- Zrobiliśmy dużo błędów w defensywie. Jeśli zespół chce grać w Lidze Europejskiej, to nie może się tak mylić. Przy tylu banalnych pomyłkach rywale muszą zwyciężyć. Zrobili to i awansowali. Cały dwumecz przegraliśmy jak frajerzy - komentował opiekun wicemistrzów Polski w czasie konferencji prasowej. - Wszędzie na świecie, gdy zespół przegrywa tak ważne spotkanie, to na usta ciśnie się wiele pytań, ale dziś na niektóre z nich nie da się odpowiedzieć - dodał doświadczony szkoleniowiec.
Kasperczaka poirytowało pytanie o ewentualną dymisję: - Czemu zawsze zadajecie mi to pytanie? Czemu ja mam na nie odpowiadać? Ile razy mam powtarzać, że to pytanie nie powinno być skierowane do mnie. A co w pewnych sytuacjach trener może zrobić?
Trener Wisły w końcu przemówił w sposób, którego wielu od niego wymagało już po porażce w pierwszym meczu w Krakowie: - Przecież to nie ja nie strzeliłem rzutu karnego w pierwszym meczu, nie ja popełniałem błędy w obronie. Zawsze w takiej sytuacji winą obarczony jest szkoleniowiec. Za ten mecz powinno oberwać się również piłkarzom. Na pewno nie będę ich bronił, przecież w prostych sytuacjach popełniali szkolne błędy. Są momenty, w których błędów po prostu nie można popełniać, bo decydują o całej przygodzie z europejskimi pucharami. Na przykład nasz bramkarz Milan Jovanić przy pierwszych dwóch golach mógł wyjść z bramki, a Piotrek Brożek nie zamykał akcji na skrzydle, choć wiele razy mówiłem mu, by na to uważał.
- Na początku przygotowań miałem do dyspozycji tylko dwunastu zawodników, więc teraz tę drużynę trzeba poskładać. Zaczęliśmy już coś klecić, zrobiliśmy co w naszej mocy, ale na wszystko potrzeba czasu. Z biegiem czasu zacznie to jakoś wyglądać. Przecież nie jest tak łatwo załatać dziury po Marcelo czy Arkadiuszu Głowackim tłumaczył Henryk Kasperczak.
Już za trzy dni Wisła zainauguruje rozgrywki ekstraklasy meczem z Arką Gdynia. - Musimy zrobić wszystko, by zespół był gotowy. Mamy trzy dni i spróbujemy zrealizować ten cel - zakończył trener Wisły Kraków.