Mistrz powinien zawsze wygrywać - rozmowa z Marcinem Kikutem, pomocnikiem Lecha Poznań

Lech Poznań wygrał 2:1 ze Śląskiem Wrocław i utrzymał pięciopunktowy dystans dzielący go od czuba tabeli. Stało się tak głównie dzięki o wiele lepszej grze piłkarzy Jacka Zielińskiego w drugiej połowie spotkaniu, którą sam trener oglądał jednak z trybun, na które odesłał go prowadzący sobotnie zawody Adam Lyczmański. - Można go zrozumieć, bo chciał jak najlepiej dla drużyny - tłumaczył swojego szkoleniowca Marcin Kikut, który udzielił portalowi SportoweFakty.pl wywiadu.

Mateusz Dębowicz: Początek sezonu ewidentnie wam nie wyszedł. Po spotkaniu ze Śląskiem humory w Poznaniu chyba trochę się poprawiły.

Marcin Kikut: Graliśmy z nożem na gardle i było to dla nas bardzo ważne spotkanie i za wszelką cenę chcieliśmy tutaj wygrać. Udało się. Było ciężko, była dramaturgia, ale najważniejszy jest efekt końcowy, czyli zwycięstwo.

Emocje udzieliły się zwłaszcza waszemu trenerowi, który kolejny raz ma zatargi z arbitrami.

- Tak, ale nie dziwię mu się, bo ten rzut karny nie powinien być podyktowany. Trener rzeczywiście był troszeczkę podenerwowany. Można go zrozumieć, bo chciał jak najlepiej dla drużyny. Arbiter też jest człowiekiem, ale chodzi o to, żeby pomyłek było jak najmniej. Być może wymienili parę mocniejszych zdań, ale to już wie trener.

Brak trenera Zielińskiego na ławce chyba jednak trochę was zmobilizował, bo po przerwie prezentowaliście się o wiele lepiej.

- To była jedna z przyczyn. Do tego w przerwie powiedzieliśmy sobie kilka mocnych słów w szatni. Po przerwie chcieliśmy się skupić na grze, a nie dyskusjach z sędzią i zwracaniem co chwilę uwagi, że jakaś decyzja jest zła bądź dobra. Wyszliśmy na drugą połowę bardzo zdeterminowani i z dużym nastawieniem na zwycięstwo, które udało się wydrapać.

Trochę chyba pomógł wam w tym bramkarz rywali.

- Przy drugiej bramce był bez szans. Przy pierwszej bramce rzeczywiście piłka nabrała jakiejś dziwnej rotacji, a uderzenie było mocne. Faktem jest jednak, że powędrowała w środek bramki i to dla golkipera jest taka strefa, w której powinien to wybronić. Nie chciałbym oceniać tych sytuacji, ale strzały na pewno były ciężkie.

Teraz przed wami wyjazd na Stadio delle Alpi. Każdy chyba marzy o grze w takim spotkaniu.

- Tak, zdecydowanie. To jest szansa i taki los od szczęścia, który wypracowaliśmy sobie awansując do grupy. Teraz mamy fajnych przeciwników i nie pozostaje nic innego jak uwierzyć we własne możliwości . Uwierzyć, że można z Włoch przywieźć punkty i grać jak równy z równym.

Lecha stać na wyjście w grupy?

- Myślę, że tak. Mimo wszystko nie jesteśmy na straconej pozycji, ale będzie nas to kosztowało mnóstwo wysiłku.

Wysiłek czeka was ogromy, ale możecie dzięki temu zapełnić nowy stadion i grać dla 40 tys. ludzi.

- Jeżeli będziemy walczyli z każdym przeciwnikiem w grupie to myślę, że stadion będzie zapełniony co mecz. Grać przy takiej publiczności to będzie niesamowita sprawa. Przede wszystkim stanowić to będzie dla nas dodatkową motywację, a kibice zostaną 12, a może i 13 zawodnikiem. Dlatego u siebie na pewno będziemy groźni.

Nie możecie jednak zapominać o lidze. Jagiellonia ma 13 punktów, wy 8 i trudne mecze w terminarzu.

- Mistrzowi Polski wypada wygrywać w każdym spotkaniu i to nie zawsze walczymy. Przed nami mecze z Legią i Polonią, także kalendarz jest ciężki, ale - co było widać dzisiaj – każdy mecz dla obrońców tytułu jest bardzo trudny.

Przeszkodą mogą być kontuzje. Wrócili wprawdzie Bosacki z Gancarczykiem, ale wypadli za to Kiełb, Bandrowski i Buric.

- Bardzo szkoda chłopaków, ale nasza kadra coraz bardziej się wyrównuje. Dwóch właśnie wróciło po kontuzjach. Miejmy nadzieję, że ci którzy wypadli teraz szybko wrócą do zdrowia i będziemy mieli 21, 22 bardzo wyrównanych zawodników.

Komentarze (0)