowoleniem głową obrońca Znicza, Błażej Radler. - Gra przy takiej publiczności to coś kapitalnego. Pamiętam czasy, w których na nasze mecze przychodziło po 3-4 tysiące kibiców. Wtedy ciężko było grać na tym stadionie. Potem jednak, kiedy drużyna była w tarapatach i walczyła z nożem na gardle o utrzymanie w ekstraklasie nastąpiło tąpnięcie i kibice stali się naszym głównym motorem napędowym - dodał zawodnik mazowieckiej drużyny.
Swojego powrotu na Roosevelta Radler nie będzie wspominał jednak zbyt miło. Jego Znicz przegrał z Górnikiem i będzie musiał w końcowych kolejkach wznieść się na wyżyny umiejętności, by utrzymać się na zapleczu ekstraklasy. - Naszą taktyką na spotkanie z Górnikiem było jak najdłuższe rozgrywanie piłki i szukanie okazji do kontrataku. Niestety straciliśmy bramkę po błędzie przy kryciu po stałym fragmencie gry i to zupełnie zburzyło naszą koncepcję gry. Co prawda w drugiej połowie trener postawił wszystko na jedną kartę i wpuścił na boisko Tomka Chałasa, ale chwilę przed jego pojawieniem się na boisku Górnik strzelił drugą bramkę i było praktycznie po meczu - przyznał defensor drużyny trenera Jacka Grembockiego.
Przyczyn porażki w Zabrzu gracz żółto-czerwonych doszukiwał się w determinacji, jaką Górnik zaprezentował na boisku. - Po chłopakach było widać, że będą chcieli ten mecz za wszelką cenę widać. Górnik rzucił się na nas od pierwszej minuty i kilka razy byliśmy w poważnych tarapatach. Niczego innego się jednak nie spodziewaliśmy. Mieliśmy świadomość, że Górnik w tym sezonie wykończył już limit wpadek i będzie zdeterminowany by w meczu z nami zdobyć komplet punktów. Trzeba przyznać obiektywnie, że gospodarze byli drużyną lepszą i na pewno porażka w meczu z Górnikiem Zabrze nie jest powodem do wstydu. Zawsze jednak pozostaje niedosyt, bo coś można było zrobić inaczej, lepiej, a wtedy kto wie co by było? - pytał retorycznie obrońca Znicza.
W trykocie Górnika Radler występował przez sześć sezonów, rozgrywając wtenczas 105 spotkań i strzelając sześć bramek. Swego czasu zdobył też Mistrzostwo Europy z reprezentacją Polski U-18 i był powoływany do reprezentacji młodzieżowej. - Znam ten stadion lepiej niż własną kieszeń. Sam nie wiem ile meczów na nim rozegrałem, ale nigdy nie ukrywałem, że gra w Górniku była dla mnie powodem do dumy i dużym wyróżnieniem. Troszkę dziwnym uczuciem było przebierać się w szatni gości, ale jakoś się do tego przyzwyczaiłem. Widać, że w Górniku idzie ku dobremu. Szatnia gości jest odnowiona, a drużyna tutaj jest naprawdę silna. Cieszy mnie to, bo moje nastawienie do Górnika się nie zmienia. Bardzo chciałbym móc jeszcze zagrać w koszulce Górnika. Moje serce jest trójkolorowe i tak już pozostanie na zawsze - zapewnił były gracz drużyny 14-krotnych mistrzów Polski.
Po podróży sentymentalnej zawodnik pruszkowskiej jedenastki myślał już jednak o kolejnym meczu. - Nasza sytuacja w tabeli jest ciężka, ale nie jest beznadziejna. Przed nami wiele trudnych spotkań, ale jestem przekonany, że większość z nich wygramy i spokojnie utrzymamy się w pierwszej lidze. Na pewno presja, jaka na nas ciąży nam nie pomaga, ale musimy się nauczyć z nią żyć i zdobywać punkty już od meczu z Pogonią. Na kolejne błędy nie możemy już sobie pozwolić, bo rywale nam uciekają, a kolejek do rozegrania pozostaje coraz mniej. Nie mam jednak wątpliwości, że Znicz utrzyma się w tym sezonie, a za rok powalczymy o inne, zdecydowanie wyższe cele - zapowiedział 28-letni obrońca drużyny ze stadionu przy ul. Bohaterów Warszawy.