Jednym z największych "grzechów" Rafała Ulatowskiego było bezwolne podporządkowanie się decyzjom przełożonych w sprawie odsunięcia od zespołu Arkadiusza Barana i Michała Golińskiego. Dwóch bardzo doświadczonych pomocników najpierw zostało wystawionych na listę transferową, a potem wyrzuconych z pierwszej drużyny. Łukaszowi Derbichowi to, że powinien szukać sobie nowego pracodawcy Ulatowski przekazał jednym zdaniem...
Baran został "odstrzelony" na kilka chwil przed wyjazdem Pasów na zgrupowanie do holenderskiego Zutphen i nie miało to nic wspólnego z jego piłkarską dyspozycją, bowiem przez kilka tygodni wspólnych przygotowań "Ula" ani razi nie zająknął się o słabej formie lewonożnego zawodnika. Ówczesny opiekun Pasów tłumaczył, że ma nadmiar graczy środka pola i musiał z kogoś zrezygnować. Co dziwne, preferował ustawienie z dwoma defensywnymi pomocnikami, a tych w kadrze po odejściu Barana było dwóch - Arkadiusz Radomski i Sławomir Szeliga. Kiedy zabrakło tego pierwszego, Ulatowski nie miał kogo wstawić na jego miejsce. Bał się nawet wprowadzić do gry Wojciecha Łuczaka, którego przecież wymieniał, jako tego, który wygrał rywalizację z Baranem.
Z kolei o Golińskim Ulatowskim mówił, że to zawodnik, który jeśli ma pokazywać pełnię swoich umiejętności, musi być gotowy na 100% pod względem fizycznym. "Golina" natomiast od kwietnia do połowy lipca nie mógł trenować na pełnych obrotach ze względu na kontuzję stawu skokowego. Kiedy nadrobił zaległości, zdołał zagrać tylko drugie 45 minut w meczu z Lechem Poznań (0:5), po którym został przesunięty do zespołu Młodej Ekstraklasy. - To nie jest moja decyzja, to decyzja zarządu. Ja się jej podporządkowuję i jej nie komentuję - mówił wówczas Ulatowski. - Decyzja w sprawie Michała Golińskiego została podjęta przez zarząd i była uzgodniona z trenerem - komentował wiceprezes Cracovii, Jakub Tabisz.
Czyste karty
Szatałow chociaż pracuje przy Kałuży 1 dopiero tydzień, zdołał już zaprowadzić swoje porządki w klubie. Tylko od szkoleniowca zależeć będzie to, kto znajduje się w kadrze pierwszego zespołu, więc Goliński ma szansę na powrót do ekstraklasy w najbliższym czasie. W podobnej sytuacji znajduje się Przemysław Kulig. 30-letni obrońca w lipcu wrócił do Cracovii z wypożyczenia do Górnika Zabrze, w czasie którego doznał kontuzji więzadeł krzyżowych. Zakończył już rehabilitację i może podjąć treningi z zespołem, ale do tej pory mógł ćwiczyć jedynie w swoim zakresie na klubowych obiektach. - Prawdopodobnie wezmę tych piłkarzy w trening żeby ich ocenić. Umiejętności piłkarskie ocenia się albo w meczu, albo w treningu. Do tej pory nie miałem okazji rozmawiać ani z jednym, ani z drugim. Usiądę z nimi i zapytam czy chcą wejść w tę "grupę uderzeniową", która będzie ratować Cracovię, czy po prostu chcą być - tłumaczy Szatałow.
Rafał Ulatowski odciął też od składu Pasów Dariusza Pawlusińskiego i Pawła Sasina, czyli zawodników, którzy w minionym sezonie byli ważnymi ogniwami w drużynie prowadzonej przez Oresta Lenczyka. "Plastik" na dłuższy niż kilka minut występ w ekstraklasie czekał niespełna dwa miesiące. 17 października Ulatowski rzucił go do boju w 46. minucie meczu z Ruchem (2:3). - Dla zawodnika, który przez siedem kolejek siedział na ławce rezerwowych nie jest łatwe przekonać do siebie trenera. Na tyle, na ile mogłem, na ile umiałem, starałem się zrobić coś więcej, rozruszać ofensywę, ale wyszło, jak wyszło. Stać mnie na pewno na więcej, ale tak jak mówię: nie jestem też cudotwórcą, nie będzie tak, że wejdę po tylu meczach, w których trener Ulatowski mnie nie widział i nagle odwrócę losy spotkania - mówił rozgoryczony Pawlusiński.
Z kolei Sasin po występach w trzech kolejkach szansę gry otrzymał dopiero od Szatałowa, który przywrócił go do wyjściowej "11" na derbowy pojedynek z Wisłą. Wcześniej 27-letni obrońca nie łapał się nawet do meczowej "18". - Cała drużyna grała słabo w pierwszych spotkaniach. Ja również, nie ma się co oszukiwać. Byłem przygotowany na ławkę, ale liczyłem otrzymam jakąś szansę. Nie dostawałem jej, w przeciwieństwie do innych zawodników. Teraz z nowym trenerem każdy ma czystą kartę - mówi Sasin.
- Ja na pewno podchodzę do trenera Szatałowa z dużym optymizmem, ponieważ wierzę w to głęboko, że od trenera Szatałowa otrzymam szansę na grę, na pokazanie swoich umiejętności i na to, żeby tutaj zostać. Pan Ulatowski moją osobę pomijał. Dlaczego? O to należałoby zapytać tylko i wyłącznie jego. Cieszę się z tego, że wszedłem jako pierwszy z ławki rezerwowych, bo za trenera Ulatowskiego były takie mecze, gdzie nawet nie wchodziłem z ławki. Dla mnie, dla zawodnika, który spędził tutaj super pięć lat kadencja Ulatowskiego była na pewno przykrym epizodem - opowiada Pawlusiński.
Również wspomnianego wyżej Łuczaka trener Szatałow nie bał się wpuścić przeciwko Wiśle. Dla 21-letniego pomocnika był to pierwszy występ od początku sierpnia. Nie przesądził na korzyść Pasów losów meczu, ale zaprezentował się z dobrej strony. - Miałem tremę, nawet dużą, bo nie grałem przez długi okres czasu. Nie dostawałem szansy, choć wydaje mi się, że na nią zasługiwałem. Mam nadzieję, że moim występem choć trochę przekonałem trenera do siebie - mówi były gracz Willem II Tilburg i dodaje: - Chciałbym odgrywać w drużynie większą rolę. Wiem, że jestem młody, niektórzy mogą powiedzieć, że mam jeszcze czas, ale będę walczył. Chcę pokazać się z jak najlepszej strony.
Duże dziecko
O tym, że Szatałow traktuje tak samo każdego podopiecznego, świadczy to, że już w pierwszej połowie meczu z Wisłą ściągnął z boiska Hesdey Suarta. Holenderski obrońca, o którego sprowadzenie mocno zabiegał Ulatowski, nie wykonywał poleceń nowego szkoleniowca, więc został błyskawicznie zmieniony. -
Również Saidi Ntibazonkiza musi na treningach udowadniać, że zasługuje na miejsce w pierwszym składzie. U Ulatowskiego 23-letni Burundyjczyk o ile był zdrowy, zawsze grał od 1. do 90. minuty, a i poza boiskiem mógł liczyć na specjalne względy u szkoleniowca. W debiucie przeciwko Śląskowi Wrocław faktycznie mógł się podobać, ale w każdym kolejnym meczu wypadał coraz słabiej. Cierpliwość do szybkiego skrzydłowego tracą już nie tylko kibice Cracovii, ale również partnerzy z zespołu. - Trzeba poprawić skuteczność, bo mogliśmy strzelić dwie bramki i byłoby po meczu - mówił po derbach Marcin Cabaj. Dwie znakomite sytuacje bramkowe miał właśnie Ntibazonkiza, ale w obu zachował się fatalnie i Mariusz Pawełek mógł skutecznie interweniować. - Mówię między innymi o nim. Jeśli mamy sytuacje, a o sytuacje z Wisłą nie jest łatwo, to trzeba coś zrobić lepiej. Mówię szczególnie o pierwszej okazji, bo mógł objechać Mariusza Pawełka i wsadzić do "pustaka" - dodaje golkiper Pasów, który zgadza się z tym, że na barkach kosztującego 3 mln złotych Saidiego spoczywa duża odpowiedzialność: - Można powiedzieć, że musimy od niego wymagać. Obrona, obroną, ale musimy popracować nad wykorzystywaniem sytuacji.
- To nie pierwszy mecz, w którym Saidi ma stuprocentowe sytuacje i ich nie wykorzystuje. Na treningach na dziesięć takich sytuacji trafi osiem, a w meczu jest tak, jak widzimy. Tutaj na pewno jest presja, kiedy człowiek wychodzi na boisko, ta presja czasami paraliżuje, bo tak jak powiedziałem, było naprawdę sporo takich spotkań, w których Saidi marnował doskonałe okazje na zdobycie bramki. Myślę, że gdyby z Wisłą wykorzystał choć jedną z tych sytuacji, to ten mecz ułożyłby się całkiem inaczej. A tak znów zanosi się na ciężki tydzień - mówi Pawlusiński.
Ntibazonkiza już zdążył podpaść Szatałowowi. Kiedy w meczu z Polonią Bytom przed końcowym gwizdkiem ściągnął do z boiska Marcin Sadko, ten nie podał trenerowi ręki i udał się wprost do szatni. - Dostałem pierwszy sygnał, że z Saidim jest problem tutaj. To nie podanie ręki trenerowi, to dla mnie zły sygnał. Według mnie lepiej wystawić potencjalnie słabszego zawodnika, który będzie harował i który dostosuje się do taktyki, niż zawodnika, który gra pod siebie, nie słucha trenera, drużyny i nie współpracuje - komentuje Szatałow, który później przeprowadził z podopiecznym kilkunastominutową, rozmowę dyscyplinującą. - To jest duże dziecko i źle wychowane. Nic więcej. To nie jest gwiazda. To jest bardzo prosty chłopak... Trzeba trochę czasu, żeby go dobrze poznać i mu pomóc. Własną żonę znam tyle lat, a jeszcze jej do końca nie poznałem... - obrazuje Szatałow.
- Takie mam wrażenie, że u trenera Szatałowa nie ma jednostek, jest drużyna i jeżeli pójdziemy w tym kierunku, to będzie dobrze - podsumowuje Cabaj.