11 maja 2010 roku w ramach 29. kolejki ekstraklasy rozegrane zostały 181. derby Krakowa, których gospodarzem była Cracovia. Ze względu na remont jej stadionu przy ul. Kałuży 1, areną prestiżowego pojedynku były Suche Stawy. Wisła prowadziła 1:0 niemal do końcowego gwizdka po golu Rafała Boguskiego, ale w doliczonym czasie gry Mariusz Jop w nieprawdopodobny sposób trafił do własnej bramki po dośrodkowaniu Aleksandr Suworowa. Remis w tamtym spotkaniu oznaczał, że Biała Gwiazda praktycznie straciła mistrzostwo Polski, a Cracovia utrzymała się w lidze.
Nic więc dziwnego, że w sobotę kibice Pasów wyjątkowo ciepło przywitali Jopa, który związał się teraz z Górnikiem. Ilekroć obrońca zabrzan był przy piłce, na widowni podnosiła się wrzawa. - Liczyłem się z tym, że kibice mogą coś śpiewać na mój temat i tak reagować. Takie mają możliwości i jak chcą, to śpiewają. Myślę, że niekoniecznie miało to wpływ na moją psychikę - mówi Jop, który ku uciesze fanów Cracovii w drugiej części gry sprokurował rzut karny, faulując Bartosza Ślusarskiego. Sam poszkodowany zmarnował jednak "11" - Inaczej pewnie mówiłbym, gdyby Bartek Ślusarski strzelił tego karnego. Dopisało nam szczęście, które nazywa się Adam Stachowiak. To był ciekawy mecz do oglądania i cieszę się, że rozstrzygnęliśmy go na swoją korzyść. Graliśmy już taki mecz w Gdyni, kiedy byliśmy zespołem lepszym, a mieliśmy 0 punktów. Z Cracovią udało się zagrać skutecznie, zrealizować cel.
Jop nie ukrywa, że ciężko mu zapomnieć o majowej katastrofie, ale zaznacza, że stadionu krakowskiego Hutnika nie uważa za pechowy dla siebie: - Suche Stawy zawsze miło wspominam. Nie grałem tu tylko tego jednego spotkania z Cracovią w zeszłym sezonie, ale dużo innych. Nic się nie zmieniło w moim podejściu do tego miejsca. Oczywiście, że pamiętam te derby, bo takich rzeczy się nie zapomina, ale taka jest piłka - są w niej momenty bardziej przyjemne i mniej przyjemne.
Przypomnij sobie historycznego samobója Mariusza Jopa: