Nie jestem słabszy od innych - rozmowa z Przemysławem Kaźmierczakiem, piłkarzem FC Porto

Latem zeszłego roku opuszczał Boavistę Porto jako niemal gwiazda ligi portugalskiej. Transfer do lokalnego rywala, zespołu mistrza kraju - FC Porto - miał pomóc mu w wywalczeniu sobie miejsca w kadrze reprezentacji Polski na EURO 2008. Jednak wszystko potoczyło się zupełnie odwrotnie. Mimo to Przemysław Kaźmierczak nie uważa, że miniony sezon był dla niego stracony.

W tym artykule dowiesz się o:

Paula Duda: Wszyscy znają możliwości Kaźmierczaka - mówi menedżer Jarosław Kołakowski. Tymczasem Kaźmierczak nie ma miejsca w podstawowym składzie klubowej drużyny, a także nie znalazł się nawet w szerokiej kadrze na Mistrzostwa Europy. Dlaczego tak jest?

Przemysław Kaźmierczak: Wszyscy w Porto mówią, że tu trzeba odczekać swoje. Rzadko jest tak, że się tu przychodzi i od razu wskakuje do pierwszej jedenastki. Akurat tak się złożyło, że wszyscy zawodnicy, którzy przyszli do Porto w tym samym momencie, co ja, nie wywalczyli sobie miejsca w pierwszym składzie. Przez ostatnie lata to chyba tylko Lucho Gonzalez był takim graczem, który został tu sprowadzony i od razu grał. Większość zaczyna dopiero w drugim sezonie pobytu tutaj. Dlatego na razie czekam na rozwój wydarzeń.

Pytanie tylko ile można czekać. Rok dla piłkarza to jest przecież bardzo dużo czasu.

- Pewnie, że tak. Ja odbyłem rozmowy w klubie. Na pewno wkrótce podjęte zostaną decyzje, kto odchodzi, a kto zostaje. Jeśli kogoś sprowadzą, to wiadomo, że ktoś też musi odejść. Myślę, że wszystko wyjaśni się w lipcu, bo na razie wszyscy są na urlopach. Mam jeszcze ważny kontrakt przez dwa lata i jeśli będzie lepiej, to będę chciał tu zostać, bo chcę się sprawdzić w tym klubie. Gdybym się bał, to bym nie podpisywał tu kontraktu. Chciałem zweryfikować swoje umiejętności na tle bardzo dobrych zawodników, jakich tu nie brakuje. Transfer do Porto był dla mnie spełnieniem ambicji i marzeń, dlatego wciąż walczę o miejsce w składzie.

Małym paradoksem jest to, że nie wywalczyłeś go sobie, chociaż kiedy tylko pojawiałeś się na boisku, to w pełni udowadniałeś swoją wartość.

- Racja. Myślę, że z moich występów wszyscy byli zadowoleni, choć nie było ich zbyt wiele [11 zarówno w lidze, jak i pucharach - przyp.P.D.]. Ale moim zdaniem to efekt klubowej polityki. Kiedy klub widzi, że są kontrahenci na danego zawodnika, to ten dostaje więcej szans na grę, aby jego cena rosła. Wydaje mi się, że tu też chodzi o pieniądze. Klub musi mieć jakieś zyski.

A nie myślałeś zimą o wypożyczeniu?

- Rozmawiałem na ten temat w klubie. Trener mówił jednak, że mnie chce, że widzi mnie w składzie. Inni szli na wypożyczenia do słabszych klubów, ale niekoniecznie grali. Bolączką wielkich klubów jest to, że na ich ławce siedzi dużo dobrych piłkarzy, którzy spokojnie graliby w każdym innym zespole. Ale jeśli ma się ambicje, to trzeba zaryzykować. Chciałbym grać w tym klubie, ale jeśli dostanę sygnał, że mam sobie szukać nowego pracodawcy, to odejdę.

Trener Ferreira zapewniał cię zimą, że liczy na ciebie, ale jednak wiosną dużego pola do popisu ci nie dał. Czy więc nie byłeś zbyt naiwny, wierząc mu?

- Ja wierzę w swoje umiejętności i wierze, że nie jestem słabszy od innych. Być może trener myślał, że dostanę więcej szans, ale z czasem wyszło inaczej. Był taki moment, kiedy naprawdę sporo grałem zarówno w spotkaniach ligowych, jak i pucharowych. Czy to było naiwne myślenie? Nie wiem. Ja mam swoje ambicje.

Nie masz ani trochę żalu do szkoleniowca?

