Dali sobie po dwa razy, czyli emocjonujący i sprawiedliwy remis - relacja z meczu Arka Gdynia - Śląsk Wrocław

Zdjęcie okładkowe artykułu:
zdjęcie autora artykułu

Pomimo przenikliwego zimna komplet publiczności na Narodowym Stadionie Rugby nie mógł narzekać na brak emocji. Po części atrakcje zapewnili zawodnicy obu drużyn, niestety swoją cegiełkę dołożył także arbiter sobotniego spotkania Szymon Marciniak z Płocka.

W tym artykule dowiesz się o:

Oba zespoły rozpoczęły spotkanie w podobnym ustawieniu 4-5-1. Gospodarze z wysuniętym Josephem Mawaye, a Śląsk z Vukiem Sotirovićem. Już w pierwszej minucie goście dwukrotnie wychodzili na pozycję sam na sam, ale za każdym razem byli na pozycji spalonej. Arka odpowiedziała płaskim strzałem Miroslava Bożoka. Kolejny fragment spotkania to głównie gra w środku pola, gdyż obie drużyny starały się maksymalnie zagęszczać i skracać pole gry.

W 27. minucie temperaturę na boisku i trybunach podgrzał arbiter sobotniego spotkania, który zagwizdał bardzo kontrowersyjnego karnego za faul Marcina Budzińskiego na Tadeuszu Sosze. Socha był najpierw atakowany przez Emila Nolla, a gdy starcił już piłkę to przewrócił się w polu karnym. Pewnym egzekutorem jedenastki okazał się Przemysław Kaźmierczak. Żółto-niebiescy zgodnie z zapowiedziami trenera Dariusza Pasieki próbowali oddawać wiele strzałów z dystansu, ale wszystkie były sprytnie blokowane przez graczy Śląska, bądź padały łupem Mariana Kelemena.

W 40. minucie gospodarze w końcu dopięli swego - po kombinacyjnej akcji strzał Mawaye z bliskiej odległości fantastycznie sparował golkiper Śląska, ale dobitka aktywnego w szeregach Arki Tadasa Labukasa, z ostrego kąta wpadła do siatki, pomimo asysty dwóch obrońców Śląska. Na tym jednak nie skończyły się w pierwszej połowie emocje w Gdyni!

W 45 minucie jak rasowy przyjmujący siatkarz zachował się lewy obrońca Śląska Amir Spahić i tym razem sędzia podyktował ewidentnego karnego. Jego pewnym egzekutorem i strzelcem drugiego gola był ponownie Labukas. Gdy większość kibiców fetowała jeszcze gola w doliczonym czasie pierwszej polowy po faulu Nolla na Łukaszu Gikiewiczu, Sebastian Mila, w swoim stylu, spod linii bocznej wrzucił piłkę wprost na głowę Kaźmierczaka, który z kilku metrów zdobył wyrównującego gola dla gości równo z gwizdkiem kończącym pierwsza cześć spotkania.

Druga połowa była już o wiele słabsza w wykonaniu obu drużyn i nie obfitowała już zarówno ani w taką dramaturgię, ani w ilość sytuacji podbramkowych, choć rozpoczęła się i zakończyła podobnie jak pierwsza część od okazji dla WKS-u. Oba zespoły próbowały atakować i przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę, ale też dużo uwagi poświęcały defensywie. Niby "optyczną" przewagę posiadała Arka, jednak nie potrafiła jej udokumentować bramką. - Spotkanie przypominało walkę wytrawnych bokserów, którzy dali sobie po razie, ale potem żaden nie chciał zadać decydującego ciosu - w swoim stylu podsumował mecz na konferencji prasowej trener gości Orest Lenczyk.

Najładniejsza i zarazem najgroźniejsza akcja meczu miała miejsce w 67 minucie, gdy Mila fantastycznie prostopadłym podaniem uruchomił Soche, ale ten mimo czasu i miejsca nie poradził sobie w sytuacji sam na sam z Witkowskim. Już w doliczonym czasie gry, po dośrodkowaniu z rogu strzelał pozostawiony bez opieki Remigiusz Jezierski, ale jego uderzenie zostało zablokowane na linii bramkowej przez defensorów Arki. - Uważam, że był to klasyczny mecz walki i żadna z drużyn nie chciała przegrać. Myślę, że wynik 2:2 jest sprawiedliwy dla obydwu stron. Cieszy mnie, że przerwaliśmy pasmo dwóch porażek i zdobyliśmy cenny punkt z drużyną, która ostatnio nie przegrywa - podsumował mecz trener Dariusz Pasieka.

Arka nie przegrała dziewiątego meczu z rzędu na własnym boisku i ósmego kolejnego spotkania w ekstraklasie przeciwko gościom z Dolnego Śląska, a Śląsk nadal jest niepokonany w tym sezonie za kadencji Oresta Lenczyka, czyli od ośmiu kolejek. Jednocześnie wrocławianie nie wygrali nad morzem od 16 lat. Czyli wilk syty i owca cała, ale chyba obaj szkoleniowcy pomimo tego, że uznali remis 2:2 za sprawiedliwy, są nieco rozczarowani podziałem punktów. Z takiego obrotu sprawy bardziej cieszą się goście z Wrocławia, którzy zachowali 3. punktowy dystans w tabeli nad żółto-niebieskimi.

Arka Gdynia - Śląsk Wrocław 2:2 (2:2)

0:1 - Kaźmierczak (k.) 28'

1:1 - Labukas 40'

2:1 - Labukas (k.) 45'

2:2 - Kaźmierczak 45+2'

Składy:

Arka Gdynia: Witkowski - Bruma, Rozić, Płotka, Noll, Ivanovski (59' Wilczyński), Bożok, Zawistowski, Budziński, Labukas, Mawaye (88' Giovanni).

Śląsk Wrocław: Kelemen - Wołczek, Celeban, Fojut, Spahić (85' Jezierski), Socha, Sztylka, Kaźmierczak, Mila, Gikiewicz (90+3' Pawelec), Sotirović (71' Sobota).

Żółte kartki: Sztylka, Wołczek (Śląsk).

Sędzia: Szymon Marciniak (Płock).

Oceny drużyn:

Arka Gdynia: 3.0 - Dziwny mecz w wykonaniu gospodarzy, gdzie zwykle średnia bramek w Gdyni wynosiła 1,0. Arka najpierw przegrywała po problematycznym karnym, aby w końcówce pierwszej odsłony wyjść na prowadzenie, ale dała sobie wydrzeć zwycięstwo poprzez błędy własne i gapiostwo, a to kosztuje stratę punktów. Żółto-niebiescy ponownie razili brakiem skuteczności co staje się już powoli ich znakiem firmowym.

Śląsk Wrocław: 3.0 - Goście z Wrocławia dostosowali się do stylu gospodarzy. Punkt znad morza zawdzięczają tyleż prezentowi od arbitra co fatalnym błędom gospodarzy. Jednakże w drugiej połowie mogli dwukrotnie pokusić się o zadanie decydującego ciosu. Tym razem zabrakło zarówno umiejętności - Socha, jak i szczęścia - Jezierski.

Źródło artykułu: