Jak stawić czoła piłkarskiej potędze?

Wciąż nie milkną echa losowania fazy grupowej Ligi Europejskiej. W Lechu wszyscy pozytywnie wypowiadają się na temat losowania, przede wszystkim uwzględniając aspekt marketingowy rywalizacji z najsilniejszymi rywalami z Europy. Tylko jak im stawić czoła na boisku? Przykłady z poprzednim sezonów pokazują, że Lech wcale nie musi przegrać wszystkich meczów grupowych i wylądować na dnie tabeli.

Grupa śmierci, Kolejorz zagra z potęgami, wreszcie wielkie firmy na Bułgarskiej - tak najczęściej losowanie oceniają eksperci i piłkarze. Bez wątpienia znakomitą wiadomością jest ta, która wypłynęła z Monako 27 sierpnia 2010 roku. Lech zagra bowiem z zespołami, którym wiele klubów wykłada wielkie pieniądze, żeby przyjechały na choćby towarzyskie mecze. Wiele można pisać o tym, ile Lech może zarobić na tych spotkaniach, ilu może przyjść kibiców i jak wiele mogą zyskać zawodnicy mistrza Polski w rywalizacji z tymi zespołami. Jednak co zrobić, żeby te mecze, określane jako piłkarskie święta, nie zakończyły się kompletną klapą i ostatnim miejscem w grupie?

- Oczywiście można rozwodzić się, czy lepiej byłoby trafić na zespoły teoretycznie słabsze, w naszym zasięgu. Ale to tylko teoria, bo w tych rozgrywkach nie ma słabych zespołów, każdy z nich musiał wyeliminować lepsze, żeby awansować do fazy grupowej. Z innymi zespołami Lech byłby silniejszy na papierze, a to niewiele daje, bo liczą się wydarzenia boiskowe - twierdzi Jacek Przybylski, który jako bramkarz Lecha brał udział w europejskich pucharach w meczach m. in. z Beitarem Jerozolima i Spartakiem Moskwa.

Czy myślenie o zebraniu 5, 6 punktów lub więcej to marzenia ściętej głowy? Patrząc na sprawę tylko teoretycznie, Lech będzie klasycznym "kopciuszkiem" w swojej grupie. Tak w sezonie 2008/2009 było z CFR Cluj, który przed meczami był skazywany na porażkę. Trafiając do grupy z Chelsea, AS Roma i Girondins Bordeaux, piłkarze z Rumunii zdobyli 4 punkty, wygrywając w Rzymie i remisując z Chelsea. Te mecze zwróciły uwagę kibiców i fachowców na zespół z kraju Draculi. W tej samej edycji Champions League BATE Borysów zremisowało mecze z Juventusem Turyn i spotkanie z Zenitem Sankt Petersburg. Szczególnie dobrze wspomina tamtą potyczkę obecny pomocnik Lecha, Siergiej Kriwiec, ponieważ zdobył gola. Czy zatem Lech może powtórzyć niezłe występy innych klubów, które stawiły czoła możnym piłkarskiego świata?

- Wiele zależy od dwóch pierwszych meczów. Jeśli Kolejorz na "dzień dobry" przegra dwa mecze, to będzie bardzo ciężko. Natomiast jakiś remis, czy może nawet wygrana podbudują chłopaków - tłumaczy były lechita. Justin Nnorom występował w Lechu na pozycji napastnika, a obecnie jest licencjonowanym menadżerem FIFA. Przyznaje, że przed tymi meczami Lech może mieć kilka problemów. Żeby nawiązać walkę, trzeba je jak najszybciej pokonać. O czym konkretnie mowa? - Wiele mówi się o przełamaniu Lecha. Warto jednak zauważyć, że oprócz Artjomsa Rudnevsa ze zdobywaniem goli różnie bywa. Owszem, Lech wysoko wygrał z Cracovią, ale w pucharach o bramki tak łatwo nie będzie. Z Dniprem Lech u siebie nie strzelił - tłumaczy.

Justin Nnorom dostrzega także ubytki kadrowe. - Wiadomo, że w meczu z Juventusem nie zagra Peszko z powodu zawieszenia. Co prawda działacze Lecha napisali prośbę o złagodzenie kary, ale trudno liczyć na łaskawe oko centrali piłkarskiej. Poza tym wciąż nie wiadomo, kiedy do gry na najwyższym poziomie wróci Bosacki - wylicza Nnorom. Czy wobec tych problemów Lech może myśleć o zdobyczy punktowej? Mimo euforii, która zapanowała w Poznaniu, na rywalizację w końcu należy spojrzeć chłodnym okiem. - Naprawdę mam spory ból głowy, bo Lechowi będzie piekielnie ciężko w tej grupie zaistnieć. Każda zdobycz będzie cenna. Miejmy nadzieję, że Lech przypomni sobie świetną formę z rywalizacji z Deportivo la Coruna, czy Udinese Calcio. Bo obecnie to nie jest ten sam Lech, co dwa lata temu. Bądźmy jednak optymistami - mówi. Kolejorz musi potwierdzić, że w tak silnej grupie stać go na więcej niż robienie dobrej miny do złej gry.

Komentarze (0)