Piotr Wiśniewski: Chyba nie tak wyobrażaliście sobie podróż do Gdyni. Porażka i to w dodatku w słabym stylu...
Grzegorz Sandomierski: Jadąc do Gdyni w ogóle nie zakładaliśmy takiego scenariusza, że możemy przegrać. Chcieliśmy wygrać. Mecz od początku nie układał się jednak po naszej myśli. No cóż - przegraliśmy. Może teraz trochę ochłoniemy i jedziemy dalej!
Co zadecydowało o waszej porażce. Arka czymś was zaskoczyła?
- Byliśmy dobrze przygotowani do tego spotkania. Wiedzieliśmy jak gra Arka. Oglądaliśmy jej spotkania w telewizji. Bramkę straciliśmy po naszym błędzie. Źle wykonaliśmy rzut z autu. Po takim zagraniu nie możemy tracić bramki. Sądzę, że wynik remisowy byłby bardziej sprawiedliwy. Porażka jest jednak porażką. Nie ma już co gdybać.
Czy jakiś wpływ na waszą dyspozycję mogła mieć sztuczna murawa?
- Na pewno nie rozegraliśmy tylu spotkań na sztucznej murawie co Arka. Mniej odbyliśmy też treningów na tego typu nawierzchni. Boisko było jednak takie same dla obu drużyn. Nie możemy wszystkiego zrzucać na sztuczną murawę. Bo nie to zadecydowało o naszej porażce. Wygrała drużyna, która strzeliła jedną bramkę więcej. I ta bramka w efekcie pozwoliła im zainkasować komplet punktów.
Oglądając poprzednie spotkania Jagiellonii nie trudno oprzeć się wrażeniu, iż był to wasz najsłabszy mecz w tym sezonie.
- My się wcale nie boimy powiedzieć tego głośno. Był to zdecydowanie nasz najsłabszy występ w tym sezonie. Twardo stąpamy po ziemi i sami czuliśmy, że coś jest nie tak. Ciężko tak naprawdę doszukiwać się jakiś pozytywów w naszej grze. Zdecydowanie więcej było negatywów. Jesteśmy tego świadomi. Tak nie możemy grać na wyjazdach. Trzeba to poprawić. Przed sobą mamy jeszcze 24 kolejki i dużo punktów do zdobycia. Jest również puchar Polski. Mamy więc gdzie szukać okazji do poprawy.
Wspomniał pan o negatywach, a pozytyw jest taki, że mimo porażki wciąż jesteście na pierwszym miejscu w tabeli.
- Na pewno jest to jakiś mały plusik. Mecze tak się ułożyły, że w razie zwycięstwa mogliśmy nieco odskoczyć. Nie udało się. Punktów trzeba szukać w następnych spotkaniach.
Po meczu z Wisłą Kraków Tomasz Frankowski powiedział, iż tak naprawdę wszystko zweryfikują mecze z takimi zespołami jak Arka czy Zagłębie. Pierwszy z tych etapów okazał się dla was niezbyt przyjemny.
- Nie od dziś wiadomo, że z drużynami teoretycznie słabszymi gra się o wiele trudniej. Każdy zespół walczy w ekstraklasie o punkty. Ma swoje cele. Nikt nikomu nie odpuści. Nikt też się przed nami nie położy.
Teraz czeka was z kolei pojedynek z Zagłębiem Lubin, które ograło Legię Warszawa.
- Zanim jednak dojdzie do spotkania z Zagłębiem rozegramy pucharowy mecz z Flotą w Świnoujściu. I na tym się na razie skupiamy i koncentrujemy.
Wielu z nas narzeka na poziom polskiej ekstraklasy. Tymczasem Lech swoim czwartkowym występem w Turynie udowodnił, że chyba nie jest aż tak źle, jak się niektórym wydaje.
- Liga na pewno jest wyrównana. Nikt nie stoi na straconej pozycji. To czyni ligę ciekawszą. Nie ma zespołu, który zdecydowanie dominuje w rozgrywkach. Owszem są w niej drużyny zamożniejsze i mniej zamożne. Generalnie jednak każdy może wygrać z każdym. Lech pokazał, że nawet w konfrontacji z takim zespołem jak Juventus nie ma czego się obawiać i wywieźć dobry wynik.
Czyli wyrównany poziom polskiej ligi to korzystne zjawisko?
- Z pewnością jest to jakaś korzyść. Teraz nie ma już sytuacji, że w momencie gdy jedziesz na ciężki teren Lecha, Wisły czy Legii z góry jesteś skazany na porażkę. Wręcz przeciwnie. Można powalczyć o pełną pulę.
Czy porażka w Gdyni nie jest dla was takim zimnym prysznicem po ostatnich dobrych spotkaniach w lidze?
- Nie zawsze można wygrywać. Kiedyś musi przyjść ten moment, że z boiska zejdziemy pokonani. Tak też się stało w Gdyni. Dobrze, że ta porażka przyszła teraz i wylała nam kubeł zimnej wody na głowy. To powinno nam pomóc szybko zareagować.