Zieliński kontra sędziowie - odcinek drugi

Jacek Zieliński nie ma ostatnimi czasy szczęścia do ligowych arbitrów. Nie tak dawno za "mleko pod nosem" sędziego Piaseckego został po spotkaniu z Jagiellonią ukarany finansowo. Natomiast ostatnią sobotę Adam Lyczmański wysłał we Wrocławiu trenera Lecha na trybuny. - Nie wiem czy to jest jakaś koalicja. Nikt nigdy nie mówił, że piłka i zawód trenera to łatwa praca - skomentował swoje zatargi z arbitrami opiekun Kolejorza.

Mateusz Dębowicz
Mateusz Dębowicz

Po przerwie w spotkaniu Śląska z Lechem wszyscy zawodnicy wrócili już na boisko i oczekiwali na gwizdek wznawiający rywalizację. Zanim to jednak nastąpiło miało miejsce małe zamieszanie, ponieważ sędziowie co chwila nie wiadomo dlaczego zwracali się do trenera Zielińskiego, który stojąc w swojej strefie oczekiwał tak jak jego zawodnicy na rozpoczęcie drugiej połowy. Po chwili ku swojemu zdziwieniu dowiedział się, że tą cześć gry będzie musiał obejrzeć z trybun, na które został wysłany. Sam zainteresowany niezbyt wiedział, co było przyczyną wykluczenia.

- Chcę się dowiedzieć, jakie były powody decyzji sędziego i czym było to podyktowane, bo zwyczajnie nie wiem - mówił na pomeczowej konferencji szkoleniowej Kolejorza i dodawał: - Najpierw dostałem informację, że mam nie opuszczać strefy technicznej, a za chwilę, że mam się udać na trybuny. Nie wiem o co chodziło, ale dowiem się po przeczytaniu załącznika.

Nie zmienia to jednak faktu, że drugie 45 minut oglądał spoza ławki rezerwowych. Na tej dowództwo przejął jego asystent Ryszard Kuźma. Nie był jednak osamotniony, bo pierwszy trener jak mógł starał się pomóc w kierowaniu zespołem. - Porozumiewaliśmy się w różny sposób - dozwolony i niedozwolony. Najważniejsze, że skutecznie - stwierdził po spotkaniu Jacek Zieliński. Dopytywany o nielegalne formy kontaktu powiedział tylko z uśmiechem, że krzyczał.

Prawdopodobnym powodem wyrzucenia trenera gości była dyskusja, w jaką wdał się z arbitrami po zakończeniu pierwszej połowy. Końcówka premierowej odsłony obfitowała w emocje, bo najpierw arbiter podyktował rzut karny dla Śląska, a potem nie uznał (słusznie) bramki dla Lecha. W takiej sytuacji znany z awanturniczego charakteru Zieliński postanowił porozmawiać ze schodzącymi do szatni arbitrami. Sam zainteresowany twierdzi jednak, że powody jego wizyty na murawie były inne. - Na boisko najpierw wpadłem po to, żeby przytrzymać swoich zawodników i odciągnąć ich od sędziego - twierdził, ale również dodawał: - Być może padło tam parę ostrych słów, ale nikt nikomu nie ubliżył, co od razu zaznaczam. Zobaczymy jak będzie. Wydział Dyscypliny na pewno zbierze się szybko.

Trener Lecha już raz musiał zapłacić 3 tys. złotych za niestosowne wypowiedzi kierowane pod adresem sędziego meczu z Jagiellonią. Czy i tym razem będzie musiał sięgnąć do kieszeni? - Byle, żebym nie dostał kary śmierci - stwierdził Jacek Zieliński.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×