- Nie... Wiadomo - też mi nie powie, że na 100 proc. będę grał we wszystkich meczach. W minionym sezonie było tak, że akurat sztab szkoleniowy wielu zmian w pierwszym składzie nie dokonywał. Jak już powiedziałem, żaden nowy zawodnik nie wskoczył do jedenastki. Okazało się to jednak dobre, skoro ten rok był dla klubu dobry.

A dla ciebie?

- Dla mnie... (chwila zastanowienia) też był dobry. Na pewno nie bardzo dobry, ale Porto to nie Boavista, w której grałem regularnie, mimo zmian trenerów. Nie uważam tego roku za stracony. To znaczy jeśli chodzi o samo granie, to na pewno, bo liczyłem na więcej okazji na pokazanie się szczególnie w pierwszej połowie sezonu, bo w drugiej było już nieco lepiej. Ale ogólnie myślę, że rok nie był stracony. Był to dla nie pierwszy sezon, w którym nie grałem regularnie, a jednocześnie wiele się nauczyłem. Nauczałem się m.in. jak znosić taką sytuację, kiedy siedzisz na ławce, jak sobie radzić z takim ciśnieniem.

Czyli zostajesz na razie w Porto?

- Chciałbym zostać i grać, nadal się rozwijać. Nie żałuję transferu do Porto. Atmosfera jest tu świetna, wszystko jest w najlepszym porządku. Brakuje tylko jednego: gry. Wiadomo, że nie będę siedział na siłę tam, gdzie mnie nie chcą.

A ostatnie pogłoski o transferze do Grecji, dokładnie w PAOK-u Saloniki?

- Nikt się ze mną nie kontaktował w tej sprawie, ale wiem, że dużo osób o tym mówi. Nawet mój menedżer wspominał mi, że w Grecji pojawia się sporo informacji, że mam przejść do Salonik. Ale kontaktu żadnego nie było. Ja mam teraz taki okres, że chcę odpocząć. W tamtym roku nie miałem prawie w ogóle wakacji, bo finalizowałem transfer do Porto, więc chcę je mieć teraz. Może nie grałem dużo, ale ciśnienie i presja dały się we znaki.

Znów mogłeś jednak nie mieć wakacji, tyle że tym razem nie za sprawą transferu, a wyjazdu, na który miałeś naprawdę duże szanse. EURO 2008...

- Nie ukrywam, że chciałem jechać. Grałem w eliminacjach. Wydaje mi się, że takim przełomowym momentem, jeśli chodzi o moją pozycję w kadrze, była runda jesienna, w której naprawdę mało razy pojawiłem się na boisku. Wiosną wiodło mi się już lepiej, ale to trener decyduje o powołaniach. Są w reprezentacji tacy, którzy grali mniej niż ja, ale wiadomo, że nikt się nie będzie przed każdym tłumaczył, dlaczego nie pojechał na mistrzostwa.

Nie masz takiego uczucia, że ten wyjazd przeszedł ci koło nosa?

- Wiem, że było blisko, ale czego mogłem się spodziewać, jeśli przez pół roku nie miałem żadnego kontaktu ze sztabem reprezentacji? W grudniu dzwonił do mnie trener Nawałka i mówił, że jestem obserwowany i to było wszystko.

Jak ci się wydaje, co podopieczni Leo Beenhakkera mogą ugrać na tej imprezie?

- Mam nadzieję, że zajdziemy jak najdalej. Mimo że nie pojechałem, to absolutnie nie życzę źle nikomu. Tak samo, jak mieliśmy trudną grupę eliminacyjną, tak też trudna jest teraz, w fazie finałowej. Z grupy eliminacyjnej udało się wyjść, pokonując m.in. Portugalię, więc czemu miałoby się nie udać także i tym razem? Myślę, że każdy mecz będzie dla nas finałem. Niemcy nie prezentują się ostatnio rewelacyjnie. Można z nimi nie przegrać, ale później trzeba będzie też to poprawić, czyli pokonać Austrię i zremisować z Chorwacją albo odwrotnie. Ważny będzie ten pierwszy mecz. Wygrana z takim rywalem, jak Niemcy, dodałaby pewności siebie i potem mogłoby być już łatwiej.

To jakie masz plany na te upragnione wakacje, oprócz śledzenia boisk Austrii i Szwajcarii?

- Nie wybieram się nigdzie. Zostaję w domu na cały miesiąc. Ostatni raz w domu byłem na Boże Narodzenie i to tylko kilka dni, więc teraz musze nadrobić. Poza tym przez najbliższy czas mam co robić, ponieważ pod koniec czerwca biorę ślub. Wszystko więc kręci się teraz wokół tego.

Źródło artykułu: