Szymon Mierzyński: Wydawało się, że po sukcesie w Gorzowie Wlkp. Warta pójdzie za ciosem i pokusi się o kolejne trzy punkty. Tymczasem w meczu z Ruchem Radzionków przyszła porażka i znów można się załamać...
Tomasz Magdziarz: Załamanie to może zbyt wielkie słowo, bo przecież pierwsza połowa była w naszym wykonaniu całkiem niezła. Tyle że każde spotkanie ma dwie połowy i w sobotę przeciwnik pokazał doświadczenie, wykorzystując po przerwie momenty naszej słabości.
Zawodnicy nie chcą zazwyczaj krytykować kolegów z drużyny, ale jeśli Michał Zawadzki przy pierwszym golu dla Ruchu popełnia katastrofalny błąd w pojedynku jeden na jeden, to trudno myśleć o zdobywaniu punktów. Gdy spojrzymy szerzej i weźmiemy pod uwagę całą rundę jesienną, to gołym okiem widać, że niektóre pozycje są w Warcie bardzo słabo obsadzone.
- Niestety... Ja nie miałem wpływu na kształt kadry. Zdaję sobie sprawę, że możliwości finansowe klubu były ograniczone, ale to trener Marek Czerniawski wyrzucił latem wielu wartościowych piłkarzy i sprowadził w ich miejsce swoich graczy, którzy muszą jeszcze zbierać doświadczenie. Brzmi to dość brutalnie, ale taka jest po prostu prawda. Nie boję się o tym mówić, bo to są młodzi chłopacy. Każdemu potrzebne jest ogranie. Nie ma się co obrażać, pewne rzeczy trzeba sobie powiedzieć wprost. Moglibyśmy oczywiście klepać się po plecach i udawać, że wszystko jest w porządku. Wtedy atmosfera będzie fajna, ale Warta znajdzie się w strefie spadkowej.
Przed sezonem trener Czerniawski stwierdził, że Michał Zawadzki jest lepszy od Pawła Ignasińskiego i był przekonany, iż jego decyzja jest właściwa. Takich przykładów jest zresztą więcej. Szkoleniowiec lekką ręką pozbył się Tomasza Bekasa, angażując w jego miejsce Damiana Szałasa. Czy pana jako kapitana drużyny nie drażni fakt, że na skutek kompletnie nieudanych ruchów personalnych jesteście dzisiaj dużo słabsi niż w ubiegłym sezonie?
- Z Damianem Szałasem sytuacja jest trochę inna. Uważam, że to jest dobry zawodnik. Choćby w meczu z Ruchem Radzionków zanotował sporo przechwytów w środku pola. Początki w Warcie miał trudne, ale teraz zaaklimatyzował się w zespole i z meczu na mecz radzi sobie coraz lepiej.
W sytuacji nie do pozazdroszczenia znajduje się przede wszystkim trener Łukasik, który przyszedł do klubu w trakcie rundy, zastał drużynę w określonym kształcie personalnym i do zimy ma w zasadzie związane ręce...
- Jeśli chodzi o nowy sztab szkoleniowy, to do tych ludzi nie można mieć absolutnie żadnych pretensji, bo robią co mogą, by pomóc zespołowi. Przez te kilkanaście dni po zmianie trenera nadrobiliśmy przynajmniej braki kondycyjne. Do tego dochodzą zupełnie inne, lepsze treningi. Ale z pustego nawet Salomon nie naleje. Przy kontuzjach, jakie nas dopadły, okazało się, że nie dysponujemy odpowiednią kadrą na I ligę. W pewnym momencie wypadli nam Paweł Iwanicki, Piotr Reiss i Zbigniew Zakrzewski. Jeśli dodać do tego także moją krótką przerwę, to okazuje się, że nie mamy nie tylko ławki rezerwowych, ale nawet wyjściowej jedenastki.
Dopóki nie doszło do zmiany trenera, o formie fizycznej Zielonych nie dyskutowano zbyt szeroko. Czy problem faktycznie był aż tak duży jak oceniono to dwa tygodnie temu? Czuliście, że w drugich połowach meczów brakuje wam sił?
- To było widać. Ludzie, którzy obserwowali nasze spotkania, zauważali, że pod względem szybkościowym wyglądamy słabo. Nie chcę do końca obwiniać za ten stan Marka Czerniawskiego, bo przecież piłkarze są profesjonalistami i jeśli widzą, że coś nie funkcjonuje, to mogą nad tym pracować również we własnym zakresie. Faktem jest jednak, że odpowiednie przygotowanie motoryczne należy przede wszystkim do szkoleniowca, a my pewnych rzeczy na zajęciach nie ćwiczyliśmy. Do tego trzeba dodać pomyłki przy doborze kadry.
W kuluarach od dawna mówiło się, że trener Czerniawski oceniał zawodników nie tylko przez pryzmat formy, ale także charakterologicznie. Latem usiłował pozbyć się wszystkich, którzy nie bali się wyrażać własnego zdania.
- Tak było i nie mam zamiaru zaprzeczać. Mam o to żal do trenera, bo wyrzucił wielu naprawdę solidnych i doświadczonych graczy. Nie ma już z nami choćby Pawła Ignasińskiego czy Błażeja Jankowskiego, którzy bez problemu radzili sobie na I-ligowym poziomie i byli bardzo przydatni.
W momencie gdy w klubie pojawił się Ryszard Łukasik, do sztabu szkoleniowego natychmiast dołączono Bogumiła Głuszkowskiego i to on dba o waszą formę fizyczną. Czy wcześniej nie było takiej osoby?
- Nie. Sztab składał się z Marka Czerniawskiego i Dariusza Borowego. Oni kierowali wszystkim.
Spodziewa się pan, że zimą nastąpi przemeblowanie w składzie i przywracanie go do stanu sprzed kilku miesięcy? Rok temu Bogusław Baniak pozostawił po sobie poukładaną drużynę, a potem Warta zrobiła wielki krok w tył...
- Nie da się ukryć, że okres, który zakończył się dwa tygodnie temu, nie był dla nas udany. Bywało nieprzyjemnie, w szatni dochodziło do kłótni, a trener Czerniawski pozbywał się piłkarzy, którzy z nim polemizowali. Jakby tego było mało, do dziś nie zgodził się na rozwiązanie kontraktu, choć latem zapewniał, że jeśli wyniki będą słabe, to nie będzie stwarzał problemów z odejściem. Jakie były rezultaty meczów i nasza gra, to każdy widział. Tymczasem ustalenia z lata wzięły w łeb, a Marek Czerniawski okazał się człowiekiem bez honoru. Jeśli chodzi o zimowe zmiany, to nie wiem czy zawodnicy z innych klubów będą chętni, żeby do nas przyjść. Warta jest nisko w tabeli, a to na pewno nie pomaga w dokonywaniu wzmocnień.
W niedzielę czeka was wyjątkowo trudny wyjazd do Stróż. Rywal nie jest może nadzwyczaj silny, ale gra na specyficznym, dość nieprzyjaznym dla innych drużyn stadionie...
- Jeśli chodzi o spotkanie z Kolejarzem, to myślę, że nie powinno być tak źle. Prawdopodobnie uda nam się wystąpić tam w dużo bardziej optymalnym składzie niż w kilku poprzednich meczach. Wrócą Zbigniew Zakrzewski, Piotr Reiss czy Łukasz Jasiński. To pozwala nabrać trochę optymizmu.